niedziela, 31 sierpnia 2014

Podsumowanie sierpnia i planów wakacyjnych


Nie. Tak nie może być. Halo, ja się nie zgadzam! Przecież dopiero rozpoczynały się wakacje, to niemożliwe, żeby minęły taki szybko. Jutro już do szkoły, a dzisiaj ostatni dzień leniuchowania... Wykorzystajcie go dobrze! Na mnie już niestety za późno ;___; Ale bez zbytniego przedłużania...
Statystyki sierpniowe prezentują się następująco.
Liczba przeczytanych książek w sierpniu:

- Twoja kolej Pameli Ribbon
- Zło czai się wszędzie Agaty Christie
- Rok 1984 George'a Orwella (recenzja)
- Wielki Gatsby F. Scotta Fizgeralda (recenzja)
- Wichrowe Wzgórza Emily Bronte (recenzja)
- Morze spokoju Katja Millay

Łącznie przeczytałam 1764 strony, średnio 56 stron dziennie. Nie jestem z tego wyniku zadowolona, ale tak naprawdę jest to suma dwóch ostatnich tygodni sierpnia, ponieważ przez dwa pierwsze nie przeczytałam nawet połowy jednej książki (ale o tym za chwilę). Oprócz recenzji w/w pozycji, pojawił się także post o Złodziejce książek oraz jedna wspólna recenzja Fantastycznych zwierząt i Quidditcha przez wieki. Wzięłam również udział w zabawie FMB TAG - My first book, a na blogu pojawił się konkurs, na który Was serdecznie zapraszam :)

Co jeszcze wydarzyło się w sierpniu?
Tak się składa, że pierwsze dwa tygodnie spędziłam na obozie harcerskim w Jeleśni. Był to najpiękniejszy okres wakacyjny, jaki kiedykolwiek mi się zdarzył i wracając z niego, było mi tak niesamowicie smutno, że sama nie wiem, jak teraz mogę się codziennie uśmiechać. Poznałam tyle fantastycznych ludzi, byłam Strażniczką Ognia, zdobyłam dwie sprawności i świetnie się bawiłam! Ogniska, gitary, piosenki, kominki, bitwa na balony z wodą, pływanie w rzece, śluby harcerskie, jałowiec, namioty, spanie pod gwiazdami... Mogłabym tak wymieniać w nieskończoność. Było magicznie i za rok również mam zamiar pojechać. Jedynym minusem całego obozu był plan zajęć, w którym za nic w świecie nie mogłam wcisnąć chociaż pół godzinki czytania, po prostu się nie dało, ale nie przejmuję się tym, bo czytać mogę całe życie, a drugi taki wyjazd prędko się nie zdarzy :)

Nie mogłam się powstrzymać i zakupiłam kolejne książeczki, niestety zdjęć nie ma, ale tytuły prezentują się następująco:
- Przez burze ognia -Veronica Rossi

- Przez bezmiar nocy - j.w.
- Wielki błękit  - j.w.
- Jesteś cudem - Regina Brett
- Pierwsza kawa o poranku - Diego Galdino
- Ten jedyny - Emily Giffin
- Okruchy raju - Tanya Valko
- Lawendowy pokój - Nina George

Jestem z nich tak niesamowicie szczęśliwa, że pomimo wielu nieprzeczytanych tytułów, które wciąż leżą na mojej półeczce, cieszę się, że zdecydowałam się na ich zakup i to w korzystnej cenie, bo wszystkie po przecenie: cztery z nich w promocji w empiku, a reszta w taniej księgarni Aros :)

Moje plany wakacyjne niestety nie wypaliły, a szkoda, bo były bardzo ambitne i smutno mi, że nie dałam im rady. Seriali coraz więcej, więc ze starymi się nie wyrobiłam (a wypadałoby, bo we wrześniu zaczynają się nowe sezony), a i serie książek także pozostały tylko ulotnym marzeniem (PLL, PLiO), ale obiecuję, że w końcu zdobędę się na to, by przeczytać wszystko. Kiedyś :D

A jak Wy spędziliście te wakacje? Wywiązaliście się ze swoich planów? A może całe dwa miesiące leniuchowaliście, nie przejmując się ambicją i oddając się bez reszty plaży, leżakowi czy nawet fotelowi przed telewizorem? :)

021. Wielki Gatsby






Tytuł: Wielki Gatsby
Tytuł w oryginale: Great Gatsby
Autor: F. Scott Fitzgerald
Ilość: 197 stron
Wydawnictwo: Rebis







Nauczmy się okazywać przyjaźń człowiekowi, kiedy żyje, a nie, kiedy już umrze.

Ile razy marzyłeś o tym, by być bogatym? Pieniądze mieć w zasięgu ręki, nie odmawiać sobie żadnych przyjemności, dobrze się bawić i spełnić wszystkie, nawet te najbardziej kosztowne marzenia? To wszystko miał Jay Gatsby, który nie skończywszy nawet trzydziestu lat, dorobił się sumy przekraczającej nasze najśmielsze marzenia. Niestety, brak przyjaciół i prawdziwej miłości dokucza mu bardziej, niż skłonny jest to przyznać. A przecież mówimy o "straconym pokoleniu"...

Po Wielkiego Gatsby'ego sięgnęłam całkowicie przez przypadek. Zauważyłam ją na jednej z bibliotecznych półek, a widząc jak bardzo jest cieniutka, postanowiłam wypożyczyć i przekonać się, czy książka jakoś szczególnie odbiega fabułą od ekranizacji, którą miałam przyjemność obejrzeć całkiem niedawno. Autorem powieści jest F. Scott Fitzgerald, pisarz XX wieku, określany jako kronikarz epoki jazzu. Oprócz książek pisał również scenariusze i współpracował z takimi wytwórniami jak Twentieth Century Fox czy Metro-Goldwyn-Mayer. Miał skłonności do nadużywania alkoholu, co było powodem jego śmierci.

Książka rozpoczyna się, gdy główny bohater, Nick Carraway, przeprowadza się do Long Island, gdzie za cel obiera sobie przeczytanie jak największej ilości książek i rozwijanie swojej kariery jako makler giełdowy. Jednak kiedy spotyka swoją kuzynkę Daisy i dzięki niej poznaje słynną golfistkę, Jordan Baker, plany, które dotąd tak pieczołowicie i z namysłem kreślił, zaczynają się przekształcać, uwzględniając letnie towarzystwo bohatera. Co więcej, sąsiadem Nicka jest tajemniczy pan Gatsby, który lubuje się w wyprawianiu przyjęć i choć rzadko kto faktycznie jest na nie zaproszony, gości nie brak. Pewnego dnia ten właśnie zaszczyt otrzymania zaproszenia przypada Nickowi, który wiedziony ciekawością postanawia skorzystać z niego. Nie wie jednak, że wraz z poznaniem gospodarza, jego życie zmieni się nie do poznania.

Klasykom zawsze mówiłam stanowcze i zdecydowane nie. Tym bardziej nie chciałam przekonać się do Gatsby'ego po obejrzeniu filmu. Czy książka mająca zaledwie 200 stron jest w stanie przekazać mi coś więcej niż jej dwu i półgodzinna ekranizacja? Sądziłam, że nie i tutaj również bardzo się pomyliłam. Cóż, chyba nie mam kobiecej intuicji, jak kiedyś mi się zdawało.

 Książka przypomina o znanym powiedzeniu, że "pieniądze szczęścia nie dają" i Gatsby boleśnie się o tym przekonuje. Brak przyjaciół i miłości tuszował przyjęciami i zapijał szampanem, chociaż w środku był zagubionym człowiekiem, bez szacunku do samego siebie. Pomimo tego, że powieść została napisana w 1925 roku, jej temat zawsze będzie obecny ze względu właśnie na problemy, jakie porusza.

Powieść urzekła mnie przede wszystkim piękną i wzruszającą historią o ponadczasowej miłości, wśród której nie ma miejsca na pieniądze. Styl pana Fiztgeralda bardzo przypadł mi do gustu i po przeczytaniu pozycji odczuwałam wielki niedosyt, ponieważ chciałam delektować się nią, a skończyłam czytać w zaledwie dwie godziny. Dwieście stron to zdecydowanie za mało, by nasycić się bohaterami. Każdy z nich ma swoją niepowtarzalną kreację i wszystkich na swój sposób polubiłam. Z początku narracja Nicka Carraway'a nie przypadła mi do gustu, ale był to ciekawy zabieg, by przedstawić całą historię z punktu nie tytułowej postaci, a osoby, która uczestniczy w wydarzeniach. Jest to naprawdę wielki, wielki plus, bo wszystkiego dowiadujemy się stopniowo, wraz z zaufaniem, jakim obdarza Gatsby Nicka.

Literatura klasyczna nie spodoba się każdemu, jednak uważam, że każdy powinien się z tym gatunkiem zapoznać. Wielki Gatsby porusza współczesne problemy, a przy tym snuje smutną opowieść o miłości, która jest większa niż moc pieniędzy. Z mojej strony mogę Wam ją tylko gorąco polecić i zachęcić do przeczytania, bo naprawdę warto!

Moja ocena: 
8/10

Przypominam o konkursie (KLIK), w którym można wygrać ciekawe nagrody :)

czwartek, 28 sierpnia 2014

020. Wichrowe Wzgórza





 Tytuł: Wichrowe Wzgórza
Język oryginału: angielski
Autor: Emily Bronte
Ilość: 300 stron
Wydawnictwo: MG







[...]oboje dążyli do wspólnego celu, bo on kochał i pragnął ją wielbić - a ona kochała i pragnęła być uwielbiana.


Ostatnio naszła mnie wielka ochota na klasyki literatury angielskiej, dlatego zaraz po Dumie i uprzedzeniu postanowiłam sięgnąć po Wichrowe Wzgórza. Wiele oczekiwałam od tej powieści, zarówno przez opinie i recenzje czytelników, jak i dzięki zajmowanemu miejscu na zaszczytnej liście BBC, wśród zaledwie dziewięćdziesięciu dziewięciu innych tytułów. Spodziewałam się czegoś innego, a jednak nie czuję się rozczarowana. Dlaczego?

Kto nie zna Emily Bronte, choćby z samego słyszenia, z pewnością nie przegapił samego nazwiska, ponieważ rozsławiła je również siostra Emily, Charlotte, którą możecie znać z powieści Jane Eyre. Obie wychowały się na plebanii w Haworth wraz z licznym rodzeństwem. Emily utrzymywała się z zawodu nauczycielki. Oprócz kilku zbioru wierszy wydanych wraz z dwiema siostrami, Wichrowe Wzgórza są jedyną książką napisaną przez autorkę.

Romans wszech czasów. Miłość, o której nie przeczytacie w większości książkach. W powieści przenosimy się do Wichrowych Wzgórz - posiadłości Earnshawów, gdzie poznajemy Katarzynę oraz jej brata, Hindley'a. Dzień, w którym ich ojciec przywozi do domu cygańskiego chłopca - Heatcliffa, staje się początkiem wydarzeń opisywanych w tej książce. Okazuje się, że wraz z rosnącą nienawiścią Hindley'a do Heatcliffa, rośnie również uczucie Katarzyny do niego, co spotyka się z wzajemnością. Niestety dziewczyna poznaje młodego Lintona i zaczyna myśleć o przyszłości, nie uwzględniając w niej ukochanego, który pomimo wielu zalet, nie jest w stanie jej zagwarantować idealnego, bogatego życia.

Nie. Nie, nie, nie. Zupełnie nie tego się spodziewałam. Chciałam miłości - czystej, idealnej, zupełnie jak w bajkach, a dostałam dramat i uczucie tak straszliwe, że po przeczytaniu powieści trudno było mi określić, czy to faktycznie było coś pozytywnego. Mam tu na myśli Heatcliffa, który swoją miłość do Katarzyny postawił ponad wszystko inne, co we współczesnych romantycznych historiach może się wydać słodkie, nie przeczę. Natomiast tutaj mamy końcówkę XVIII wieku, gdzie bezwzględność bohatera i skutki jego poczynań mają wielkie znaczenie dla przyszłego pokolenia. Muszę przyznać, że niektórych zachowań nie potrafiłam zrozumieć, znalazły się też takie, od których przechodziły mi ciarki po plecach. Jest to też odpowiedź na pytanie, dlaczego nie polubiłam Heatcliffa. Jego wybuchowy charakter, porywczość i brak empatii zraża mnie do niego, a motywy jego działań wcale go nie usprawiedliwiają. Do Katarzyny także nie zapałałam sympatią - naprawdę nie mogłam zrozumieć jej egoistycznej postawy i zarozumialstwa. Czytając książkę, momentami miałam wrażenie, że to jakiś żart, może parodia, bo nie wyobrażam sobie osoby z takim charakterem.

Ponarzekałam na bohaterów, to teraz wypadałoby wspomnieć o plusach, a jest ich całkiem dużo. Z pewnością mogę wyróżnić fabułę powieści, która do banalnych nie należy i pomimo licznych wad, których doszukałam się w postaciach, także oni zasługują na status "oryginalni". Strony nie wieją nudą, a treść czyta się wyjątkowo szybko, co dla mnie było niemałym zaskoczeniem, zważywszy na epokę, z jakiej pochodzi książka. Na szczęście język też jest przystępny, łatwo się do niego przyzwyczaić, zatem tutaj też nie napotkamy żadnych przeszkód z odbiorem utworu. Narratorką powieści w dużej mierze jest opiekunka Katarzyny, Nelly, którą bardzo polubiłam i jest to świetny zabieg zaserwowany nam przez autorkę, ponieważ idealnie oddaje klimat całej historii.

Nie jest to książka dla każdego. Bohaterowie są miejscami bardzo irytujący, ale przesłanie, jakie za sobą niesie powieść, jest uniwersalne. Czas spędzony przy czytaniu na pewno będę miło wspominać, jednak nie jestem pewna, czy wrócę kiedyś do tej historii - Heathcliff skutecznie mnie od niej odstrasza. Na szczęście pani Bronte ratuje Wichrowe Wzgórza innymi elementami wspomnianymi akapit wyżej i muszę przyznać, że całość prezentuje się naprawdę ładnie. Polecam Wam tę książkę i mam nadzieję, że bardziej niż mnie przypadną Wam do gustu bohaterowie :)

Moja ocena:
7/10

wtorek, 26 sierpnia 2014

Konkurs!

Na półkach już miejsca brak, a ponieważ nie mam w zwyczaju sprzedawać książek, postanowiłam zorganizować dla Was konkurs :)

Konkurs zaczyna się dzisiaj tj. 26 sierpnia i będzie trwał aż do 15 września. Wyniki zostaną ogłoszone w ciągu siedmiu dni od zakończenia konkursu. Na blogu oczywiście pojawi się post z wynikami. Zwycięzców także poinformuję o wygranej drogą mailową - jeżeli w przeciągu 3 dni nie odpowiedzą na moją wiadomość, wylosuję kolejnych :)

Obydwie książki zostały przeczytane tylko raz i są w stanie bardzo dobrym, jeśli nie idealnym.

Możecie wygrać:


- Córkę dymu i kości - Laini Taylor
oraz
- Betę - Rachel Cohn

W konkursie mogą brać udział wszyscy, ale anonimów bardzo proszę o podpisanie się. W komentarzu zgłaszacie swoje uczestnictwo, książkę, którą chcecie wygrać, podajecie swój e-mail oraz nazwę/nick, pod którym obserwujecie mojego bloga. Nie obrażę się, jeśli polubicie również świeżo założony    fanpage bloga :)
Będzie mi też bardzo miło, jeśli rozpowszechnicie ten konkurs.

Zwycięzców wyłonię drogą losowania. Jeśli będzie dużo uczestników, nie zaprzeczam, że może pojawić się trzecia książka - niespodzianka :)

Powodzenia! :D

poniedziałek, 25 sierpnia 2014

019. Rok 1984






Tytuł: Rok 1984
Język oryginału: angielski
Autor: George Orwell
Ilość: 270 stron
Wydawnictwo: Państwowy Instytut Wydawniczy









[...] doszedł do wniosku, że najlepszymi książkami są te, które mówią nam, co już sami wiemy.


 George'a Orwella spotkałam już w czerwcu, gdy czytałam jedną z jego najsłynniejszych powieści, Folwark zwierzęcy. Wówczas obiecałam sobie, że sięgnę po kolejną książkę tego autora - tym razem wybór padł na Rok 1984. Szczerze powiem - nie spodziewałam się, że spodoba mi się fabuła, a upewniłam się co do tego przy kartkowaniu pozycji, gdzie nie było prawie żadnych dialogów. Jak bardzo się pomyliłam...

George Orwell to pseudonim Erica Arthura Blaira, angielskiego powieściopisarza i publicysty. Uczestniczył w hiszpańskiej wojnie domowej; jest zwolennikiem totalitaryzmu i uznawany za najlepszego kronikarza angielskiej kultury XX wieku.

W Roku 1984 autor przenosi nas w antyutopijny świat, który podzielony został na trzy części - Oceania, w której mieszka główny bohater, Wschódazja i Eurazja. Każde z tych trzech mocarstw walczy ze sobą, ale także co jakiś czas zawiera sojusze, chociaż nawet przewaga dwóch na jednego nie jest w stanie zadecydować o poddaniu się i upadku trzeciego. Postać pierwszoplanowa, Winston Smith, ma już dość kłamstw i fałszerstwa, którego musi dopuszczać się w pracy i postanawia odszukać Braterstwo, tajną organizację mającą na celu obalenie ówczesnej władzy i zaprowadzenie nowego porządku.

Przyznam się, że żadna książka od dłuższego czasu nie kazała mi tak skupić się na treści i poszczególnych zdaniach jak Rok 1984. To nie jest prosta historia miłosna lub przygodówka, przez którą możesz przejść o, tak sobie, pomijając co trzecie zdanie, bo wszystko masz jasno czarne na białym - o nie. Podczas czytania książki Orwella pierwsze, co pojawiło mi się w głowie to: "Co to, kurde, jest?" Na szczęście w pozytywnym tego słowa znaczeniu. Zdarzało się nawet, że czytałam dwa razy jeden akapit, ponieważ z natury jestem rozkojarzoną osóbką i trudno jest mi się skupić, nawet na najbardziej interesującej pozycji roku.

Pierwszym plusem Roku 1984 są opisy. O tak, moi mili, bardzo pomyliłam się co do tej książki. Spodziewałam się nudy, liczenia stron do końca, szarych, mdłych bohaterów, a otrzymałam... niesamowicie przedstawiony antyutopijny świat z miejscem akcji w Londynie (za co jest dodatkowy mały plus, bo kocham to miasto), bardzo ciekawymi poglądami, o których myślałam nawet po zamknięciu powieści oraz sympatycznego głównego bohatera, mającego swoje zdanie, upór i kilka wad. To wszystko sprawiało, że książkę czytało się zdumiewająco przyjemnie i szybko, a język autora, chociaż nie należał do najprostszych, idealne wkomponował się w całość. Co jednak było najlepsze - po przeczytaniu ostatniej strony jestem usatysfakcjonowana. Nie odczułam żadnego rozczarowania i choć na początku byłam zła na autora za takie zakończenie, potem doceniłam je i zrozumiałam, że takie być musiało.

System władzy w tej książce bardzo mnie zaskoczył. Wyobraźcie sobie przez chwilę, że istniejecie w świecie, gdzie nie ma prawdziwej przeszłości. Wczoraj przeczytaliście o królowej Jadwidze, dziś ona nie istnieje w pamięci innych osób, Waszej także - co więcej, nigdy nie istniała. To była tylko iluzja, kłamstwo. Zamiast tego pojawiła się, przypuśćmy, królowa Angelika i nagle wszyscy przypominają sobie: "A, no tak! Przecież zawsze istniała tylko królowa Angelika." Fałszerstwo, ułuda i zakłamanie - władza opiera się tylko na tym, a mimo to tak sprawnie funkcjonuje i społeczność powtarza bezmyślnie wszystko, co ona rozkaże. Codziennie modyfikują akta, dokumenty, książki, dodatkowo pojawia się nowomowa, która rzekomo ma ułatwić życie mieszkańców. Chcielibyście żyć w takim świecie? Bo ja nie.

 Wolność oznacza prawo do twierdzenia, że dwa i dwa to cztery. Z niego wynika reszta.

Rok 1984 mogę Wam z czystym sumieniem polecić. Ciekawy język, którym Orwell się posługuje, mnóstwo interesujących opisów, naturalni bohaterowie, zupełnie inaczej przedstawiony system władzy i antyutopijny świat, w którym przepadniesz. Pomimo słabego początku, książka jest naprawdę bardzo dobra i jestem pewna, że nie tylko fanom antyutopii się spodoba. Polecam gorąco!


Moja ocena:
9/10

czwartek, 21 sierpnia 2014

018. Złodziejka książek






Tytuł: Złodziejka książek
Język oryginału: angielski
Autor: Markus Zusak
Ilość: 496 stron
Wydawnictwo: Nasza Księgarnia









Odkąd przeczytałam "Złodziejkę książek" minął ponad miesiąc, a ja wciąż nie mam pojęcia, jak ją zrecenzować. Analizując ją w taki sam sposób jak poprzednie pozycje? Nie. Rozkładając ją na czynniki pierwsze jak wszystkie szkolne lektury? Jeszcze czego, zrobiłabym jej przecież krzywdę. To nie jest zwykła powieść, zupełnie jak to nie jest zwykła historia. Spodziewałam się wszystkiego po Złodziejce. Miałam wrażenie, że żołnierze, rozkazy i śmierć będą przewijać się pomiędzy stronami niczym znaki interpunkcyjne i tylko do tej ostatniej się nie pomyliłam.

Z nieznanych mi powodów umierający zawsze zadają pytania, na które znają odpowiedź. Może dlatego, że przed śmiercią muszą się upewnić, że jednak mieli rację.

Od samego początku zaciekawiła mnie narracja, ponieważ prowadzi ją ktoś niezwykły - sama Śmierć. Opowiada o losie Liesel Meminger, dziesięcioletniej dziewczynki, która zostaje rozdzielona z prawdziwą matką i zostaje przekazana pod opiekę nowej rodzinie zastępczej - Hansowi i Rosie Hubermanom. Tam poznaje swojego najlepszego przyjaciela i odkrywa coś niesamowitego - magię słów. Cała opowieść zaczyna się od "Podręcznika grabarza", a kończy na... o tym musicie się już sami przekonać.

Pięćset dusz.
Ujmowałem je w palce jak walizki. Albo przerzucałem przez ramię. 
Tylko dzieci nosiłem z ramionach.

 Najłatwiejsza część recenzji minęła i teraz, starając sobie przypomnieć język pana Zusaka, przychodzi mi to z łatwością, dlaczego? Bo ideałów się nie zapomina. Powiecie: "Nie ma idealnych pisarzy. Nie ma idealnych historii. Nie ma idealnego warsztatu pisarskiego." A ja Wam wtedy odpowiem, że JEST. Złodziejka ma nie tylko cudowny, plastyczny styl, barwne opisy i naturalne dialogi. Ona ma w sobie życie. Najlepiej opisała to Catherine H. Przytoczę tu cytat z jej recenzji (całość możecie przeczytać TUTAJ), który bardziej niż cokolwiek innego zachęcił mnie do przeczytania książki Zusaka:  

Najpiękniejsze w Złodziejce książek są wszechobecne, oblepiające wszystko słowa. Przyczepiają się do nieba, dyndają na czuprynach bohaterów, zmieniają kolor na cytrynowy, smakują jak czekolada, są czytane ze skradzionych egzemplarzy, zjadane z talerza z ciastkami, stanowią wojenne tło, ale niektórych z nich się nie wypowiada. Tak po prostu.

Bohaterowie mają w sobie specjalny dar zjednywania czytelników. Nie są perfekcyjni i właśnie to, wśród otaczającej ich wszechobecnej wojny, czyni z nich ludzi. Największą sympatią zawsze będę darzyć Rudego, najlepszego przyjaciela Liesel, oraz jej przyszywanego ojca, Hansa Hubermana. Chłopiec o włosach koloru dojrzałej cytryny wniósł w tę książkę coś pięknego - jednocześnie trwałego, niezmiennego jak historia, a jednak niesłychanie kruchego - coś, co kazało mi zastanowić się nad sobą i swoim postępowaniem. Z kolei mąż Rosy Huberman cechował się cierpliwością, spokojem i, o co na początku bym go nie podejrzewała, opiekuńczością, którą obdarzał Liesel w imieniu swoim i Rosy.

Żeby żyć.
Bo życie warte jest życia.
Choćby ceną była wina i wstyd.

 Chociaż na początku obiecałam sobie, że nie będę pisać o okładce, muszę złamać tę obietnicę, ponieważ aż żal nic o niej nie napisać. Każdy wie o zasadzie (choć nie każdy zapewne jej przestrzega), że nie ocenia się książki po okładce, ale... no spójrzcie tylko. Twarda oprawa, obraz dziewczynki tańczącej ze Śmiercią, cudowne kolory, a całość prezentuje się tak wspaniale... 
Jeszcze zanim otworzyłam lekturę na pierwszej stronie, musiałam ją przytulić. To był zwyczajny odruch, a dał mi tak wiele radości, że za każdym razem, gdy zmieniam ułożenie swojej biblioteczki, muszę wziąć Złodziejkę i otoczyć ramionami, zupełnie jakbym starała się obronić ją przed złem tego świata. To piękne uczucie i radzę Wam też tak spróbować - już od samego początku nawiążecie z tą książką emocjonalną więź, która będzie dla Was jednocześnie zbawieniem i przekleństwem.


Wydaje mi się, że ludzie lubią oglądać akty destrukcji. Zamki z piasku, domki z kart - od tego się zaczyna. Mają specjalny talent do pomnażania dzieła zniszczenia.

Złodziejka to książka, którą każdy z Was powinien przeżyć, nie tylko przeczytać. Do słów zapisanych na jej kartach będziecie powracać na nowo, a z każdym kolejnym zdaniem zostaniecie pochłonięci przez świat osadzony w czasach II Wojny Światowej i utożsamicie się z jego bohaterami. Tu nie znajdziecie minusów - naturalne dialogi, bardzo dobrze wykreowane persony, barwne opisy i historia - niesamowicie smutna opowieść o ludziach, w których pozostała część człowieczeństwa, gdy cała reszta stała się obojętna na cierpienie bliźniego. Polecam całym sercem i duszą.

Moja ocena:
11/10 

wtorek, 19 sierpnia 2014

FMB TAG - My first book


 





Uwielbiam blogowe zabawy, więc jak tylko usłyszałam o My first book, pomyślałam dlaczego nie? i cofnęłam się do przeszłości, przypominając sobie swoje pierwsze książki. Oto wyniki moich poszukiwań i przetrząsań półek ze starymi pozycjami:








1. Pierwsza lektura
Jedyną lekturą, którą pamiętam z klas 1-3 podstawówki to Dzieci z Bullerbyn i Kubuś Puchatek, jednak nie jestem w stanie określić, która z nich była pierwsza. Podejrzewam, że o tym przesympatycznym misiu czytałam wcześniej, ale głowy sobie za to uciąć nie dam.

2. Pierwsza książka, którą pokochałam
Zdecydowanie Dzieci z Bullerbyn. Kochałam, wciąż kocham tę książkę, a Lisa przez kilka lat była moją ulubioną książkową bohaterką. Przygody szóstki dzieciaków wywierały na mnie zawsze ogromne wrażenie, stąd też moje marzenie zwiedzenia kiedyś Szwecji, w szczególności Sztokholmu.

3. Pierwsza książka, którą znienawidziłam
Oj, nie pamiętam żadnej takiej z podstawówki, ale z lektur gimnazjalnych znienawidziłam Dziadów cz. II Mickiewicza i Zemstę A. Fredro. Niestety, i tutaj nie pamiętam, która z tych lektur była pierwsza.

4. Pierwsza książka, którą sama kupiłam
Ojej. Jestem prawie pewna, że była to któraś z części Martynki, ale w owym czasie uwielbiałam wszystkie książkowe wersje bajek Disney'a, więc dokładnie nie potrafię określić, co to była za pozycja. 

5. Pierwsza książka, którą pożyczyłam
Jeśli chodzi o pożyczenie od kogoś, to była to cienka książeczka, uzupełnienie sagi Zmierzchu, czyli Drugie życie Bree Tarner. Za to mówiąc o książkach, które pożyczyłam komuś, to nie mam pojęcia, ponieważ moja biblioteczka zawsze była dość rozchwytywana. Pamiętam, że czytając jeszcze serię Laury pożyczałam ją koleżankom, ale czy to była pierwsza - nie mam pojęcia.

6. Pierwsza książka, którą sprzedałam
Może to się wyda dziwne, ale nie sprzedaję książek i nie pamiętam, żebym kiedykolwiek jakąś sprzedała, nie licząc podręczników. Zazwyczaj bajki lub książki, z których wyrosłam przekazuję bibliotece lub oddaję do Domu Dziecka. Niektóre też lądują u młodszej kuzynki.

7. Pierwsza książka, którą zrecenzowałam
Oczywiście Harry Potter! Nie była to dokładnie recenzja sama w sobie, ale musiałam podzielić się swoimi wrażeniami na temat tej cudownej serii o młodym czarodzieju, więc postanowiłam założyć bloga i tak to się jakoś potoczyło.

8. Pierwsza nieskończona książka
I tu kolejny problem się pojawia, ponieważ... ja nie zostawiam niedokończonych książek. Nie potrafię. Jedyna pozycja, która leży u mnie na półce nieskończona (zaczęta w listopadzie zeszłego roku) to Wyspa Gwiazd. 

9.Pierwsza książka, która doprowadziła mnie do łez
 Nie mam zielonego pojęcia. Chyba O psie, który jeździł koleją, ale i tutaj głowy sobie nie dam uciąć.
10. Pierwsza książka, której ekranizację obejrzałam
Zdecydowanie Dzieci z Bullerbyn. Do dziś pamiętam tę ekscytację, kiedy przygody Lisy i jej przyjaciół z kartek mogłam przenieść na ekran :)

11. Pierwsza seria, którą przeczytałam
Anię z Zielonego Wzgórza. Czytałam pierwszą część 4-5 razy, dopóki bibliotekarka nie dała mi drugiej, a potem kolejnej i kolejnej, aż dobrnęłam do końca. I to rozczarowanie po skończeniu ostatniej strony, że już nie ma nic więcej...

12. Pierwsza książka, którą pamiętam z dzieciństwa
Dzieci z Bullerbyn.

13. Pierwsza książka, na której wydanie czekałam
Kolejna, już nawet nie pamiętam która, część Pamiętnika księżniczki. Uwielbiałam całą serię i do dziś, gdy tylko widzę na półce bibliotecznej jakąś pozycję Meg Cabot to uśmiecham się do niej (tak, uśmiecham się do książek, to normalne).

14. Pierwsza książka, do której świata chciałabym się przenieść
Harry Potter, zdecydowanie. Hogwart zawsze i na zawsze pozostanie moim domem <3

15. Pierwsza książka, która spowodowała, że zakochałam się w czytaniu
Czytam od czwartego roku życia i miłość do książek zaszczepiła we mnie mama i babcia, dlatego nie ma takiej książki, która spowodowałaby to nagłe uczucie. Po prostu... ono już we mnie było :)

 16. Pierwsza książka, która wzbudza u Ciebie sentyment, ilekroć na nią patrzysz*
*To pytanie pozwoliłam sobie dodać od siebie, ponieważ ta seria nie pojawiła się w żadnej odpowiedzi, a należałoby chociaż o niej wspomnieć, bo jest dla mnie bardzo ważna.
Opowieści z Narnii. Całą serię mam na półce odkąd pamiętam i za nic na świecie nie mogłabym się z nią rozstać. Oprócz Pottera, Ani i Dzieci z Bullerbyn to ona najbardziej przypomina mi dzieciństwo i z nią wiążą się cudowne wspomnienia.

To tyle z mojej strony, nominuję Was wszystkich, jeśli jeszcze nie odpowiedzieliście na te piętnaście (u mnie szesnaście) pytań, zróbcie to szybciutko. Ja sama świetnie się bawiłam, odświeżając pamięć, a nawet zapragnęłam znowu przenieść się do świata bajek. Czas chyba powrócić do nich jeszcze raz :)

poniedziałek, 18 sierpnia 2014

017. Quidditch przez wieki/Fantastyczne zwierzęta...







 Tytuł: Fantastyczne zwierzęta i jak je znaleźć
Język oryginału: angielski
Autor: Newt Skamander (lepiej znana jako J.K.Rowling)
Ilość: 72 strony
Wydawnictwo: Media Rodzina








Każdy, kto zna i kocha świat młodego czarodzieja stworzony przez J. K. Rowling, wie, że powstały dodatki do serii, które mogą zaspokoić ciekawość najbardziej zagorzałego fana Harry'ego Pottera. Mogą, nie muszą, bo tak naprawdę po przeczytaniu wszystkich trzech cieniutkich książeczek odczułam jeszcze większy niedosyt. Dlaczego? Cóż, przekonajcie się sami.






Tytuł: Quidditch przez wieki
Język oryginału: angielski
Autor: Kennilworthy Whisp (lepiej znana jako J.K.Rowling)
Ilość: 64 strony
Wydawnictwo: Media Rodzina









Książki z cyklu "Harry Potter" już dawno opuściłam, na szczęście tylko czytaniem, bo nie myślami. Jako wielka i zagorzała fanka przygód syna państwa Potterów do tej pory udzielam się na różnych fanpage'ach potterowskich, śledzę najnowsze nowinki z pottermore, a także zaglądam na twittery aktorów, którzy wcielili się w bohaterów z ekranizacji. Oczywiście, w swojej wielkiej fascynacji Harry'm, nie mogłam pominąć rzeczy bardzo oczywistej, a mianowicie trzech dodatków, które Rowling udostępniła z myślą o nas, czytelnikach jej twórczości i wielkich fanach. Baśnie Barda Beedle'a przeczytałam już jakiś czas temu, dlatego w recenzji mogą pojawić się tylko wzmianki, natomiast na wakacjach, niestety w wersji e-bookowej postanowiłam sięgnąć po dwa kolejne, no bo jak to tak, być zagorzałym fanem i jeszcze nie zapoznać się z dodatkami? 

Muszę przyznać, że pierwsza książeczka, Fantastyczne zwierzęta i jak je znaleźć, licząca sobie zaledwie 72 strony, bardzo mnie rozczarowała. Treść tej pozycji przypominała encyklopedię i czytając ją, właśnie tak to odbierałam - jako nużącą, zbędną lekturę, która pomimo baśniowego, pięknego świata nie była zbytnio interesująca. Co więcej, wiele zwierząt, na temat których miałam nadzieję dowiedzieć się czegoś więcej, były opisywane w 4-5 zdaniach, gdzie 2-3 nawiązywały do wyglądu. Owszem, niektóre stworzenia miały ciekawe pochodzenie, rozwój czy zachowania, a i historie z nimi związane bardzo miło się czytało, ale przyłapywałam się często na tym, że przeczytawszy dwa zdania, zupełnie nie miałam pojęcia, o czym były i liczyłam już strony do końca lektury. 

Kolejna rzecz, która nieco mnie irytowała, to występowanie zwierząt. Pewnie nie było to celem autorki, ale czytając o następnych gatunkach miałam wrażenie, jakby Rowling podczas pisania dodatku kręciła globusem i na chybił trafił wskazywała palcem, z jakiego kraju będzie pochodziło to stworzenie. Kto czytał HP, pewnie pamięta, jak Harry i Ron mieli na pracę domową z Wróżbiarstwa opisywać, co im się śniło i znaczenie tego. Wtedy, zamiast faktycznie zrobić zalecaną regułę podaną w podręczniku, chłopcy wymyślali sny i ich interpretacje i tak samo odebrałam to w tej książce. 

Natomiast Quidditch przez wieki był świetnym oderwaniem się od obyczajówek i naprawdę fajnie urozmaicił mi te wakacje. Z pewnością bliżej mi do sportu niż do przyrody, wiadomo więc, dlaczego bardziej spodobał mi się ten dodatek, chociaż on również pozostawił pewien niedosyt, którego nie sposób nasycić. Plusem tej książeczki były rozdziały, które ciekawie przedstawiły nie tylko historię Quidditcha, zawodników i piłki, ale także zaserwowały nam sportowe ciekawostki spoza Europy, które dla mnie były przyjemnym bonusem. 

Podsumowując: obie książki nie są złe. Choć mnie bardziej urzekła pozycja o Quidditchu (biologiem nie zostanę), każdy fan Harry'ego znajdzie w nich coś dla siebie, jednak jeśli szukacie tutaj czegoś stricte z przygód Złotej Trójcy to możecie się rozczarować. Świat, który pamiętacie z Pottera i tutaj będzie Was zaskakiwał swoją różnorodnością i bogactwem, lecz moim zdaniem zdecydowanie lepiej wypada on w Baśniach. Ja z pewnością nie wrócę już do tych dodatków, ale będę je miło wspominać :)

          Moja ocena: 

 Fantastyczne zwierzęta i jak je znaleźć                                 Quidditch przez wieki       
   7/10                                                8/10

niedziela, 17 sierpnia 2014

Podsumowanie lipca

 Jak to się stało, że tylko dwa tygodnie dzielą nas od pierwszego dnia szkoły?

Nastąpił wielki powrót i Natalia znów jest pośród żywych (czyt. ma dostęp do internetu). Nie było mnie tutaj ponad miesiąc, więc zanim odkopię się z Waszych zaległych recenzji (jeśli w ogóle to nastąpi) musi minąć trochę czasu, dlatego proszę Was o wyrozumiałość. Na szczęście w lipcu nie opuściłam się jakoś specjalnie w czytaniu, ponieważ przeczytanych pozycji jest aż trzynaście. Moje wyniki prezentują się następująco:

 - 19 razy Katherine - John Green
 - Niezbędnik obserwatorów gwiazd - Matthew Quick
 - Doskonały dzień - Richard Paul Evans
 - Złodziejka książek - Markus Zusak
 - Charlie - Stephen Chbosky
 - Niemy świadek - Agata Christie
 - Pokochała Toma Gordona - Stephen King
 - Bliżej słońca - Richard Paul Evans
 - Quidditch przez wieki - Kennilworthy Whisp
 - Fantastyczne zwierzęta i jak je znaleźć - Newt Skamander
 - Duma i uprzedzenie - Jane Austen
 - Wszechświaty. Pamięć - Leonardo Patrignani
 - Cień księżyca - Rachel Hawthorne

Co daje 3509 stron miesięcznie (113 stron dziennie). Dla mnie są to satysfakcjonujące wyniki, chociaż przez moją nieobecność napisałam bardzo mało recenzji.

Co jeszcze ciekawego wydarzyło się w lipcu?

Zakończyłam 3 sezon Przyjaciół, 2 sezon American Horror Story i 1 sezon Teen Wolfa (którego nie miałam w planach, ale co ja tam wiem o planowaniu, prawda, Kuharzka? ://).
 
Pozwoliłam sobie przymknąć oko na mój "szlaban książkowy" i zakupiłam dwie książki po przecenie: Złodzieje nieba Petera Prange oraz Twoja kolej Pameli Ribon. Ta pierwsza wciąż czeka w kolejce czytelniczej, za to jestem już po lekturze drugiej i muszę przyznać, że była... niezła. Na lato w sam raz, chociaż przygotowałam się na coś lepszego. Polecam na odstresowanie, ale nie spodziewajcie się cudów.

Ponadto spędziłam cudowne dwa tygodnie nad morzem z rodzicami i bratem, opchałam się mnóstwem gofrów, zjadłam setki łososi i za każdym razem robiłam maślane oczy do rodziców, gdy tylko w zasięgu wzroku pojawiała się jakaś wyprzedaż książek. Scenę a'la Kot ze Shreka mam opanowaną do perfekcji, czego wynikiem są dwie w/w książki :) Sierpień był zdecydowanie bardziej udany, ale o tym napiszę dopiero za dwa tygodnie, na początku września.

A Wy? Jak spędziliście ten piękny letni miesiąc?