poniedziałek, 31 sierpnia 2015

Podsumowanie sierpnia + TBR


Witajcie, kochani!
Za kilka dni pożegnamy sierpień, większość z nas wróci do szkoły, nauki i kolegów z ławki, ale zanim to nastąpi, trzeba zamknąć ostatni miesiąc wakacji. Zapraszam na podsumowanie sierpnia!

Przeczytane książki:
- Weronika postanawia umrzeć - Paulo Coelho (recenzja)
- Wierna - Veronica Roth
- Wielki Błękit - Veronica Rossi (recenzja)
- Płomień i krzyż. Tom I - Jacek Piekara
- Harry Potter i Kamień Filozoficzny - J.K. Rowling
- Harry Potter i Komnata Tajemnic - j.w.
- Harry Potter i Więzień Azkabanu  - j.w.
- Harry Potter i Czara Ognia - j.w.
- Harry Potter i Zakon Feniksa - j.w.
- Harry Potter i Książę Półkrwi - j.w.
- Harry Potter i Insygnia Śmierci - j.w.
- Miasteczko Cold Spring Harbor - Richard Yates (recenzja na dniach!)

Łącznie 6009 stron, ok. 190 stron dziennie. Naprawdę nie sądziłam, że wyjdzie aż tyle książek, szczególnie po 2-tygodniowym obozie, na którym nie miałam czasu czytać. Jak pewnie już zauważyliście, postanowiłam zrobić sobie sierpniowy maraton Harry'ego Pottera, bo nic tak nie poprawia humoru i wakacji, jak wracanie do czegoś, co się kocha. Wraz z Harrym mogę z przyjemnością zamknąć sierpień i wyczekiwać tego roku szkolnego, bo już w pierwszym półroczu odbędą się dwa wydarzenia książkowe, na których nie może mnie zabraknąć - mowa oczywiście o Targach Książki w Krakowie i w Katowicach! Jeżeli ktoś z Was wybiera się, poinformujcie mnie o tym w komentarzach, a ja chętnie się z Wami spotkam i podyskutuję na różne tematy, nie tylko książkowe :)

TBR:
 Nie udało mi się przeczytać wszystkich książek, które miałam w planach, główne przez HP, ale nic nie szkodzi temu, bym miała ich nie przeczytać w nadchodzącym miesiącu. Są to:
- Pęknięte odbicie - Dawn Barker
- Dziesięć płytkich oddechów - K. A. Tucker
- Miłość na Bali - Tanya Valko
Dodatkowo dorzucam dwie z biblioteki, bo termin mnie goni:
- Wyznaję - Jaume Cabre
- Brak tchu - George Orwell
Oraz dwie wylosowane sprzed chwili:
- Ten jedyny - Emily Giffin
- Dziękuję za wspomnienia - Cecelia Ahern

Jeśli miałabym podsumować sierpień jedną piosenką, byłaby to:

Natomiast sierpniowe zdjęcie prezentuje się tak:
(wybaczcie jakość)

Mam nadzieję, że po wakacjach jesteście gotowi i pełni entuzjazmu, by wrócić do szkoły. Tym, którym jeszcze został miesiąc leniuchowania, zazdroszczę i trzymam kciuki, żeby wypoczęli przed pierwszym lub kolejnym już rokiem studiów. Dajcie znać jak Wam minął ten piękny miesiąc, jak oceniacie całe wakacje i czy udało się Wam przeczytać w sierpniu jakieś perełki, którymi chcielibyście się podzielić!
A stosik tym razem niestandardowo za dwa-trzy dni, bo wciąż czekam na kilka zamówionych książek, więc wyczekujcie i wypatrujcie!

Pięknego zaczytanego września! 

sobota, 29 sierpnia 2015

Przysłowiowy Book TAG


Witajcie, kochani! 
Powoli odgrzebuję się już z TAG-ów, ale pewnie i tak znajdę tysiące kolejnych - co ja poradzę na to, że je tak uwielbiam? Do tego nominowała mnie Monika P. z Papierowej Wyobraźni, za co jeszcze raz bardzo jej dziękuję i serdecznie zapraszam Was na na jej bloga. Nie przedłużając:

1. Apetyt rośnie w miarę jedzenia - książka jednotomowa, której kontynuację chętnie bym przeczytała.
Z ogromną przyjemnością poznałabym dalsze losy bohaterów z Niezbędnika Obserwatorów Gwiazd Matthew Quicka. Zakończenie jest na tyle otwarte, że można tylko snuć domysły, co było dalej.

2. Co za dużo, to niezdrowo - kontynuacja, która była gorsza od pierwszej części.
Piszę to z bólem, ale Komnata tajemnic. Uwielbiam Harry'ego Pottera, jestem jego człowiekiem na dobre i złe, ale po przeczytaniu drugiej części byłam bardzo zawiedziona autorką i dopiero Więzień Azkabanu nieco mnie pocieszył.

3. Nie wchodzi się dwa razy do tej samej rzeki - książka, którą mogę czytać wielokrotnie.
Pewnie nikogo to nie zdziwi, ale Szukając Alaski Johna Greena. Napisałabym o Harrym, ale nie chcę się powtarzać.

4. Stary, ale jary - ulubiona książka z dzieciństwa.
Wszystkie części Ani z Zielonego Wzgórza, Pamiętnika księżniczki i Martynki.

5. Nie taki diabeł straszny, jak go malują - książka, która pozytywnie mnie zaskoczyła.
Girl Online. Z początku sądziłam, że to głupia młodzieżówka dla 12-latek, ale potem całkiem mi się podobała.

6. Nie chwal dnia przed zachodem słońca.
Kto dość uważnie śledzi moje recenzje (i TAG-i), doskonale wie, że tutaj pasuje tylko jedna jedyna książka i jest to Pochłaniacz Katarzyny Bondy (recenzja). Jakim prawem autorka mogła skończyć w taki sposób? Gdzie wyjaśnienie, gdzie przeszłość moich ukochanych bohaterów, gdzie... wszystko?

7. Wyśpisz się po śmierci - książka, w którą tak się wciągnęłam, że mogłabym zarwać dla niej nockę.
Cała trylogia Diabelskich maszyn Cassandry Clare była tak niesamowicie dobra i wciągająca, że zarwałabym dla niej nie jedną nockę, a cały tydzień. Cudo!

8. Mowa jest srebrem, a milczenie złotem - książka z najlepszymi dialogami.
Tutaj też dałabym Harry'ego (Ron i jego sarkazm oraz dialogi jego braci bliźniaków to coś, czego się nie zapomina), ale żeby się nie powtarzać, to może Dary Anioła Cassandry Clare? Jace to mistrz ciętej riposty, chociaż Clary dorównuje mu językiem...

9. Raz na wozie, raz pod wozem - książka, która miała dużo zwrotów akcji.
Wszystkie książki Agaty Christie zaskakują mnie z każdą przeczytaną stronę, więc mogłabym dać tuta jakąkolwiek powieść jej autorstwa.

10. Pierwsze koty za płoty - książka, przez której początek ciężko mi było przebrnąć.
Była taka książka, której pierwsze 30 stron okropnie mnie nużyło, ale zapomniałam jej tytułu (nawet ją recenzowałam). Na pewno jej sobie teraz nie przypomnę, ale w zamian mogę tutaj wskazać Wyspę gwiazd, której nie tylko początek był nużący, ale prawie cała książka. Ech.

11. Wszystkie drogi prowadzą do Rzymu - książka, którą zna prawie każdy.
Ktoś może nie znać Władcy Pierścieni?

12. Co ma wisieć, nie utonie - książka, której zakończenie przewidziałam, będąc w trakcie czytania.  
Każda pospolita młodzieżówka z happy endem, za dużo do wymienienia. 

13. Od przybytku głowa nie boli - ulubiona książka, która ma ponad 400 stron.
Może nie ulubiona, ale jedna z nich - Anna Karenina (recenzja). Dzięki niej pokochałam rosyjskich autorów! 

 14. Wszystko co dobre szybko się kończy - ulubiona książka licząca mniej niż 200 stron.
Jeśli liczy się poezja, to tomik wierszy Krzysztofa Kamila Baczyńskiego. 

15. Być kulą u nogi - książka, w której występuje trójkąt miłosny.
Tutaj wymienię kilka książek: irytujący trójkąt miłosny - Zmierzch; najlepszy trójkąt miłosny - trylogia Dotyk Julii; taki sobie trójkąt miłosny - seria Dary Anioła.

16. Jedna jaskółka wiosny nie czyni - autor/autorka, którego przeczytałam więcej niż jedną książkę/serię i każda z nich mi się podobała.
Matthew Quick, John Green, Diane Chamberlain, Cassandra Clare, Markus Zusak, Colleen Hoover...

17. Darowanemu koniowi nie zagląda się w zęby - bohater, który czuje się niekomfortowo w sytuacji, w której się znalazł.
Zacznę od tego, że nie rozumiem, dlaczego do tego przysłowia jest taka kategoria. Nie kojarzę żadnego takiego bohatera, ale pewnie jest to każda postać z dystopii/antyutopii, która ma zbawić świat/uratować bliskich/obalić zły rząd/whatever. Przykładów niestety nie podam.

18. Co cię nie zabije, to cię wzmocni - bohater, który pod wpływem różnych czynników dorośleje.
Miałam ogromną ochotę dać tutaj Rona z HP, ale skoro nie mam zamiaru się powtarzać, to może Charlie z Charliego Stephena Chbosky'ego?

Jeszcze raz dziękuję za nominację i standardowo już nominuję każdą osobę, która chce wykonać TAG na swoim blogu lub odpowiedzieć na te przysłowia w komentarzu. Ciekawa jestem, czy i Wy przyporządkowalibyście dane książki/bohaterów do tych kategorii co ja :)

Podsumowanie będzie na dniach, ale osobnego wpisu ze stosikiem spodziewajcie się trochę później, może we wrześniu, bo wciąż czekam na zamówione książki (a będzie co pokazywać!).

Trzymajcie się ciepło i miłego ostatniego weekendu sierpnia!

środa, 26 sierpnia 2015

8 słów, których NIE usłyszysz od mola książkowego


Witajcie, kochani! Dzisiaj przychodzę do Was z czymś innym, bo nie jest to recenzja, TAG ani zabawa blogowa. Zauważyłam, że 8 sentencji, które usłyszysz od blogera książkowego cieszyły się dużą popularnością, więc postanowiłam zrobić kontynuację, tym razem o słowach, których na pewno nie usłyszycie z ust prawdziwego mola książkowego. Są takie błędy, które, wypowiedziane choćby szeptem, bolą duszę czytelnika czy humanisty. Nie potrafię wskazać tygodnia, w którym nie poprawiłam jakiejś osoby, bo, chociaż staram się kontrolować i nie rzucać na nikogo przez jedno małe przejęzyczenie, tak pewnych słów po prostu się nie wypowiada, a przynajmniej nie w moim towarzystwie. Których? Zobaczcie sami. Zapraszam na mój absolutnie subiektywny zbiór słów/wyrażeń z Działu Ksiąg Zakazanych!

Od razu zaznaczam na wstępie: nie jestem językoznawcą, jedynie uczennicą klasy drugiej liceum, która jest niezwykle uczulona na błędy językowe, co nie oznacza, że sama takich błędów nie popełnia. Poniżej przedstawiam te, które denerwują mnie najbardziej, ale jeśli Wy wyłapiecie w moich tekstach jakieś inne, będę bardzo wdzięczna, jeżeli wskażecie mi je w komentarzach - zawsze jest coś, co można poprawić, nikt nie jest idealny :)

1. Pisze zamiast jest napisane
 Chyba najczęstszy błąd, z jakim się spotkałam. Nienawidzę, gdy ktoś pyta się mnie o tytuł książki, którą akurat czytam, ja mu pokazuję okładkę, on zagląda mi przez ramię i mówi: oo, a co tu pisze? Kto nie wie/nie pamięta, niech zapamięta już na zawsze, że on/ona pisze, ale tu/tam/w tej książce/w tym rozdziale jest napisane - po prostu musi być strona bierna! Słyszałam pogłoski, że forma pisze będzie dopuszczalna w mowie potocznej. Oby to były tylko plotki...
 
2. W każdym bądź razie 
 To jeden z dwóch błędów językowych, które najbardziej mnie irytują. Występuje w każdym razie oraz bądź co bądź, w słowniku języka polskiego nie istnieje wyrażenie w każdym bądź razie! Jest ono dopuszczalne w mowie potocznej, jednak proszę Was, jeśli możecie, unikajcie skrzyżowania tych zwrotów i mówcie/piszcie w każdym razie. Za każdym w każdym bądź razie umiera jeden jednorożec, więc... ratujmy jednorożce!

3. Wziąść 
 Tutaj nie powinno być żadnych wątpliwości: poprawną formą było, jest i zawsze będzie wziąć. Można wsiąść np. do autobusu, można wziąć np. tabletki na ból gardła, ale nie wziąść, bo będę gryźć. Nie żartuję.

4. Poszłem 
  Forma poprawna to poszedłem, gdyby jednak ktoś nie wiedział. Resztę pozostawię bez komentarza.

5. Włanczać/wyłanczać
 Jak wyżej. Poprawna forma to oczywiście włączać/wyłączać.

6. Odnośnie czegoś
 To akurat jest mój najnowszy nabytek, o którym dowiedziałam się przed kilkoma tygodniami. Forma odnośnie do czegoś jest poprawna, natomiast odnośnie czegoś, według profesora Bańko, słowniki poprawnej polszczyzny traktują jako błąd. Niby można stosować, ale jednak lepiej używać formy odnośnie do czegoś.

7. Bynajmniej (użyte w złym kontekście) 
 Drugie słowo, które, użyte w złym kontekście, denerwuje mnie bardziej niż brak ulubionego ciasta w lodówce. Kiedy słyszę bynajmniej zamiast przynajmniej, bo ktoś uznał, że to są synonimy i może się nimi posługiwać na zmianę, to mam ochotę krzyczeć. Przykład złego użycia słowa bynajmniej: Ludzie nie powinni zachowywać się głośno w bibliotece, bynajmniej ja tak uważam. Przykład poprawnego użycia słowa bynajmniej: Nie mam bynajmniej zamiaru ściągać na sprawdzianie, chcę sprawdzić swoją wiedzę i otrzymać za nią sprawiedliwą ocenę.

8. Cofać się do tyłu 
 Jedno z moich ulubionych! Pierwszy raz spotkałam się z nim podczas czytania jednej z analiz PLUS-a (kto nie zna, zapraszam TUTAJ) i od tamtego czasu jestem uczulona na ten zwrot. Można cofnąć się albo zrobić krok do tyłu, ale nie cofnąć się do tyłu. Przecież nie można cofać się w bok i cofać się do przodu, więc dodanie do tyłu jest nie tylko niepotrzebne, ale po prostu błędne.
Sama jestem bardziej lub mniej świadoma tego, że popełniam mnóstwo takich błędów (ostatnio dowiedziałam się, że mogę pisać (kogo? co?) post, nie posta...) i tak, wciąż się uczę, poprawiam siebie, często też jestem poprawiana (prawie cała klasa humanistów, co zrobić), ale chciałam się z Wami podzielić tymi błędami, bo może trafi się chociaż jedna osoba, która nie była świadoma, że mówi/pisze źle i dzięki temu wpisowi będzie zwracała większą uwagę na poprawność językową.

A jakie błędnie używane słowa/wyrażenia są Waszymi faworytami? Zapraszam do dyskusji w komentarzach!

Tworząc ten wpis, posiłkowałam się Słownikiem języka polskiego: sjp.pwn.pl oraz komentarzami profesora Mirosława Bańko. 

poniedziałek, 24 sierpnia 2015

076. Wielki Błękit



Tytuł: Wielki błękit
Tytuł oryginału: Into the Still Blue
Autor: Veronica Rossi
Tłumacz: Małgorzata Kafel
Ilość: 368 stron
Wydawnictwo: Moondrive




To już trzecie i ostatnie spotkanie z Arią i Perrym. Ponad tysiąc stron śledzenia losów głównych bohaterów, kilka prychnięć irytacji, niedowierzania, nieliczne pomyślne próby zaciekawienia mnie akcją i niezliczona ilość razy przewracania oczami. Wielki Błękit już za mną i przyznam się, że chociaż prawie skreśliłam tę trylogię po pierwszej przeczytanej części, tak nie potrafię z pełną świadomością powiedzieć, że poznanie całej historii było czasem zmarnowanym. 

Odpuszczę Wam kilka zdań związanych z fabułą, bo tylko zaspojlerowałabym wszystkim, co wydarzyło się w poprzednich tomach. Jeśli ktoś jest zainteresowany zarysem historii, odsyłam do recenzji pierwszej części, Przez burzę ognia (klik). Sama nie spodziewałam się, że dokończę tę trylogię, ale moja masochistyczna natura zwyciężyła - ponadto nienawidzę niedokończonych serii, cykli czy sag i kiedy wiem, że inne części czekają na mnie, trudniej jest mi się skupić na aktualnie czytanych książkach. Chciałam, naprawdę chciałam!, podejść do Wielkiego Błękitu z dystansem, ale nie mogłam jednocześnie odpuścić sobie tej iskierki nadziei, że może zakończenie będzie właśnie idealnym zwieńczeniem trylogii. Czy dobrze na tym wyszłam?

Wiesz, jak trudno o ludzi godnych zaufania. Właściwie tacy ludzie nie istnieją. Wszyscy zdradzają z najbłahszych powodów. Za posiłek gotowi są zniszczyć przyjaźń. Dla ciepłego płaszcza wbijają drugiemu nóż w plecy. Kradną. Kłamią i oszukują. Pożądają tego, czego nie mogą mieć. To, co mają, im nie wystarcza. Jesteśmy słabymi, chciwymi istotami. Nie sposób nas zadowolić.

I tak, i nie.  Z jednej strony mamy irytujących bohaterów, którzy wyszli na prostą, zaczynają przypominać prawdziwych ludzi i tak, doceniam wysiłki autorki, by zrobić z nich osoby godne dobrej książki, ale... i tu nie ma żadnych ale. Jest lepiej. Nie idealnie, nie bardzo dobrze, ale lepiej niż w poprzednich częściach i podoba mi się to. Niezbyt dokładnie pamiętam Przez burzę ognia, jednak cieszę się z tego, bo w Wielkim błękicie mogłam odkrywać uniwersum, w którym Veronica Rossi umiejscowiła akcję swoich książek, od nowa. Jednakże kto śledzi uważnie recenzje i mojego bloga, wie, że lubię opisy i pełne zobrazowanie sytuacji, żeby dobrze wczuć się w historię, o której czytam. Tutaj nie brakowało takich wstawek, ale opornie szło mi czytanie ich, bo autorka niestety nie ma lekkiego pióra, a i proste dialogi, przeplatane ze skomplikowanymi objaśnieniami lub długimi akapitami przedstawiającymi krajobraz, nie były tym, co mogło mnie zadowolić.

Ciężko nie zwrócić uwagi na zakończenie. Jest przewidywalne, są momenty napięcia i strachu (a przynajmniej autorka stara się je zbudować), ale wszystko przechodzi bez echa. Od początku pisałam o tym i powtórzę ten ostatni raz: zabrakło mi emocji. Czegoś, co by mogło mnie poruszyć, nawet jeśli byłby to zły do szpiku kości czarny charakter albo przerysowana postać żeńska, irytująca do granic wytrzymałości. Tak, Aria była poniekąd taką bohaterką, ale w tym wszystkim nudziła mnie swoją postawą, zachowaniem i działaniami. Zamiast krzyczeć, przewracałam oczami z irytacją. Powinnam szaleć z niepokoju - jedynie wzruszałam ramionami. Myślę, że to największa zbrodnia, jaką autorka zrobiła tej historii: nie przelała na nią swoich uczuć.

Kiedy przychodzi mi pisać ostatni akapit, mam w głowie mętlik, bo nie potrafię jednoznacznie stwierdzić, czy ta książka była zła. Zdarzały się chwile czegoś lepszego, później znowu powiewało nudą, i znowu coś, co mnie lekko zaskoczyło, i znowu brak czegokolwiek interesującego przez kolejne kilkadziesiąt stron. Brak emocji, czegoś zaskakującego i nijacy bohaterowie to najgorsze wykorzystanie potencjału i żałuję, że Veronica Rossi zmarnowała to, bo z takim światem i pomysłem mogło wyjść coś wielkiego. Szkoda, że nie wyszło.



Książka bierze udział w wyzwaniach:
Czytam Opasłe Tomiska

środa, 19 sierpnia 2015

075. Weronika postanawia umrzeć



Tytuł: Weronika postanawia umrzeć
Tytuł oryginału: Veronika decide morrer
Autor: Paulo Coelho
Tłumacz: Grażyna Misiorowska, Basia Stępień
Ilość: 224 strony
Wydawnictwo: Drzewo Babel




Samobójstwo to jeden z tematów, na które rzadko się rozmawia. Reporterzy i dziennikarze nagłaśniają te bardziej zaskakujące i wstrząsające przypadki zazwyczaj młodych ludzi, którzy odebrali sobie życie z wielu powodów, jak się czasami okazuje, zupełnie błahych. Kiedy słyszymy o nich w telewizyjnych wiadomościach albo czytamy artykuły w gazetach, trudno jest nam wyobrazić sobie, co to znaczy dla rodzin, przyjaciół, znajomych tej osoby. Zadajemy tysiące pytań, chcąc zrozumieć psychikę samobójcy, jego pobudki i wątpliwości - o czym myślał przed samym zdarzeniem? Co nim kierowało? Co chciał osiągnąć odbierając sobie życie? Jednocześnie zapewniamy samych siebie, że nigdy nie zrobilibyśmy czegoś tak idiotycznego, absurdalnego, wręcz śmiesznego w swej głupocie i z całych sił (czyli przez następne kilka godzin, w porywach do dni, od kiedy dowiedzieliśmy się o czyimś samobójstwie) staramy się żyć tak, by wykorzystywać każdą minutę swojego życia. Potem wracamy do zegarków, komputerów i pośpiechu, zapominając o śmierci i skupiając się na sobie. Weronika postanawia umrzeć również powinna najpierw zaszokować, następnie po skończonej lekturze gdzieś obijać się w naszych myślach, żeby na końcu utknąć na dolnej półce i zostać zapomnianą. Czy tak faktycznie było ze mną i tą bohaterką?

Nie do końca. Sam opis bardzo mnie zainteresował, szczególnie jedno zdanie z tyłu książki: Weronika postanawia umrzeć bez wyraźnego powodu, bez żalu i bez patosu. To dało mi nadzieję na króciutką, ciekawą powieść, która może jako historia nie zagości w mojej głowie na długo, ale tytuł zapamiętam do końca życia. Z jednej strony oczekiwałam czegoś normalnego; z drugiej obawiałam się pseudomądrych myśli Paulo Coelho, przed którymi już wielokrotnie mnie przestrzegano. Wypadło... dziwnie. Średnio. Nieprzeciętnie, ale też nieporywająco. Tak prosto i jednocześnie zawile. Dlaczego?

Początek wydał się obiecujący, bo polubiłam Weronikę pomimo jej niezbyt ciekawego podejścia do życia i świata. Brakowało jej zgorzknienia, pesymizmu, narzekania - była osobą, która nie miała wszystkiego, ale to, co posiadała, w zupełności jej wystarczało. Do czasu. Kolejne rozdziały zaczynały jednak żmudną wędrówkę przez przemyślenia autora, jego spostrzeżenia, myśli i nauki, może nie tyle nużące czytelnika, co zwyczajnie niepasujące do historii Weroniki. Sama bohaterka zmieniała się na przestrzeni tych nieco ponad dwustu stron w tak przewidujący sposób, że trudno było nie domyślić się, jak zachowa się w takiej i takiej sytuacji, a jej losy były zbyt nudne, by dało się przez nie przebrnąć. 

Na szczęście tutaj ratowały mnie opowieści drugoplanowych postaci, które były niesamowicie ciekawe i pozwoliły trochę odetchnąć od głównej bohaterki. Oczywiście nie twierdzę, że Weronika postanawia umrzeć jest książką pozbawioną akcji, bo już od początkowych rozdziałów wyczuwałam napięcie i wręcz z ekscytacją czekałam na zakończenie, jednak nie wszystko zadowoliło mnie do tego stopnia, bym mogła z czystym sumieniem powiedzieć, że była to bardzo dobra pozycja. A co było najgorsze?

Sentencje autora. Może jestem za bardzo wyczulona na takie rzeczy albo zwyczajnie nie trawię filozoficznych rozważań i mądrości, które, wygłaszane mentorskim tonem, sprawiają, że z irytacją przewracam oczami. Może mam w sobie coś z nieczułych istot, może za dużo nasłuchałam się o przyjaciołach jako cichych aniołach w dzieciństwie, może już z tego wyrosłam. Jakikolwiek jest tego powód, wiem, że chyba tylko groźba lub masochizm zmuszą mnie do sięgnięcia po kolejną książkę Paulo Coelho. Historia Weroniki była dobra, losy osób, które spotkała na swojej drodze jeszcze lepsze, ale ogrom cytatów i nauk w tej książce jest zbyt wielki, bym mogła wczuć się w powieść i czerpać z niej przyjemność. Jestem pewna, że nie zapomnę tej pozycji - głównie ze względu na tytuł i zakończenie - jednak porządnie się zastanowię przed przeczytaniem kolejnej tego autora. Nie mogę jej ani polecić ani odradzić - sami zdecydujcie, czy chcecie w to wchodzić. Ja dziękuję panu Coelho za niezwykłą wędrówkę i mam nadzieję, że jeśli zdecyduję się na drugą szansę, tym razem autor mnie nie zawiedzie.

niedziela, 16 sierpnia 2015

The Name Book TAG


Dzisiaj znowu przychodzę do Was z TAG-iem, ale cóż ja poradzę, że je uwielbiam? Ten odkryłam na u Isabel Czyta (link) - zapraszam Was serdecznie na jej bloga! Tym razem przyporządkuję tytuły książek do liter mojego pełnego imienia. Jesteście ciekawi, co z tego wyjdzie? 

N - Niezbędnik obserwatorów gwiazd  
    Matthew Quick
 Książka, którą uwielbiam, autor, którego uwielbiam, nawiązania do Harry'ego... Nie można nie kochać Niezbędnika. Pomimo tego, że czytałam ją dość dawno, wciąż czuję emocje, jakie mi przy niej towarzyszyły. Jeśli jeszcze nie czytaliście, nie wahajcie się i sięgajcie śmiało!

A - Anna Karenina
Lew Tołstoj 
Książka, którą poznałam dzięki Abi z bloga Wyznania Książkoholiczki (link) i która zmieniła moje postrzeganie na literaturę rosyjską. Jestem absolutnie i nieodwołalnie zakochana w Annie Kareninie i nie wyobrażam sobie, żeby ktoś nie był. Cudo!

T - Tajemnica Noelle
Diane Chamberlain 
Powieść jednej z moich ulubionych autorek. Tajemnica Noelle jest piękna, wzruszająca i momentami zaskakująca. Sieje ziarno wątpliwości i ukazuje skomplikowane relacje między ludźmi, ale najpiękniejsze są w niej emocje, którymi książka jest przepełniona. Nie czytaliście? Marsz do księgarni!

A - Akademia Wampirów
Richelle Mead 
 Czyli jak zakochałam się w wampirach. Nie jest to seria ambitna czy wymagająca, ale pokochałam każdy rozdział tworzący tę historię i nie wyobrażam sobie życia bez Rose i Dymitra (ten drugi jest moim mężem, ale ćśś, to tajemnica!).

L - Legenda
Marie Lu
Trylogia Marie Lu ma w sobie wszystko to, co tak bardzo kocham w antyutopiach: powoli rozwijający się wątek miłosny, szybką, wartką akcję, oryginalność i wzrastające napięcie. A zakończenie... istny majstersztyk!

I - Intruz
Stephenie Meyer
Kto by pomyślał, że ta książka wyszła spod pióra autorki Zmierzchu? Intruza czytałam bardzo dawno temu, trzy, może cztery lata minęły, ale wciąż tak samo dobrze pamiętam fabułę i bohaterów. To powieść, o której nie można zapomnieć: ciekawy pomysł, świetne wykonanie, sympatyczni bohaterowie i napięcie, które towarzyszy czytelnikowi do końca. Czego chcieć więcej?

A - Ania z Zielonego Wzgórza
Lucy Moud Montgomery 
Seria o Ani to całe moje dzieciństwo i żałuję, że nie mam więcej czasu, by wrócić w okolice Avonlea, odwiedzić Anię na Uniwersytecie czy posłuchać muzyki Szumiących Topoli. Ta mała ruda istota była moją ulubioną bohaterką literacką przez lata i chociaż minęły czasy, kiedy wykorzystywałam ją w rozprawkach, nadal o nie czasami myślę. Jestem pewna, że to będą pierwsze poważniejsze książki, jakie dam swojemu dziecku.

A jak wyglądałby Wasz The Name Book TAG? 

piątek, 14 sierpnia 2015

074. Przez bezmiar nocy



Tytuł: Przez bezmiar nocy
Tytuł oryginału: Through The Ever Night
Autor: Veronica Rossi
Tłumacz: Joanna Dziubińska
Ilość: 352 strony
Wydawnictwo: Otwarte





Są takie książki, o których nie można powiedzieć nic poza tym, że... są. Nie zadziwiają, nie wzbudzają skrajnych emocji, nie pobudzają i nie skłaniają Cię do refleksji. Jedna strona po drugiej, kolejny rozdział, i kolejny, i kolejny, nawet się nie obejrzysz, a już kończysz powieść, a w Twojej głowie pozostaje tylko pustka i mieszane uczucia. To było dobre czy złe? Fajne czy niefajne? Z tymi wątpliwościami odkładasz książkę na półkę i sięgasz po następną, by o tej zapomnieć i nigdy już do niej nie wrócić. Brzmi znajomo, prawda? Czy podobnie jest w przypadku drugiej części trylogii Przez burzę ognia?

Nie będę streszczać Wam fabuły, ponieważ osoby, które nie czytały Przez burzę ognia (recenzja), mogłyby spotkać się ze spojlerami. Ci z Was, którzy czytali mój post lata temu naskrobany na temat pierwszej części, pamiętają lub nie, że nie przypadła mi do gustu. Po Przez bezmiar nocy sięgnęłam z czystej ciekawości, by przekonać się, czy to tylko początki były takie trudne, a ja pomyliłam się w ocenie z góry skreślając całą trylogię. Nie mogę powiedzieć, że nagle zapałałam sympatią do bohaterów, a fabuła zaczęła faktycznie przypominać... fabułę, ale chyba nie było aż tak źle.

Ideały należą do świata, który tylko mędrcy potrafią zrozumieć.

Druga część pozytywnie mnie zaskoczyła pod względem języka i opisów. Nie było do końca tak, jak chciałabym, żeby było, a jednak widzę ogromny postęp autorki - tutaj zyskała u mnie plusa. Powoli zaczynam rozumieć historię i świat, który chce nam przedstawić i mimo tego, że zrozumienie całego pomysłu zajęło mi kilkaset stron, uważam, że lepiej późno niż wcale. Może miałam lepszy czas i większą cierpliwość niż w przypadku czytania pierwszej części?

Niestety jak fabuła i pomysł mi się spodobał, tak bohaterowie wciąż byli niesamowicie denerwujący. Perry'emu nie powinnam mieć nic do zarzucenia, bo, nie oszukujmy się, on jeden ratował tę część książki i chciałam, naprawdę chciałam go polubić, ale nie potrafiłam. To, jak autorka go idealizowała, a potem na siłę przypisywała wady, by uczynić go realnym, całkowicie mijało się z celem i jeszcze bardziej uwydatniało jego sztuczność. O Arii nawet nie mam siły i chęci się rozwodzić, bo irytowała mnie każdą cząstką swojej osobowości i nawet nie umiem tego uzasadnić - to chyba niechęć do niej z pierwszej części przyczyniła się do tego, że odbierałam ją tak, a nie inaczej. Roar był jedynym bohaterem, którego bym polubiła, gdyby nie to, że jego pojawienie się w tej książce jest tak przewidywalne jak słońce na Safari. Zabawny, uroczy chłopak z drugiego planu, który swoimi żartami rozładowuje sytuacje i jest najlepszym przyjacielem głównej postaci? Skąd ja to znam...

Przez bezmiar nocy ujęła mnie drobnymi rzeczami, na które zwracałam uwagę, gdy moje nadzieje na wysoką ocenę tej powieści zaczynały gasnąć. Wszystkie te porównania, które mnie urzekły, trafność opisów i kilka szczególnych scen złożyło się na całkiem spory plus, dzięki któremu nie przekreślam tej trylogii i chcę dać jej ostatnią szansę. Chociaż podejrzewam, jak się zakończą losy Arii i Perry'ego, a także boję się, że Wielki Błękit nie utrzyma poziomu drugiej części, jestem ciekawa, czy autorka wykorzystała potencjał historii do maksimum, bo przecież do trzech razy sztuka, prawda?

Przez burzę ognia | Przez bezmiar nocy | Wielki Błękit

wtorek, 11 sierpnia 2015

073. Prawo matki



Tytuł: Prawo matki
Tytuł oryginału: Before the Storm
Autor: Diane Chamberlain
Tłumacz: Maciejka Mazan
Ilość: 424 strony
Wydawnictwo: Prószyński i S-ka





Zapytałam ostatnio 8-letnią dziewczynkę, jaka jest jej mama. Zamiast odpowiedzieć na moje pytanie, ona zaczęła opowiadać, za co ją kocha: za codziennie przytulanie, całusy na dobranoc, łaskotanie pod pachami, pieczenie ciast, bujanie na huśtawce. Temat rodziców to tysiące dyskusji, kłótni, argumentów – między dziećmi i nastolatkami przestawia się na zasadzie ‘jeju, zazdroszczę ci mamy, moja nigdy by mi nie pozwoliła’. Pamiętam, kiedy ktoś pochwalił się mi, że jego tata zawiezie go na koncert. Mnie zrobiło się przykro i przez krótką chwilę żałowałam, że też nie mam takiego taty, ale po pewnym czasie dostrzegłam inne jego cechy, które skutecznie przyćmiły moją zazdrość, a ja zaczęłam doceniać to, co mam. W literaturze motyw rodziców, kochających albo nieczułych, przewija się nieustannie i z pewnością szybko nie ucichnie. Wydawać by się mogło, że kolejne nowości to już odgrzewane kotlety, w których autorzy nie potrafią wykazać się kreatywnością i ciekawym pomysłem, a jednak Dianie Chamberlain udało się stworzyć coś innego. Co? Zobaczcie sami.

Kiedy kochasz naprawdę, kiedy cieszysz się jego radością i cierpisz, gdy on cierpi - to coś jednocześnie wspaniałego i strasznego.

Poznajcie 15-letniego Andy’ego Lockwooda. Jest wesołym, bystrym chłopcem i chociaż ma swój specyficzny sposób bycia i mówi wszystko, co mu ślina na język przyniesie, zespół alkoholowy płodu (FAS) wyjątkowo go oszczędził. Kiedy Andy zostaje podejrzany o spowodowanie pożaru, nikt nie może w to uwierzyć – ktoś taki jak on nie dałby sobie rady ze zdobyciem benzyny, a co dopiero podpaleniem budynku. Jednak dowody mówią same za siebie: matka Laurel robi wszystko, by ratować swoje dziecko z rąk policji i sądu, ale czy jest w stanie udowodnić, że to nie on jest winny?

Nie było to moje pierwsze spotkanie z Diane Chamberlain i sądziłam, że wiem, czego mogę spodziewać się po niej i jej niesamowitych powieściach, a mimo to autorka bardzo pozytywnie zaskoczyła mnie Prawem matki. Zaczytywałam się w każdej stronie, nie mogąc oderwać się od historii Laurel i Andy’ego, napięcie i strach o głównego bohatera rosło z minuty na minutę, a zakończenie, jakie nam zaserwowała Chamberlain, było… zadziwiające, ale też niesamowicie trafne. Manipulacja czytelnikiem i jego emocjami w tym wypadku była jak najbardziej na miejscu. 

Jednym z największych plusów książki jest mieszanie teraźniejszości z przeszłością, co pozwoliło mi ujrzeć nie tylko początki dorosłości Laurel, ale również jej pierwsze kroki w macierzyństwie, a także problemy, z którymi zmagała się już jako dojrzała kobieta. Dodatkowo fabuła przedstawiana z perspektywy czterech postaci – Laurel, Andy’ego, jego siostry, Maggie, i ich wujka – z łatwością wyzwalała we mnie gamę przeróżnych emocji. Każdemu z bohaterów kibicowałam, mniej lub bardziej, licząc na szczęśliwe zakończenie i trzymając kciuki za pomyślny przebieg wydarzeń. Barwna kreacja zarówno Laurel, jak i Andy’ego oraz jego siostry, wypadła znakomicie na tle całej historii i żałuję, że nie mam możliwości przeniknięcia do świata, w którym żyją, bo z wielką przyjemnością poznałabym ich bliżej. 

 Diane Chamberlain po raz kolejny przypomniała mi, dlatego kilka miesięcy temu zakochałam się w jej twórczości. Narracja w pierwszej osobie, prowadzona przez czterech głównych bohaterów, ukazuje nam sytuację z kilku punktów widzenia, dzięki czemu łatwiej jest nam utożsamić się z postaciami i towarzyszyć im w całej historii. Losy pozornie zwykłych ludzi, przedstawione niezwykłym językiem, z porywającą akcją i kilkoma subtelnie wplecionymi w treść cytatami zapadającymi w pamięć. Autorka nie stara się usilnie pouczać czytelnika, ale przekazuje swoje mądrości przez bohaterów i ich przeżycia. Daje nam szansę nauki płynącej z popełnianych przez nich błędów. Z czystym sumieniem mogę polecić Wam tę książkę i pozostaje mi tylko mieć nadzieję, że po nią sięgniecie.

Książka bierze udział w wyzwaniach:
Czytam Opasłe Tomiska

poniedziałek, 10 sierpnia 2015

7 Deadly Sins Book TAG


Dzisiaj kolejny Book TAG, tym razem zostałam do niego nominowana przez wspaniałą Nurię Carax z Książkopatii (link). Zapraszam Was serdecznie na jej bloga! Siedem grzechów głównych to TAG, o którym już słyszałam na zagranicznym i polskim booktubie, ale nie miałam okazji go wykonać. Teraz nie przedłużając, zapraszam Was na niego :)

1. Greed czyli chciwość - najdroższa i najtańsza książka w Twojej biblioteczce.
Jeśli mogłabym zaliczyć pakiet, to są to książki J.R.R.Tolkiena - Drużyna Pierścienia, Dwie wieże i Powrót króla, które dostałam od rodziców na urodziny trzy lata temu. Jest to jedno z najpiękniejszych wydań, jakie kiedykolwiek widziałam i, nie ukrywam, że podoba mi się nawet bardziej niż treść... Najtańszą powieścią jest zapewne jeden z kryminałów Agaty Christie, które kupuję na wyprzedażach po 4-5 zł (wydania kieszonkowe).

2. Wrath czyli gniew - z którym autorem/autorką łączą cię skomplikowane relacje, czyli książka, którą kochasz i nienawidzisz jednocześnie.
Nie mam zbyt wiele takich książek, ale jest taka jedna powieść, po której mam mętlik w głowie. Kto choć trochę mnie zna, wie, że jest to Pochłaniacz Katarzyny Bondy. Uwielbiam wszystko, co było tam zawarte, fabułę, bohaterów, pomysł; wykonanie może nieco kuleje, ale nie to jest najgorsze, moi drodzy, nie... Autorka rozpoczęła kilkanaście wątków i zamknęła pięć, może sześć z nich, w tym nie było tego, na którym tak bardzo mi zależało - i tyle niedomówień! Do teraz czuję frustrację i rozczarowanie, gdy przeczytałam tę książkę i miałam jedno wielkie wtf wypisane na twarzy... 

3. Gluttony czyli obżarstwo - książka, którą możesz czytać w kółko i w kółko, nie wstydząc się tego.
To nie będzie zaskoczeniem, ale wspomnę tutaj o Szukając Alaski, bo przyznaję, że nie, nie czytam książek drugi raz, ale tę mogłabym czytać tysiące razy i z każdym kolejnym odkrywać coś nowego. Nie jest to wybitna książka, ale nie zawsze ujmują nas idealne dzieła - ta jest młodzieżową, lekką, ale z drugim dnem powieścią. I mam słabość do Milesa, co zrobić...

4. Sloth czyli lenistwo - której książki ze swojej biblioteczki nie przeczytałeś z lenistwa? 
 Staram się na bieżąco nadrabiać wszystkie zaległości z półek, ale od kilku lat mam na regale książki L.J.Smith czyli Pamiętniki Wampirów i nie potrafię się do nich zabrać (chociaż jak byłam młodsza i przeczytam kilka pierwszych tomów, niesamowicie mi się podobały). Miałam w planach je nadrobić w wakacje, ale... nie wyszło. 

5. Pride czyli pycha - jaką książkę jesteś w stanie omówić najdokładniej w możliwie "najmądrzejszy" sposób lub tak dokładnie jak lekturę szkolną.
Żadną. Nie wiem, czy problem istnieje w tym, że jeszcze nie spotkałam takiej książki, czy w tym, że nie umiem opowiadać w "mądry" sposób, bo jeśli dana powieść spodobała mi się, targają mną takie emocje, że jedynie dźwięki, jakie z siebie wydaję, to: iiiiii aaaaa omg omg omg ojeeeeej i tak dalej. Zazwyczaj po prostu piszczę, bo nie potrafię znaleźć odpowiednich słów, by ją opisać. A żadnej nie omówię tak dokładnie jak lektury szkolnej z prostego powodu: nigdy nie zrobiłabym krzywdy żadnej książce, żeby rozkładać ją na czynniki pierwsze. Zbrodnię i karę zniszczyła mi już nauczycielka, więc podziękuję za psucie odbioru lektury.

6. Lust czyli lubieżność - jakie cechy uznajesz za najbardziej atrakcyjne u żeńskich/męskich bohaterów literackich?

Jest to dość trudne pytanie, bo każdą postać kocham za coś innego, więc jeśli chodzi o męską część:
Sonny Lofthus z Syna, bo pomimo tego, że jest kryminalistą, ma 30 lat i jest fikcyjnym bohaterem literackim, zrobiłabym wszystko, żeby został moim mężem (albo chociaż partnerem). Jest spokojny, zdeterminowany, uparty i potrafi zamordować z zimną krwią. Wszystkie cechy geniusza, czarusia i szaleńca w jednym - ideał (niedługo recenzja książki, wypatrujcie!). Oczywiście nie mogę zapomnieć o moim ukochanym bohaterze, w któym jestem zakochana od przeszło pięciu lat i jest to Draco Malfoy z Harry'ego Pottera. Zagubiony dzieciak, który musiał jak najszybciej stać się dorosłym, tchórz, a jednak nie wydał swoich największych wrogów. Był lojalny, zdeterminowany i miał w sobie kawałek dobra. Ma w sobie to coś, co pociąga mnie do niego, co intryguje i porusza tę wrażliwą część w moim sercu. Nie byłabym sobą, gdybym zakończyła na tych dwóch, więc może jeszcze Marcin Staroń z Pochłaniacza i... gdybym wypisała tutaj wszystko to, co myślę o autorce, która pominęła prawie wszystko, co było związane z jego postacią, to aż mnie krew zalewa, więc ograniczę się jedynie do tego, że uwielbiam go za spryt, za tajemniczość, za motywy... Mam do niego słabość i, co tu dużo kryć, z chęcią zaciągnęłabym go do mojego domu, przykuła do kaloryfera i zmusiła do ślubu. Mam wymieniać dalej? Ed Kennedy z Posłańca, Holder z Hopeless, Warner z Dotyku Julii...

 Wspominając o żeńskich postaciach, nie mogę pominąć: inteligentnej, sprytnej i trzeźwo myślącej Hermiony, najwspanialszej na świecie Joanny Chyłki z Kasacji, która swoimi ripostami kupiła mnie całkowicie oraz Alaski Young z Szukając Alaski, która jest moim ideałem pod względem kobiety i gdybym mogła, wyciągnęłabym ją z książki i zamknęła w swojej szafie, a potem zaczęła się śmiać jak szalony naukowiec, bo mam Alaskę Young w swojej szafie!

 7. Envy czyli zazdrość - jaką książkę najbardziej chciałbyś dostać w prezencie?
Nie pogardzą abolutnie żadną książką, ale najbardziej chciałabym dostać w swoje łapki Księgi Jakubowe Olgi Tokarczuk, bo uwielbiam tę autorkę, Jaśnie Pan, Głosy Pamano lub Wyznaję Jaume Cabre a z jeszcze niewydanych, to chcę wszystkie części z cyklu Czterech Żywiołów Saszy Załuskiej. Ktoś chętny do sprezentowania?



 Gdzie mnie znajdziecie?

sobota, 8 sierpnia 2015

072. Syn



Tytuł: Syn
Tytuł oryginału: Sønnen
Autor: Jo Nesbø
Tłumacz: Iwona Zimnicka
Ilość: 432 strony
Wydawnictwo: Dolnośląskie




Łatwo jest osądzać winnych, prawda? Ktoś kogoś zamordował, inny okradł bank, tamten rozprowadzał narkotyki... To proste: zasłużyli na karę, więzienie, może nawet śmierć. Gdy policja ich łapie, zwykli mieszkańcy mogą odetchnąć z ulgą; starsze panie z większą ufnością przesiadują na dworze, a matki trochę mniej boją się o swoje dzieci, gdy te wychodzą do szkoły. Co w takim razie zrobić, kiedy linia pomiędzy przestępcą a ofiarą niebezpiecznie się zaciera? Czy to my jesteśmy od tego, by wymierzać karę? Mamy do tego prawo? Trudno powiedzieć, zwłaszcza w przypadku sytuacji, która obraca się o 180 stopni. Tak, wtedy nasz światopogląd zmienia się, a my nie odróżniamy dobra od zła. Syn to przykład takiego kryminału. Książki, w której tym razem to winni będą sądzić niewinnych.

Zadaniem synów nie jest to, że mają być tacy jak swoi ojcowie - mają być od nich lepsi.

Norwegia, Oslo. Czasy, w których dilerów narkotyków znajdziesz na każdym rogu ulicy, korupcja goni korupcję, a nawet najbardziej strzeżone więzienia zawierają dziury umożliwiające ucieczkę. W takim świecie żyje Sonny Lofthus, syn skorumpowanego policjanta - a raczej żył, dopóki nie został skazany w wieku osiemnastu lat za zabicie dwóch osób. Wśród współwięźniów znany jest z bycia słuchaczem - zbrodniarze, kryminaliści i inne typy spod ciemnej gwiazdy, którzy nie mieli szczęścia w starciu z policją, przychodzą do jego celi i zwierzają mu się z najgorszych chwil w swoim życiu. Pewnego dnia Sonny wysłuchuje relacji, która burzy jego wyobrażenia na temat ojca i budzi w nim determinację do odkrycia prawdy. Ale czy Sonny jest na nią gotowy...?
Kolejny kryminał Jo Nesbø i drugi, z którym mam do czynienia tego autora, bo szczerze mówiąc nie mogłam przekonać się do Człowieka nietoperza. Trudno powiedzieć, żebym po przeczytaniu Syna była zadowolona. Ja byłam, i wciąż jestem, wręcz zachwycona tym, co znalazłam w tej książce. Czasami zdarzają się takie pozycje, które mimo braku tej górnolotności i wzbicia się na wyżyny ambicji, potrafią wciągnąć czytelnika w swój świat tak, by ten nie miał nawet wyboru tak lub nie - to propozycja nie do odrzucenia: wchodzisz do wagoniku kolejki górskiej i siedzisz w niej do końca przejażdżki. Nie ma bocznego wyjścia lub wyskoku niczym lot ze spadochronem. Potem wychodzisz, kończysz ostatnią stronę, podnosisz głowę, a na Twoje usta ciśnie się tylko jedno słowo: wow.

Syn nie ma w sobie głębokich sentencji i cytatów przelewających się przez kartki jak to bywa w powieściach Paulo Coelho, a mimo to po przeczytaniu tej książki w mojej głowie pojawiło się tysiące pytań. Były to głównie wątpliwości, czy i ja byłabym zdolna do rzeczy, których dokonywał główny bohater, ale niektóre z myśli formułowały się w twierdzenia i wnioski, miliony kiełkujących refleksji na temat rodziny, przyjaciół. Czy faktycznie znam osoby z mojego otoczenia? Czy mogę z czystym sumieniem potwierdzić, że wiem o nich wszystko? Czy prawda zawsze powinna mieć pierwszeństwo przed kłamstwem, nawet takim, który zapewnia nam bezpieczeństwo i spokój?

 Spotkałam się z opiniami fanów Nesbø, którzy twierdzą, że Syn, w porównaniu do innych książek autora, jest już nieco przewidywalny, dlatego od razu zaznaczam, żeby nie było nieporozumień: niech nie zwiodą Was komentarze osób, które znają Nesbø od początku, ponieważ może dla jego wielbicieli ta powieść nie miała takiego elementu zaskoczenia, ale dla mnie, czytelnika, który już liznął kilkanaście pozycji tego gatunku, jest to fabuła tak dobrze skonstruowana, tak zaskakująca i pełna napięcia, że pomimo zakończenia, czytanie jej było po prostu czystą przyjemnością. Historia intryguje, postaci są ciekawie zarysowane, a Norwegia, surowy klimat północy, jest jak szklanka zimnej lemoniady - idealna na lato.

Największym plusem powieści Jo Nesbø nie jest jednak jej fabuła, oryginalny pomysł autora czy nawet pytania, o których mówiłam w poprzednich akapitach, ale bohater, sam Sonny Lofthus. Bezwzględny, zaskakująco spokojny, potrafi zamordować z zimną krwią; jest bardzo dobrze wychowany, o czym świadczą jego liczne podziękowania za przysługi od ludzi, których prawie nie zna; co jest jednocześnie przerażające i fascynujące, uśmiecha się do przypadkowych osób, by za kilka minut dopaść swoją ofiarę i z tym samym uśmiechem na ustach zamordować ją. Przejawia wszelkie oznaki geniusza, czarusia i szaleńca w jednym. Tacy zazwyczaj są najniebezpieczniejsi, ale przyznajcie, że również niezmiernie intrygujący. 

Teraz przychodzi czas, gdy powinnam podsumować wszystko i napisać, jak bardzo Wam tę książkę polecam, ale nie zrobię tego, bo nie ma takich słów, które wyraziłyby moje uwielbienie. Najdziwniejsze jest to, że chociaż Syn nie jest idealną powieścią, wszystkie jej wady czynią ją jeszcze lepszą; bardziej realną. Zróbcie mi tę przyjemność i po prostu przeczytajcie, bo... warto. Naprawdę warto.

Książka bierze udział w wyzwaniach:
Czytam Opasłe Tomiska