niedziela, 31 maja 2015

064. Marina



Tytuł: Marina
Tytuł oryginału: -
Autor: Carlos Ruiz Zafón
Tłumacze: Katarzyna Okrasko, 
Marrodán Casas Carlos
Ilość: 304 strony
Wydawnictwo: Muza




Czasami to, co najbardziej prawdziwe, dzieje się tylko w wyobraźni - odparła. - Wspominamy tylko to, co nigdy się nie wydarzyło.

XX-wieczna Barcelona. Główny bohater, Óskar Drai, poznaje Marinę, skrytą i zamkniętą w sobie mieszkankę jednego z podupadających modernistycznych pałacyków. Dziewczyna dzieli się z nim tajemnicą o damie w czerni, która co miesiąc odwiedza bezimienny nagrobek na cmentarzu dzielnicy Sarriá. Óskar i Marina krok po kroku odkrywają poszczególne fragmenty układanki, mając świadomość, jak wiele poświęcają. Za wszelką cenę chcą dowiedzieć się prawdy, ale kiedy wreszcie zaczynają rozumieć, o co toczy się stawka, jest już za późno by się wycofać.

Trudno jednoznacznie stwierdzić do jakiego gatunku odnosi się ta książka. Sam autor twierdzi, że jest to czwarta (i już ostatnia jego autorstwa) powieść dla młodzieży, jednak zawiera ona w sobie bardzo dużo kryminału i budzące dreszcze fragmenty żywcem wycięte z dobrego thrillera. Takie przeplatanie odmian nie zawsze jest dobrym rozwiązaniem, ale muszę przyznać, że Zafon świetnie sobie z tym poradził. W treści czy dialogach nie było nic wymuszonego lub sztucznego. Poszczególne wątki zazębiały się ze sobą i tworzyły zgrabną całość, w której się zakochałam. Bo jak można nie kochać Zafona?

Piękno to tylko słaby podmuch wobec wichrów rzeczywistości [...].

Tajemnice na każdym kroku, oddech śmierci, który czujesz na swoim ramieniu, szarość mgły gdziekolwiek spojrzysz - to właśnie klimat jest jednym z największych plusów Mariny. Nie zaskoczyło mnie pióro autora. Lekkie i łatwe w odbiorze dla młodszego czytelnika, ale jednocześnie nieskąpe w szczegóły i detale, które jeszcze bardziej pozwalają przeżywać historię Óskara. Sam główny bohater został naprawdę dobrze wykreowany, jak prawie każda męska postać, którą stworzył w swoich powieściach autor. Natomiast po skończeniu powieści byłam...

...trochę zawiedziona. Na zaledwie trzystu stronach została przedstawiona smutna opowieść o igraniu z życiem i śmiercią. Byli i tacy, którzy zapragnęli bawić się w Pana Boga; ci, którzy swoją ambicją i inteligencją chcieli utorować sobie drogę na szczyt i jednocześnie uratować bliskie osoby. Sam temat i problematyka zaciekawiły mnie do tego stopnia, że całą książkę przeczytałam w niecałe dwa dni, ale wersja, którą przedstawił nam autor, była... niepełna, jakby skrócona. Coś, co zmieściło się w jednej powieści, spokojnie można by opisać w kilkunastu i to ogromny minus, który pozostawił mnie z wielkim niedosytem. Pytanie nasuwa się samo: dlaczego Marina jest taka krótka?

Natura jest niczym dziecko bawiące się naszym życiem. Znudziwszy się popsutymi zabawkami, porzuca je i zastępuje nowymi [...]. To my musimy pozbierać części i naprawić szkodę.

Większym lub mniejszym uczuciem pałam do każdej pozycji autorstwa Carlosa Ruiza Zafona, ale Marinę mogę zaliczyć do tych, które z wielkim impetem wtargnęły do mojego życia i pozostawiły po sobie pustkę. Ostatnia strona zawierała w sobie więcej pytań niż odpowiedzi, ale to w żaden sposób nie skreśla jej w moich oczach, pozostawia jedynie lekkie rozczarowanie. Z pewnością będę wspominać ją bardzo miło i już teraz mogę Wam polecić sięgnięcie po nią. Nieważne czy macie lat dwanaście czy czterdzieści dwa - naprawdę warto przeczytać!

piątek, 29 maja 2015

063. Kocha, nie kocha



Tytuł: Kocha, nie kocha
Tytuł oryginału: How to knit a love song
Autor: Rachael Herron
Tłumacz: Krzysztof Mazurek
Ilość: 416 stron
Wydawnictwo: Prószyński i S-ka




Pamiętacie może wszystkie przeczytane romanse? Sama muszę przyznać, że gdybym miała wymieniać tytułami, z pewnością zapomniałabym wspomnieć o przynajmniej połowie z nich - a ile jeszcze przede mną! Powieści, w których miłość rozwija swoje skrzydła, staje się tłem i głównym wątkiem, czasami przytłaczają czytelnika i sprawiają, że ma on już dość ckliwych spojrzeń, spragnionych uniesień ciał czy głębokich pocałunków. Nie zawsze jednak czterysta stron rozterek uczuciowych bohaterów jest w stanie nas zniechęcić. Przeciwnie - zagorzały fan takich pozycji z ogromnym entuzjazmem i zainteresowaniem śledzi historię głównych postaci i przeżywa z nimi te same gwałtowne emocje. Czy tak było ze mną i z Kocha, nie kocha?

Książka opowiada o Abigail, która uciekając przed przeszłością przeprowadza się do małego miasteczka, gdzie odziedziczyła domek po zmarłej przyjaciółce, Elizie. Jej nowy sąsiad, Cade, bratanek Elizy, który nie spodziewał się, że ciotka przepisze część spadku komuś innemu, od początku nie pała do głównej bohaterki sympatią, traktuje jak intruza i "panienkę z wielkiego miasta". Coś jednak między nimi iskrzy; coś burzliwego i jednocześnie intrygującego przyciąga ich nawzajem do siebie, ale czy to wystarczy, by zapomnieć o niechęci i uprzedzeniach? I czy demony, o których Abigail tak bardzo pragnie zapomnieć, nie powrócą?

Nie spodziewałam się. Nie spodziewałam się tylu emocji, ciepłych uczuć, humoru i mojego zaangażowania w całą historię. Nie spodziewałam się tak ciekawych bohaterów, takiego zagęszczenia akcji i przyspieszonego bicia serca, kiedy z niepokojem przewracałam strony, by wiedzieć, co dalej. I wreszcie nie spodziewałam się, że tak bardzo polubię tę opowieść.

Kocha, nie kocha nie jest książką wybitną, bo, nie ma co ukrywać, służy raczej do odstresowania się i zapomnienia o troskach dnia powszedniego. Dostarcza czytelnikowi mnóstwo rozrywki i rozbawia żartami sytuacyjnymi. Muszę przyznać, że najbardziej ujęły mnie tutaj stereotypy. Tak, tak, dobrze widzicie - w tej powieści mamy paletę postaci, które z łatwością można przypisać do typowych zachowań, które spotyka się w innych pozycjach. Wściubiająca nos w nieswoje sprawy dziennikarka? Zabawny, pełen uroku przyjaciel głównych bohaterów? Potykająca się o wszystko, niezdarna Abigail? Brzmi znajomo, ale zamiast irytować, właśnie taka a nie inna kreacja jeszcze bardziej podsyca moją miłość do tej książki.

Kocha, nie kocha to pierwsza część serii romansów z motywem robótek ręcznych. Na początku każdego rozdziału możemy przeczytać radę na temat robienia na drutach, w środku książki pojawiają się obrazki włóczki, a na ostatnich stronach mamy świetny dodatek, jak zrobić... sweter na drutach! Osobiście jeszcze nigdy nie próbowałam czegoś takiego, bo nie mam zdolności manualnych, ale wszystko jeszcze przede mną.

Komu mogę polecić? Wszystkim fanom romansów, nie tylko ze względu na uroczą historię miłosną, ale i wciągającą fabułę, która nie pozwoli im oderwać się od tej książki (nawet na chwilę!). Szukacie czegoś lekkiego i przyjemnego na wieczór? Kocha, nie kocha jest idealne.

Książka bierze udział w wyzwaniu:
Czytam Opasłe Tomiska

niedziela, 24 maja 2015

Przegląd seriali #2



     Witam Was w kolejnym przeglądzie seriali. Tym razem postanowiłam wspomnieć o kolejnych dwóch produkcjach, które w pewien sposób przekonały mnie do telewizji i oderwały od książek. Zapraszam!

American Horror Story
Moja prawdziwa przygoda z horrorami zaczęła się dwa lata temu w czerwcu, kiedy poznałam jednego z moich najlepszych przyjaciół. Potrafiłam iść spać o piątej nad ranem, narażać się rodzicom i następnego dnia wyglądać jak zombie, bo wraz z Czarkiem wciągnęłam się w świat duchów, krwi, strzykawek, potworów, brutalności, przemocy i dreszczyku strachu. Jeśli dobrze pamiętam, to właśnie Czarek wspomniał mi o American Horror Story, więc pełna zapału i podekscytowania obejrzałam pierwszy sezon. I przepadłam.
Uwielbiam w tym serialu to, że z każdym rokiem jest coś innego. Nowe postaci, wątki, miejsce i czas akcji. Nowa historia. Nowa muzyka. Z wyjątkiem obsady (w której możemy znaleźć tak cudownych aktorów jak Jessica Lange, Evan Peters, moja ukochana Taissa Farmiga czy niesamowita Sarah Paulson) zmienia się praktycznie wszystko. Oczywiście ma to swoje minusy, szczególnie gdy przywiązujesz się do danego bohatera, ale wiesz, że nie ujrzysz go już w kolejnych sezonach.

Pierwszy American Horror Story (miejsce akcji: nawiedzony dom) jest dla mnie absolutną klasyką i według mnie najlepszym z dotychczas wyprodukowanych.
Drugi American Horror Story: Asylum (miejsce akcji: zakład psychiatryczny) nie podobał mi się i nie ukrywam, że wspominam go najgorzej. Zarówno pod względem fabuły, jak i bohaterów czy poszczególnych wątków. Po prostu nie. 
Trzeci American Horror Story: Coven (miejsce akcji: szkoła dla czarownic) był dobry. Nie porwał do końca, nie było szału ciał, a staniki nie latały, ale naprawdę miło go było obejrzeć i śledzić losy bohaterów.
Czwarty American Horror Story: Freak Show (miejsce akcji: cyrk) wzbudza we mnie mieszane uczucia. Nie był zły, ale zabrakło mu tego czegoś, co by mnie do niego zachęciło. Tak naprawdę oglądałam kolejne odcinki z przyzwyczajenia i sentymentu do pierwszego i trzeciego sezonu. Jeśli producenci utrzymają poziom i piąty sezon (jako nieparzysty) też będzie tak samo dobry, jak pierwszy i trzeci, to będę szczęśliwa.

Nie chcę się rozwodzić nad grą aktorską, scenografią, kostiumami czy muzyką, ponieważ najzwyczajniej w świecie się na tym nie znam. Mogę jedynie z całego serca polecić Wam ten serial i mieć nadzieję, że chociaż jedną osobę przekonam do obejrzenia go. W gruncie rzeczy sama produkcja nie jest tak straszna, jak ją kreują, więc nawet jeśli nie lubicie horrorów, jest szansa, że się Wam spodoba.
I wciąga!



P.S. Poniżej zostawiam Wam intro z trzech sezonów. Co myślicie?



Przyjaciele
"Losy szóstki przyjaciół, którzy mieszkają i pracują w Nowym Jorku."
Nie pamiętam, żebym oglądała ich w dzieciństwie, chociaż moja mama uparcie twierdzi, że tak było. Spotkałam się z nimi półtora roku temu na pewnej grupie, kojarzyłam nazwę, a nawet aktorów, ale chyba nie do końca przekonywały mnie opinie znajomych, więc odpuściłam. Aż pewnego razu skusiłam się na pierwszy odcinek i... kilkanaście miesięcy później płakałam przy końcówce dziesiątego sezonu. Było mi źle, było mi smutno; czułam się, jakby ktoś wyrwał mi serce i nie chciał oddać. Płakałam z nimi, śmiałam się, rozmawiałam, gniewałam, wzdychałam z irytacją lub kręciłam głową z politowaniem nad głupotą niektórych. Ale kochałam ich i, wierzcie mi, wciąż ich kocham.
Uwielbiam Rachel Green (Jennifer Aniston), egoistyczną, zapatrzoną w siebie łowczynię okazji i zakupoholiczkę. Uwielbiam Monicę (Courteney Cox), pedantyczną do bólu, kochającą gotować i najlepszą przyjaciółkę Rachel. Uwielbiam Rossa (David Shwimmer), zafascynowanego dinozaurami i Rachel, wymądrzającego się synka mamusi. Uwielbiam Chandlera (Matthew Perry) rzucającego suchymi żartami na prawo i lewo, niepotrafiącego poradzić sobie z kobietami wrażliwego faceta i lojalnego przyjaciela. Wreszcie: uwielbiam Joey'ego (Matt LeBlanc), który swoją głupotą i naiwnością rozświetlał każdy, nawet najgorszy dzień w moim życiu, który był lekiem na wszystko i który nadawał Przyjaciołom ten cudowny, najwspanialszy na świecie klimat! I uwielbiam Phoebe (Lisa Kudrow), jej piosenkę "Smelly Cat", jej podejście do życia, jej brak talentu muzycznego i fakt, że się tym nie przejmowała, jej piękne włosy i i optymizm, którym zarażała każdego dookoła.
Spędziłam mnóstwo czasu z tym serialem i nie potrafię wskazać ulubionego bohatera, bo jest nimi cała szóstka. Jeśli jeszcze nie obejrzeliście przynajmniej jednego odcinka, lub, co gorsza, nie słyszeliście o Przyjaciołach... koniecznie to nadróbcie!


I przypominam również o konkursie (KLIK) oraz gdzie możecie mnie znaleźć (KILK) i (KLIK).

Miłej niedzieli!

czwartek, 21 maja 2015

062. Czerwona królowa



Tytuł: Czerwona królowa
Tytuł oryginału: Red Queen
Autor: Victoria Aveyard
Tłumacz: Adriana Sokołowska
Ilość: 488 stron
Wydawnictwo: Moon Drive





Życie to nie bajka - ilekroć spotykam się z tym znanym powiedzeniem i jego odpowiednikami w literaturze w postaci takich autorów jak Paulo Coelho, zastanawiam się, czy to prawda. Kontratakuje zdanie: "jesteś kowalem własnego losu", czyli od Ciebie zależy, jak napiszesz swoją historię i co będzie zawierać. Owszem, nie wszystko pójdzie po Twojej myśli, drogi czytelniku, ale jak spojrzysz na to z szerszej perspektywy: staniesz na szczycie góry i zauważysz, jak dużą masz władzę, coś może w Tobie drgnąć. Wtedy przychodzi czas napisania swojego życia tak, jak tylko zapragniesz; opisania Twojej własnej, indywidualnej bajki, w której między innymi możesz wcielić się w smoka, księżniczkę, szewca, łabędzia lub brzydkie kaczątko. Dlaczego więc, skoro masz tak ogromne pole do popisu, Ty ograniczasz się do czegoś, co już było? 

Bardzo trudno pisać o książce, która nic dla Ciebie nie znaczy. Przepisowe kilka dni po skończeniu ostatniej strony minęły, emocje opadły, a Ty pamiętasz jedynie imię drugoplanowej postaci, zarys fabuły i jeden z gorszych dialogów głównej bohaterki z jej Wrogiem Numer Jeden. Problem polega na tym, że Ty doskonale wiesz, które wady wytknąć, co zostało niedopowiedziane i jaki jest największy plus lektury, ale masz wrażenie, że piszesz o innej powieści i przeżywasz deja vu, a czytelnik czyta opis, Twoje wrażenia i myśli: chyba już słyszałem o tej książce. Najgorsze jest to, że się nie myli. O tym, jak bardzo przewidywalna jest przewidywalność i co można zrobić, żeby się nie narobić, a zarobić. Zapraszam!

Czerwona królowa zrobiła wokół siebie dużo szumu, przyciągnęła piękną okładką, a po przeczytaniu... pozostawiła czytelnika z rozczarowaniem i nutką goryczy. Chciałabym napisać, że nie spodziewałam się nie-wiadomo-jakiej fabuły i porywających wątków, które wbijają w fotel, ale nie mogę, bo oczekiwałam wiele. Miało być klimatycznie, ciekawie, z dużą dawką ekscytacji i oryginalnych bohaterów, z którymi moglibyśmy się utożsamiać, a wyszło jak zwykle. 

Jestem uczulona na punkcie wyidealizowania, więc jak już pojawił się ktoś, kto mógł przenosić góry, lasy i przystojnie wyglądałby nawet w worku na ziemniakach, a dodatkowo miał nieskazitelne maniery, kulturę i był inteligentny, bystry, odważny (czterysta sześć innych zalet później), już czułam, że to nie będzie książka dla mnie. Po pojawieniu się miłosnego trójkącika przyznałam sobie nagrodę Sherlocka, a wraz z zagęszczaniem akcji i odkrywaniem kart, odhaczałam już tylko poszczególne punkty na liście "co musi zawierać pozycja, żeby zachwycić daną grupę docelową odbiorców" i z każdym kolejnym "ptaszkiem" pojawiał się na mojej twarzy ponury uśmiech satysfakcji. W całej książce (488 stron!) pojawiły się jedynie dwa elementy, które mnie zaskoczyły. To był cios w duszę czytelnika.

Niektóre postaci były plastyczne, inne jakby żywcem wyrwane z dobrze znanej nam wszystkim antyutopii. Zdarzały się małe niespodzianki, kiedy kiwałam głową z aprobatą, bo tak, to autorce akurat się udało, ale pojawiały się również słabsze momenty, podczas których chciałam się po prostu rozpłakać z bezsilności. Spodobał mi się sam zarys całej historii - idea walki o wolność, równość i poświęcenie siebie dla dobra większości. Gdyby Victoria Aveyard poszła w tę stronę i zamiast na inspirowaniu się innymi książkami i pisaniu o przygodach miłosnych, skupiła się na problemie segregacji ludzi,  być może wypadłoby to lepiej. 

Czytamy dla przyjemności i żeby się czegoś nauczyć. Co mi jednak z rozrywki, która jest tanią podróbką porządnej fantasy przeplatanej z Young Adult, jeśli nie mogę nawet dobrze się bawić, bo wciąż zauważam podobieństwa do innych książek? Co mi z mądrości, które są bo są na kartach tej powieści, ale tak ukryte między rozterkami miłosnymi głównej bohaterki, że muszę doszukiwać się ich z lupą? Co mi ze śmiesznych żartów, zgrabnie nakreślonego świata i nielicznych momentów zaciekawienia, jak dalej potoczy się akcja, skoro za sobą mam już kilkadziesiąt takich samych pozycji? Może i był humor, była miłość, było poświęcenie i walka o lepsze jutro, a w dalszej części książki coś nowego i niespotykanego. Może. To nie zmienia jednak faktu, że to wciąż nie jest to coś, co by mnie zaskoczyło, uderzyło w twarz, a potem kazało pozbierać z podłogi. Chcesz dobrze spędzić czas i nie namęczyć się psychicznie podczas czytania? Czerwona królowa jest idealna dla Ciebie! Liczysz na oryginalność? Cóż, radzę szukać gdzieś indziej.

Książka bierze udział w wyzwaniach:
Czytam Opasłe Tomiska

poniedziałek, 18 maja 2015

061. Bóg zawsze znajdzie Ci pracę.



Tytuł: Bóg zawsze znajdzie Ci pracę. 50 lekcji, jak szukać spełnienia
Tytuł oryginału: God Is Always Hiring: 50 Lessons for Finding Fulfilling Work
Autor: Regina Brett
Tłumacz: Olga Siara
Ilość: 368 stron
Wydawnictwo: Insignis





Uwielbiam twórczość Reginy Brett, co chyba nie jest dla wielu z Was niespodzianką. Pokochałam Bóg nigdy nie mruga i z trochę mniejszym, ale jednak entuzjazmem przyjęłam Jesteś cudem do swojego serca. Bóg zawsze znajdzie Ci pracę to zbiór następnych 50 felietonów, które bezpośrednio lub nie nawiązują do pracy i odwołują się do pasji, zainteresowań i satysfakcji z wykonywanego zawodu. Czy i tej książce mogę powiedzieć tak?

Stwórz coś cudownego tam, gdzie jesteś.

Chyba robię się nieco przewidywalna, ale nie potrafię odpowiedzieć na wyżej postawione pytanie inaczej, niż oczywiście, że tak! Co może być piękniejsze od inspirujących historii ludzi, których autorka spotkała na swojej drodze? Już same tytuły każdego pojedynczego rozdziału skłaniają do refleksji i poruszają te części, które wydają się być zbyt głęboko, by mogło je coś wzruszyć. Autorka zaskakuje swoją wnikliwością i mądrością, ale, co jest wielkim plusem, nie robi tego na siłę. Umiejętnie wplata swoje przeżycia między cytatami i myślami, które są zaskakujące w swojej prostocie i pięknie. 

Świat potrzebuje ludzi, którzy żyją pełnią życia.

Za każdym razem, gdy sięgam po kolejny felieton Reginy Brett, nie mam pojęcia, czego mogę się spodziewać, ale jednocześnie wiem, że to co przeczytam, natchnie mnie do zrobienia dobrej rzeczy; czegoś, co będzie pozytywną zmianą i pozwoli mi spojrzeć na świat z innej perspektywy. 

Za każdym razem po przeczytaniu książki tej autorki, pozwalam sobie na głęboki wdech i podsumowanie, które określam jako potrójne tak: Tak, to było dobre. Tak, to mi pomogło. Tak, tego nigdy nie zapomnę.

Za każdym razem po odłożeniu pozycji Reginy Brett na półkę, zastanawiam się, ilu ludzi dzięki niej zdobyło się na odwagę, pokonało swoje słabości, i powróciło do swoich marzeń; ilu uwierzyło, przebaczyło i pokochało; ilu przekonało się, że nie muszą robić tego, czego nie chcą; ilu z nich udało się wydeptać drogę na szczyt, bo doceniło własne możliwości. 

Ja już przebaczyłam i powróciłam do swoich marzeń, a stopniowo, wraz z powracaniem do poszczególnych felietonów, będę uczyła się kochać, wierzyć i przeskakiwać poszczególne przeszkody. A czy Ty podejmiesz się tego wyzwania?

Przetrzyj szlak temu, kto przyjdzie po Tobie.

środa, 13 maja 2015

Courtship Book Tag



Hej, hej!

     Dzisiaj przychodzę do Was z pięknym, romantycznym tagiem - bo kiedy rozkwita miłość, jak nie wiosną? Na tę zabawę natknęłam się na blogu Abi, która po wykonaniu zadania nominowała wszystkich swoich czytelników, w tym również i mnie, za co bardzo serdecznie jej dziękuję! Jak wyglądają poszczególne fazy w moim wykonaniu? Przekonajcie się sami.

Zaczynamy!

Faza pierwsza. Zauważenie!
Książka, którą kupiłam ze względu na okładkę.


Musicie wiedzieć jedno: nie kupuję książek tylko dlatego, że mają ładną oprawę. Nie i już. Istnieją jednak wyjątki. Złodzieje nieba przyciągnęły moją uwagę na szczycie stosu przecenionych książek nad morzem i wtedy pojawiła się chwila słabości - miałam ostatnie 15 zł, więc czemu nie? Teraz trochę żałuję, ale to nie zmienia faktu, że powieść naprawdę dobrze wygląda na półce.

Faza druga. Pierwsze wrażenie!
Książka, którą kupiłam ze względu na opis.


Uwielbiam opis Baśniarza i każdą małą literkę, która przewinęła się na tylnej stronie okładki. To dzięki temu przeczytałam tę książkę i zakochałam się w niej, nawet jeśli był to związek skomplikowany i trudny do zdefiniowania. Gdyby nie pierwsze wrażenie, kto wie, kiedy sięgnęłabym po powieść Antonii Michaelis.

Faza trzecia. Słodkie rozmówki!
Książka z niesamowitym stylem pisania.


Od razu pomyślałam o dwóch książkach - zapierającej dech w piersiach Annie Kareninie oraz... idealnym Cieniu wiatru Zafona i to właśnie tę drugą postanowiłam wybrać. Mój własny egzemplarz jest już nieco zniszczony, ponieważ pożyczam go wszystkim najbliższym znajomym, ale to nie ma znaczenia, bo najpiękniejsze pióro, najcudowniejszy język i historia jest w środku. I to wie każdy, kto kiedykolwiek spotkał się z tym autorem!


Faza czwarta. Pierwsza randka!
Pierwszy tom serii, który od razu sprawił, że chciałam sięgnąć po kolejne.


Mechaniczny anioł Cassandy Clare, czyli pierwszy tom Diabelskich Maszyn, wywarł na mnie takie wrażenie, że nic nie potrafiło go przebić. Po skończeniu ostatniej strony myślałam już wyłącznie o kolejnych częściach, które znajdują się na mojej półce i czekają na przeczytanie. Najlepsza pierwsza randka w życiu!

Faza piąta. Nocne rozmowy telefoniczne!
Książka, przy której przetrwałam noc.


Nie czytam w nocy, bo prawdę mówiąc - noc jest od spania, nie od czytania, ale... zawsze jest jakiś wyjątek od reguły i w tym wypadku jest to Dotyk Julii Tahereh Mafi. Nie potrafiłam pójść spać nie wiedząc, co wydarzy się potem, dlatego cała trylogia była w moim wykonaniu raczej nocna niż dzienna i dotychczas nie znalazłam na tyle wciągającej powieści, która mogłaby się z nią równać (albo zaczęłam bardziej doceniać cenne godziny snu).

Faza szósta. Zawsze w myślach!
Książka, o której nie mogę przestać myśleć!


Co mogłabym wymienić, jeśli nie moją ukochaną Alaskę Johna Greena? Ta książka jest niesamowita, wracam do niej myślami cały czas i tak, muszę po nią sięgnąć po raz kolejny, bo... po prostu jest jedyna w swoim rodzaju!

Faza siódma. Kontakt fizyczny
Książka, którą kocham za towarzyszące mi przy niej emocje.


I tutaj równie dobrze mogłabym znowu dać Baśniarza lub Szukając Alaski, ale nie chcę się powtarzać, więc postawiłam na Posłańca Markusa Zusaka, ponieważ... kocham tę historię i te wszystkie emocje, które wciąż się we mnie kłębiły, i napięcie, i klimat, i to wszystko, co tak bardzo uwielbiam w tym autorze... No nic, tylko czytać!

Faza ósma. Spotkanie z rodzicami!
Książka, którą chciałabym polecić mojej rodzinie bądź znajomym.


Równie dobrze mogłabym wymienić każdą książkę Evansa, bo jest on jednym z moich ulubionych autorów i jego powieści polecam dosłownie każdemu: przyjaciółkom, rodzinie, dalszym znajomym, paniom w bibliotece. Nie da się nie pokochać historii, nie polubić bohaterów czy przeczytać całość bez zaznaczenia choćby jednego cytatu. Definicja piękna!

Faza dziewiąta. Myślenie o przyszłości!
Książka lub seria, którą wiem, że będę czytać wiele razy w przyszłości.

Tutaj nic nie podlega dyskusji, bo jest to oczywiście Harry Potter, do którego wracam i wracam cały czas, a w wakacje zamierzam znowu przeczytać całą serię (co z tego, że moje egzemplarze prawie się rozpadają - to od użytkowania!). Jest moją ulubioną serią od dzieciństwa i wiem, że będzie nią do końca życia.

Faza dziesiąta. Dzielimy się miłością!
Kogo taguję?

Oczywiście bardzo chętnie zobaczyłabym ten tag w wykonaniu Pauliny z bloga Mia nigra libro, Julki z bloga Wyznania Bibliofilki oraz dziewczyny z Wonderland of books, ale niech każdy czuje się zaproszony do tej zabawy! Jeśli już zrobiliście ten TAG, wrzućcie linki do nich w komentarzach, a ja z chęcią zajrzę i sprawdzę, czy jakieś Wasze fazy pokrywają się z moimi :)

sobota, 9 maja 2015

060. Bridget Jones: dziennik





Tytuł: Bridget Jones: Dziennik
Tytuł oryginału: Bridget Jones's Diary
Autor: Helen Fielding
Tłumacz: Zuzanna Naczyńska
Ilość: 368 stron
Wydawnictwo: Zysk i S-ka






     Patrzysz w lustro i krzywisz się z niesmakiem. O, tutaj jakaś zbędna fałdka tłuszczu, acha, a tam widać kolejnego pryszcza. Obracasz się kilka razy, wciągasz brzuch, napinasz mięśnie, ćwiczysz uśmiech gwiazdy filmowej, ale wiesz, że nigdy nią nie będziesz, więc wracasz do swojej ulubionej komedii romantycznej i kubełka lodów. Po raz kolejny nie poszłaś dzisiaj biegać, nie rzuciłaś palenia, nie zmieniłaś diety... ale przecież nie Ty jedna.

     Znasz może Bridget Jones? Jest trochę po 30-stce, nie ma faceta, a jej życiowe cele to zrzucenie trzech kilogramów, zaprzestanie palenia i osiągnięcie wewnętrznej równowagi. Jej życie usiane jest z niepowodzeń, kompletnych porażek i kłopotliwych sytuacji, ale Bridget nie poddaje się i mniej lub bardziej zwycięsko wychodzi z każdej z nich (by potem znowu wpaść w nową). Widzisz jakieś podobieństwa do siebie?

Mogę oficjalnie potwierdzić, że w dzisiejszych czasach kluczem do serca mężczyzny nie jest uroda, kuchnia, seks czy dobry charakter, tylko umiejętność sprawiania wrażenia, że nie jesteś nim zainteresowana.

     Bridget Jones: dziennik miał być tylko rozrywką na kilka dni; niewymagającą, zabawną książeczką, która oderwie mnie od moich problemów i pokaże, że nie ja jedna przez nie przechodzę. Przyznaję, że po części tak było: czytałam i śmiałam się jednocześnie, często kiwając głową na znak zgody czy kręcąc nią z niedowierzaniem, gdy po raz kolejny ujawnił się brak instynktu samozachowawczego głównej bohaterki. Jeśli byłaby to kolejna głupiutka 16-letnia dziewczyna, pewnie rzuciłabym tą powieścią o ścianę i nigdy do niej nie wróciła, ale Bridget miała w sobie to coś, za co pokochałam ją od pierwszej strony i jestem przekonana, że zyska również Twoją sympatię!

     Język nie jest skomplikowany, trudny lub przesadnie kwiecisty - ma w sobie lekkość i bardzo łatwo wciągnąć się w całą historię, kiedy nie potyka się o zbędne opisy. Akcja może nie pędzi na łeb na szyję, ale nie jest też wolna i nudna, jak często bywa przy powieściach tego typu. Największymi plusami są wstawki humorystyczne, przy których świetnie się bawiłam oraz możliwość identyfikowania się z tytułową postacią. Bo kto by nie chciał książki poświęconej sobie?

Jedzenie to duszenie smutków poduszką tłuszczu.

     Nie oczekiwałam gruszek na wierzbie, więc w żadnym wypadku nie zawiodłam się na tej książce. Zabawna, pełna żartów sytuacyjnych, lekka powieść na kilka deszczowych wieczorów. Ciekawa i wartka akcja, przy której na pewno nie zaśniesz, lekki, łatwy w odbiorze język oraz Bridget Jones - bohaterka, z którą może utożsamiać się każda kobieta. Skusisz się?
___________
Książka bierze udział w wyzwaniach:
Czytam Opasłe Tomiska

poniedziałek, 4 maja 2015

Konkurs rocznicowy!

Witajcie, kochani!

    Dzisiaj przychodzę z konkursem rocznicowym, który jest moim podziękowaniem dla Was, czytelników Natali wśród książek. Zapraszam do zapoznania się z poniższym regulaminem oraz oczywiście do wzięcia udziału. Zdjęcie z nagrodami poniżej :)

Regulamin

1. Organizatorem jestem ja, autorka bloga Natala wśród książek (Natala czyta).
2. Konkurs trwa od dzisiaj tj. 4 maja 2015 roku do 30 maja 2015 roku do godziny 23:59.
3. Wyniki zostaną ogłoszone w przeciągu 4-5 dni od daty zakończenia konkursu.
4. W konkursie mogą brać udział wszystkie osoby, ale bardzo proszę anonimów o podpisanie się.
5. Paczkę z nagrodą wysyłam tylko na terenie Polski.
6. Aby wziąć udział wystarczy wypełnić poniższe zgłoszenie:
     - Zgłaszam się po książkę/umrę jak nie dostanę/z wielką chęcią otrzymałbym/otrzymałabym...
     - e-mail
     - nick/imię i nazwisko
7. Można, ale nie trzeba obserwować bloga, żeby wziąć udział - to jest przede wszystkim podziękowanie dla moich stałych czytelników, jednak nie ukrywam, że każdy nowy obserwator jest mile widziany :)
6. W zgłoszeniu bardzo proszę uwzględnić e-mail, dzięki temu jeśli przegapicie wyniki konkursu, dowiecie się o wygranej z poczty elektronicznej.
7. Wybieramy tylko jedną książkę. Nie piszcie: "chcę tę książkę, ale jeśli wylosujesz osobę, która też chce tę, to może być tamta" - decydujecie się na jedną - w przeciwnym razie Wasze zgłoszenie jest niezgodne z regulaminem i nie brane pod uwagę podczas losowania. Można zmienić wybór książki przed zakończeniem konkursu, ale musicie napisać mi o tym w komentarzu.
8. Zwycięzców będzie dwóch i obydwie osoby wyłonię poprzez losowanie, jednak jeśli zgłosi się dużo uczestników, nie ukrywam, że z chęcią rozlosowałabym trzecią książkę.
9. Zastrzegam sobie prawo do zmiany regulaminu w dowolnym momencie (o czym zostaniecie poinformowani).

Zachęcam do polubienia fanpage'a, bo właśnie tam prawdopodobnie zostaną ogłoszone wyniki konkursu (link znajdziecie tutaj)

Nagrody




Czysty obłęd - Mark Lamprell
Droga do domu - Bobbie Pyron
Freak city - Kathrin Schrocke
Zeznania niekrytego krytyka - Maciej Frączyk
Dom kryty gontem - Nina Stanisławska
Twoja kolej - Pamela Ribon

     Baner, jeśli jest ktoś tak miły i chce wstawić na bloga z podlinkowaniem do postu konkursowego:


Powodzenia! :)

niedziela, 3 maja 2015

Podsumowanie kwietnia!



Hej, hej, kochani!

     Troszkę późno, bo już mamy trzeci dzień maja, ale żeby zacząć porządnie nowy miesiąc, trzeba godnie pożegnać stary. Na początku statystyki, bo ich nigdy za wiele, a one mimo wszystko motywują do dalszego działania. Zapraszam!

     W kwietniu przeczytałam tylko pięć książek, ale za to jakich!

- Anna Karenina - Lew Tołsoj
- Dom kryty gontem - Nina Stanisławska 
- Gra Endera - Orson Scott Card 
- Bridget Jones: Dziennik - Helen Fielding 
- Bóg zawsze znajdzie Ci pracę - Regina Brett

+ zaległa recenzja Złodziei nieba

oraz dwa Tagi: 

     Łącznie pochłonęłam 2276 stron, co daje ok. 75 stron dziennie. Nie najgorzej! Statystyki nie wyglądają kolorowo, bo jednak przeczytanych książek było mało, a i na blogu nie działo się za wiele, ale mam nadzieję, że w maju to sobie odbiję :)

Czym jeszcze był dla mnie tamten miesiąc?

     Miesiącem rocznicowym, bo 27 kwietnia 2014 roku założyłam Natalę wśród książek, czyli Natalę, która czyta. Teraz mogę z satysfakcją stwierdzić, że to była jedna z najlepszych decyzji w moim życiu! Z w/w okazji pojawił się również szablon zrobiony przez Krystiana, za co bardzo mu dziękuję. W kwietniu zebrałam się też w sobie i postanowiłam dołączyć do wyzwania Czytam Opasłe Tomiska - link znajdziecie tutaj.
    Niestety lub stety w kwietniu nie zakupiłam żadnej książki - wiąże się to z oszczędzaniem pieniędzy (i miejsca na półkach) na Targi w Warszawie oraz ćwiczenie mojej woli. Z tego też względu omijałam wszystkie miejscowe antykwariaty, a na nowe książki patrzyłam nie dłużej niż 3 sekundy. Powinnam dostać za to jakąś nagrodę...

A jak Wy spędziliście kwiecień? :)