wtorek, 29 września 2015

081. Jaśnie Pan



Tytuł: Jaśnie Pan
Tytuł oryginału: Senyoria
Autor:
Tłumacz: Anna Sawicka
Ilość: 448 stron
Wydawnictwo: Marginesy



  
 Jaśnie Pan to jedna z książek tych autorów, obok których nie mogłabym przejść obojętnie. Przyznaję to bez wstydu: mam ogromną słabość do hiszpańskich pisarzy, a Carlos Ruiz Zafon jest tego najlepszym przykładem. Jaume Cabr

[...] język tworzy rzeczywistość.

  Jaśnie Pan to historia dwóch mężczyzn, których losy pośrednio splatają się ze sobą. Jednym z nich jest sędzia Masso, prezes Sądu Królewskiego w Barcelonie, a drugi to Andreu Perramon, młody poeta, który zostaje oskarżony o zamordowanie słynnej śpiewaczki dzień po spędzeniu z nią namiętnych chwil w pokoju hotelowym. Jak przystało na dobrze zapowiadający się, choć nieco banalny kryminał, pierwsze pytanie brzmi: czy to on na pewno jest winny? Otóż...

Uważam, że prawdziwym podróżnikiem jest ten, kto wyrusza powodowany chęcią poznania nowych światów, ale co noc opłakuje te, które zostawił za sobą, a przede wszystkim świat, który był świadkiem jego dzieciństwa.

...tego nie wiemy, bo autor nie zaszczycił nas aż do ostatniej strony wiedzą na ten temat. Gdyby nie to, że książki Cabre są dość popularne, bardzo zachwalane, wielokrotnie tłumaczone i w większości opinii powielane same ochy i achy, pomyślałabym, że to jest jedno wielkie nieporozumienie, a powieść ta nie doczekała się stosownej korekty. Pomyślcie sami: czytacie kryminał, jest zabójstwo, są podejrzenia, wyczekujecie ostatniej strony, epilogu, czegokolwiek i nagle BUM!, lektura się kończy, a morderstwo... wciąż niewyjaśnione. Jak żyć...?

Droga pani, nie należy nikogo kochać, tout court, a ponadto to w złym guście, ludzie zaraz zaczynają plotkować i robi się z tego magiel, jasno się wyrażam? a na dodatek się cierpi i to jest najgorsze.

Nie twierdzę, że Jaśnie Pan jest zły, absolutnie. Wręcz przeciwnie, kwieciste opisy, barwne zobrazowania, wnikliwość tematu i dogłębne zbadanie psychiki głównego bohatera, Masso, są ogromnymi plusami tej książki. Czytanie jej mogłabym porównać do spokojnego, jesiennego spaceru alejką otoczoną drzewami, do delikatnych dźwięków pianina lub skrzypiec. Fabuła nie ma w sobie nic z przyśpieszonego tempa ani budującego napięcia - prędzej nazwałabym tę książkę obyczajową lub społeczno-obyczajową, ponieważ pod tym względem nic nie można jej zarzucić. 

[...] śmierć nie zmienia zdania.

Powieść Jaume Cabre jest napisana z rozmachem, niebywałą precyzją i dbałością o szczegóły. Przedstawia barwną, pełną temperamentu i tajemniczości stronę Hiszpanii, która od pierwszych stron mami czytelnika i wciąga w sieć intryg i korupcji. To książka o ludziach, którzy nie cofną się przed niczym, by ukryć błędy przeszłości. O fałszu, manipulacjach i władzy, ale również o wyciąganiu na światło dzienne rzeczy, które już dawno powinny być zapomniane. Brak rozwiązania zagadki rekompensuje przekład Anny Sawickiej, niesamowite pióro autora i pokazanie hiszpańskiej śmietanki towarzyskiej z końca XVIII wieku. Zdecydowanie polecam, nie tylko fanom kryminału.


Książka bierze udział w wyzwaniach:
Czytam Opasłe Tomiska

niedziela, 27 września 2015

Najlepsza siódemka! #2


Witajcie, kochani!
Z początku Najlepsza Siódemka miała pojawiać się jedynie raz w miesiącu, ale od siódmego września w mojej głowie pojawiło się milion kolejnych pomysłów na ten cykl, więc uznałam, że rozszerzę to do każdego dnia miesiąca, który kończy się liczbą siedem. Dajcie znać, czy wolicie to w takiej zmienionej formie, trzy razy w miesiącu, czy jednak powinnam zostać przy początkowym jednym. 
Nie przedłużając: dzisiaj zapraszam Was do zapoznania się z bohaterami, którzy skradli moje serce i roztrzaskali je na kawałki, gdy do mojej świadomości dotarło, że nie istnieją w rzeczywistości. Kolejność całkowicie przypadkowa (poza numerem jeden).

Numer Siedem
Aaron Warner
Od początku wiedziałam, że jest idealny, jeszcze zanim opisała go Julia. Jego wygląd i postać drania na jaką się kreował, przypominała mi innego blondyna (który, notabene, znalazł się na pierwszym miejscu w tym rankingu), a jeśli dołożyć do tego bezwzględność, chłodną kalkulację, niesamowite szkolenie, wydarzenia z trzeciej części oraz to, jak działał na główną bohaterkę, to nic, tylko go wielbić na wieki.

Numer Sześć
Dymitr Belikow
Akademia Wampirów to moja słabość nie tylko ze względu na silną główną bohaterkę, ale przede wszystkim na Dymitra Belikowa. On perfekcję ma wręcz wypisaną na czole. Z początku było to tylko zauroczenie, ale to, co działo się po Pocałunku cienia, podróż Rose, on i... Nie chcę nikomu spojlerować, więc ograniczę się jedynie do tego, ale uwierzcie mi na słowo, tak niesamowitego, opanowanego, wyszkolonego, pociągającego, zapierającego dech w piersiach - dobra, ja tak mogę bez końca - bohatera każda chciałaby poślubić.

Numer Pięć
James Carstairs
Mechaniczny Anioł zapoczątkował moją przygodę z Cassandrą Clare i z jednej strony żałuję, że to nie było jednak Miasto kości, ale z drugiej: im szybciej poznałam mojego przyszłego męża, Jamesa, tym lepiej. To właśnie on, nie wygadany Will, ujął mnie jak nikt inny. Każda scena z nim sprawiała, że na mojej twarzy pojawiał się uśmiech, a serce przyspieszało swój rytm. Jego wrażliwość, ale też wewnętrzna siła powodowały, że pragnęłam narysować jego portret (chociaż jestem beztalenciem artystycznym) i obkleić serduszkami.
Numer Cztery
Miles Halter
Mój ukochany, najwspanialszy, inteligentny, wrażliwy, nieco zagubiony, ale wciąż zabójczo uroczy Miles Halter z Szukając Alaski. Ideał chłopaka, ideał przyjaciela, ideał kumpla, ideał pocieszyciela i ideał człowieka. Tak, czasami zachowywał się jak ciepła klucha, ale to mnie jeszcze bardziej rozczulało w nim i nawet nie pamiętam kiedy, ale przepadłam w nim, w Alasce i w całej książce.
Numer Trzy
Abel Tannatek
Mogę na palcach jednej ręki policzyć książki, przy których płakałam. Teraz żadna, poza Baśniarzem nie przychodzi mi do głowy, bo to właśnie powieść Antonii Michaelis sprawiła, że poczułam całą paletę emocji, a Abel Tannatek, że inaczej patrzyłam na zjawisko wybaczania. To on wyzwolił wodospad łez i sprawił, że z czerwoną twarzą powitałam gości i swoje szesnaste urodziny. Z jednej strony nienawidzę tego, co zrobił ze mną Abel, ale z drugiej dobrze wiem, że gdybym miała jeszcze raz podjąć decyzję, nie wahałabym się i przeczytała Baśniarza jeszcze raz. I jeszcze raz. I jeszcze. I wciąż płakałabym na ostatnich stronach.
Numer Dwa
Sonny Lofthus
Na Sonny'ego z Syna zdecydowałam się całkowicie spontanicznie, bo to nie jest do końca bohater, którego chciałabym poślubić, ale mimo to miękną mi kolana na samą myśl o nim. Intryguje mnie jak każda postać z dziwną lub niebezpieczną przeszłością, jego wyrachowanie, bezwzględność, połączenie normalnego chłopaka, geniusza i szaleńca - czysta perfekcja.
Numer Jeden
Draco Malfoy
No, przyznajcie się, kto zgadł pierwsze miejsce? I zanim pojawi się lawina hejtów, oskarżeń i sceptycznych komentarzy, które będą zapraszać mnie na pobyt w szpitalu psychiatrycznym, chcę Wam przekazać jedno: Draco Malfoy był, jest i zawsze będzie moim pierwszym chłopakiem, do którego zapałałam tak wielką miłością, jaką może zapałać dwunastolatka po przeczytaniu jednego fanfiction. Przyznaję ze wstydem, że nie zwróciłam na niego należytej uwagi w Harrym, bo prawda jest taka, że Rowling poświęciła mu za mało miejsca w swoich książkach, ale od czego są teksty fanów? Od czego są opowiadania na stronach internetowych? Moja blogowa przygoda rozpoczęła się właśnie z nim, z Dramione, z moim OTP, do którego mam tak ogromny sentyment, że gdy ostatnio uświadomiłam sobie swój wiek, miałam ochotę rozpłakać się i wrócić do czasów, kiedy moim największym problemem było nie dodanie rozdziału na czas. I tak, zawsze idealizowałam Draco Malfoya, który w mniemaniu Rowling był rozpieszczonym, dumnym, tchórzliwym arystokratą i miał w sobie tylko troszkę więcej dobra niż Voldemort, ale co z tego? Kocham go całym sercem, duszą i każdą najmniejszą częścią ciała. A jak jeszcze dodamy do tego wygląd Toma Feltona, który wcielił się w niego w ekranizacji, to już mnie od niego nie oderwiecie.

środa, 23 września 2015

Time of the Day Book TAG


Witajcie, kochani!
W ten rozpoczynający jesień cudowny dzień przychodzę do Was z TAG-iem, który zobaczyłam u Abi na jej blogu Wyznania Książkoholiczki. Time of the Day Book TAG został stworzony przez ChrisToria2027 (link) i polega na przyporządkowaniu odpowiedniej książki do danej pory dnia i nocy. Mam nadzieję, że spodoba się Wam, a ja z wielką przyjemnością przeczytam Wasze odpowiedzi do niego, więc nie krępujcie się i wysyłajcie mi linki.
Zaczynamy!

1. Czas wstawać, czyli książka, która otworzyła Ci oczy na gatunek, którego wcześniej nie znałeś.

Okładka książki Dwanaście prac Herkulesa

Tutaj zastanawiałam się nad Anną Kareniną, dzięki której pokochałam klasyki, ale przed nią czytałam już kilka książek z tego gatunku. Oczywiście pojawił się również Zmierzch, ale on nie jest godnym początkiem mojej przygody z powieściami paranormal romance. Ostatecznie Agatha Christie i jej Dwanaście prac Herkulesa, które przerabialiśmy w gimnazjum pomogło mi przełamać się do kryminałów, więc pasuje całkiem nieźle do tej kategorii.

2. Nie ma czasu na żadne śniadanie, czyli książka, która stoi na twojej półce od wieków.

Okładka książki Klątwa Tygrysa

Tutaj miałam duży problem, bo tak się składa, że staram się czytać na bieżąco i nie mam u siebie na półkach książki, która leży dłużej niż rok, ale na moje szesnaste urodziny dostałam od koleżanki (pozdrawiam Cię serdecznie, jeśli to czytasz!) Klątwę tygrysa i wstyd się przyznać, ale jeszcze jej nie przeczytałam. Muszę w końcu się za nią zabrać! Tylko kiedy...

3. Czas spędzony w podróży do szkoły/pracy, czyli książka, którą przeczytałeś podczas podróży.

Okładka książki Eleonora i Park

 Często czytam w autobusie i gdybym miała wymienić wszystkie książki, które wtedy przeczytałam, nie starczyłoby jesieni (i zimy). Jedyną powieścią, którą pamiętam, że skończyłam w pociągu, jest Eleonora & Park. Była lekka, przyjemna i niezobowiązująca, ale większość wątków już mi uleciała z głowy, więc cieszę się, że zamiast do kupna zdecydowałam się do pożyczenia jej od kuzynki.

4. Trudny dzień w pracy/szkole, czyli książka, przez którą ciężko było ci przebrnąć.

Okładka książki Złodzieje Nieba

Zdecydowanie Złodzieje nieba. Była to nie tylko ciężka książka, ale i jedna z dziwniejszych, jakie czytałam. Do dziś zastanawiam się, czy w tym dobrym znaczeniu.

5. Czas lunchu, czyli lekka, łatwa i niezobowiązująca książka.

Okładka książki Czysty obłęd

Pamiętam, że Czysty obłęd kupiłam na Katowickich Targach Książki i byłam bardzo ciekawa, czego ona może dotyczyć, bo nabyłam ją prawie całkowicie w ciemno, nie wiedząc nic o fabule czy bohaterach. Kilka wątków kojarzę do dziś, ale najtrwalsze jest miłe, łaskoczące mnie w brzuchu uczucie, które towarzyszyło mi po przewróceniu ostatniej strony. Polecam na odstresowanie się i umilenie sobie jednego lub dwóch wieczorów (książka ma ledwie 300 stron).

6. Czas na podsumowanie twojej pracy, czyli książka, którą kupiłaś ze względu na recenzję, pisaną lub obejrzaną.

Okładka książki Czerwona królowa

Muszę przyznać, że dużo było i wciąż jest takich książek, bo często sugeruję się zdaniem innych. Chcę tu jednak wspomnieć i przestrzec o Czerwonej królowej, która zapowiadała wielką ucztę, a dla mnie były to zaledwie resztki. Bardzo, bardzo się rozczarowałam po przeczytaniu jej, a w tej recenzji (link) dowiecie się, dlaczego.

7. Czas do domu, czyli książka, w której główny bohater jest w jakimś etapie podróży.

Okładka książki Akademia Wampirów

Pomimo nieprzerwanie przewijającego się motywu podróży w powieściach, zarówno starszych jak i tych bardziej współczesnych, trudno jest mi wybrać jedną z nich. Dopiero spojrzenie na półkę moich ulubieńców odświeża mi pamięć - oczywiście Akademia Wampirów i Rose, która... nie, nie będę spojlerować, dowiecie się wszystkiego, jeśli tylko przeczytacie!

8. Czas na obiad i rozmowę, czyli książka, o której mało osób mówi, ale ty ją kochasz.

Okładka książki Papierowe marzenia

Nie wiem, czy to kwestia tego, że jestem głucha i ślepa, ale w środowisku książkowym bardzo mało mówi się o Evansie, którego kocham, wielbię, miłuję i składam hołd. To, co on wyprawia z czytelnikiem, jak bawi się jego emocjami i wzbudza tysiące uczuć na sekundę... Tego nie da się opowiedzieć, to trzeba przeżyć. Historia Papierowych marzeń to jedna z tych, które zapamiętam do końca życia i polecam ją każdemu, kto mi się nawinie.

9. Czas na odpoczynek przy telewizorze, czyli twoja ulubiona książka, którą zekranizowano (film lub serial).

Okładka książki Harry Potter i Kamień Filozoficzny

Do tej kategorii idealnie pasuje i zawsze będzie pasował Harry Potter. Kto mnie choć trochę zna, będzie wiedział, dlaczego.

10. Czas do łóżka, czyli książka, która aktualnie znajduje się na twoim stoliku nocnym.

Okładka książki Jaśnie pan

Jestem w trakcie czytania Jaśnie pana i póki co zapowiada się całkiem nieźle. Bardziej przypomina mi to powieść obyczajową niż kryminał, ale nie jestem jeszcze nawet w połowie, więc trudno mi oceniać. Recenzja powinna pojawić się we wtorek w przyszłym tygodniu.

11. Późna noc, czyli książka, której nie mogłeś odłożyć, więc czytałeś do późna.

Okładka książki Szukając Alaski

Dla Szukając Alaski mogę zarywać siedem nocy w tygodniu. Książka mądra, a kilka wad czynią ją do bólu realną. Perfekcja.

niedziela, 20 września 2015

Przygotowania do jesieni, czas: start!


Ostatnio w blogosferze namnożyły się teksty o jesieni - jak to wszyscy uwielbiają tę porę roku, ile cudownych książek przeczytają w tym czasie i miliony zdjęć, na których widać, jak przygotowują już teraz swoje zapasy na zmagania wrześniowe, październikowe i listopadowe z pogodą. A jak to wygląda u mnie?

Nigdy nie skreślałam jesieni samej w sobie i na pewno nigdy tego nie zrobię. Jak wielu innych romantyków, spadające liście, tysiące ciepłych kolorów i melancholia wisząca w powietrzu sprawia, że jestem w specyficznym nastroju - płaczu lub śmiechu. To takie czas, kiedy mogę wreszcie zakopać się pod kocem, zapalić kilka pięknie pachnących świeczek i czytać, nie mając wyrzutów sumienia, że nie korzystam z pięknej pogody. To też czas, kiedy mogę odsłonić kaptur podczas deszczu, odchylić głowę, wystawić język i łapać krople wody. Gumiaków nie noszę, ale przemoknięte trampki to nie koniec świata, prawda? 

Jesień to też czas najpiękniejszy z najpiękniejszych, bo wreszcie po upale, który oblepiał każdy skrawek mojego ciała, nadchodzi upragniony chłód, na który najlepsze są grube, wełniane, domowej roboty skarpetki. I swetry, moi kochani. Czerwone, kremowe, wełniane, grube, białe, puchate swetry, w których mogłabym chodzić przez cały rok. Wraz z nimi nadchodzą ciepłe, miękkie czapki, kolorowe chusty i szaliki, zarumienione policzki i zziębnięte dłonie. Wygląda to cudownie, ale w rzeczywistości...

...nie wszystko jest takie kolorowe, jak jesienna ściółka w lesie. Zimno przenikające całe ciało na przystankach i pobudki o wczesnych godzinach, kiedy za oknem egipskie ciemności niezbyt zachęcają do radości. Kałuże na ulicach, nieostrożni kierowcy i polskie, podziurawione, śliskie drogi, przez które w najlepszym razie będziesz ochlapana od stóp do głów. To może być też czas depresji, szczególnie w okresie typowo listopadowym, kiedy szarość i beznadzieja opada na ludzi jak szczelna kurtyna i nie pozwala im na uśmiech. 

W co więc najlepiej zaopatrzyć się na jesień, by uniknąć smutku i przygnębienia? Dla mnie najważniejszym punktem jest oczywiście spis pozytywnych, dodających energii i entuzjazmu książek. Znasz takie i chcesz się nimi ze mną podzielić? Już niedługo będziesz mógł to zrobić, ale o tym w przyszłym tygodniu. Drugi, równie ważny, to odświeżenie swojej szafy: nic tak nie poprawia mi humoru, jak długie, szerokie swetry, ciepłe, mięciutkie - idealne na tulenie! Trzeci to muzyka: nie pozwól, by Twoja playlista ograniczyła się jedynie do smutasów, których jedyną myślą przewodnią jest to, że żyletka to Twój jedyny przyjaciel. W takich chwilach warto mieć przy sobie wesołą, skoczną, wpadającą w ucho muzykę, np. coś z repertuaru American Authors - polecam gorąco! Jednak jeśli lubisz od czasu do czasu pomyśleć nad sensem swojego życia, pomarudzić, lub zwyczajnie oprzeć czoło o szybę i wpatrywać się w dal, udając, że bierzesz udział w dramacie lub teledysku do swojej ulubionej, spokojnej piosenki, to nic tak nie tworzy nastroju, jak odurzający zapach świeczek i herbata z maliną i granatem. Mniam! Skoro mowa o jedzeniu, to nie może zabraknąć czegoś pysznego, pomarańczowego i gęstego, czyli kremu z dyni. Z tym daniem, posypanym startym żółtym serem i czosnkowymi grzankami, żadna pogoda i zły humor nie są mi straszne!

A Wy? Jak przygotowujecie się do jesieni?

piątek, 18 września 2015

080. Dziękuję za wspomnienia



Tytuł: Dziękuję za wspomnienia
Tytuł oryginału: Thanks for the memories
Autor: Cecelia Ahern
Tłumacz: Joanna Grabarek
Ilość: 320 stron
Wydawnictwo: Akurat




Cecelia Ahern to autorka, która zasłynęła z P.S. Kocham Cię (lektura wciąż przede mną) oraz Na końcu tęczy, znana szerzej jako Love, Rosie - ekranizacja tej drugiej pojawiła się jakiś czas temu i pomimo wielu zmienionych szczegółów urzekła mnie i wprawiła w dobry humor na resztę tygodnia. Wiedziona zachętami i dotychczasowymi doświadczeniami z twórczością pani Ahern, postanowiłam przeczytać kolejne jej powieści i przekonać się, czy są tak samo dobre. Czekało mnie rozczarowanie...?

Nie będę streszczać fabuły, ani rozbudowywać opisu Dziękuję za wspomnienia, ponieważ to nie tylko mija się z celem recenzji, ale grozi zaspojlerowaniem Wam pewnych znaczących fragmentów, co może Wam zepsuć radość z czytania. Zarys historii tworzy dwójka głównych bohaterów: Joyce, agentka nieruchomości - kobieta, której małżeństwo nie jest tak szczęśliwe, jak wyobrażała to sobie na początku oraz Justin, rozwiedziony ojciec, wykładowca architektury i sztuki. Jak łatwo wywnioskować, losy tych dwojga krzyżują się w pewnym ważnym momencie ich życia, tworząc tysiące pytań, z którymi musi borykać się czytelnik przez całą powieść: czy zachowanie Joyce jest normalne? Co może mieć z nim wspólnego Justin? Czy może pojawić się między nimi coś więcej? I wreszcie: czy ta historia ma szansę stać się happy endem...?

Nie wiem, ilu z Was czekało na pozytywną recenzję tej książki, ale mam nadzieję, że mniej niż połowa. Nie ukrywam, że Dziękuję za wspomnienia bardzo mnie rozczarowała. Jedną z najważniejszych rzeczy, jaką cechuje się dobry tekst literacki, to zawiązanie akcji i zainteresowanie nią czytelnika, co niestety w moim przypadku się nie sprawdziło. Nie czułam podekscytowania, nie utożsamiałam się z bohaterami, nie sprawiały mi radości ich sukcesy i nie czułam smutku, widząc ich porażki. Tutaj autorka, zupełnie jak w Love, Rosie, stopniowo buduje napięcie, ale odwlekanie właściwej fabuły i zastępowanie jej głębokimi przemyśleniami postaci bardziej mnie frustrowało i irytowało, niż intrygowało i co tu dużo mówić - przez większą część po prostu się wynudziłam.

Gdyby jeszcze chodziło o sam fakt prowadzenia fabuły, mogłabym to przeboleć i robić dobrą minę do złej gry. Otóż nie, pojawiło się bowiem coś gorszego: drętwy humor. Mogło wyjść zabawnie i ze smakiem, wyszło żenująco. Jeden na dziesięć żartów sytuacyjnych faktycznie był śmieszny, a niektóre dialogi były tak nieprawdopodobne i wymuszone, że chwilami miałam wrażenie, jakby autorka na siłę chciała wypełnić czymś rozdziały. 

Na plus zasługuje motyw, o którym niestety nie mogę opowiedzieć Wam za wiele. Pod jego wpływem główna bohaterka staje się inną, lepszą osobą i łatwiej jest mi wyobrazić ją sobie w rzeczywistości. Nie zmienia to jednak faktu, że zarówno ona, jak i Justin to jedne z najbardziej pustych postaci, jakie poznałam. Oczywiście nie przez ubytki wiedzy czy tak zwaną chorobę głupia blondynka, ale przez brak jakiejkolwiek emocjonalnej głębi. Już nawet przyjaciółki Joyce mają lepiej zarysowany charakter od niej samej.

Dziękuję za wspomnienia to książka przede wszystkim o odnajdywaniu samego siebie, o radzeniu sobie z problemami, które najczęściej określamy jako "niemożliwe do spełnienia" i o dawaniu sobie drugiej szansy. Wszystko to nie ma jednak większego znaczenia, jeśli czytanie nie sprawia nam przyjemności, a my męczymy się z bohaterami. Może powieść jest dobra, ale by zasługiwać na miano poruszającej jeszcze dużo jej brakuje. Sami zdecydujcie, czy chcecie w to wchodzić.

poniedziałek, 14 września 2015

079. Dziesięć płytkich oddechów



Tytuł: Dziesięć płytkich oddechów
Tytuł oryginału: Ten tiny breaths
Autor: K. A. Tucker
Tłumacz: Katarzyna Agnieszka Dyrek
Ilość: 421 stron
Wydawnictwo: Filia




 Zanim sięgnęłam po tę książkę, przez moje ręce, oczy i półki przewinęło się kilkadziesiąt pozycji o podobnej, jak sądziłam, tematyce. Kiedy jednak zdecydowałam się wreszcie, że przeczytam Dziesięć płytkich oddechów, a co mi tam!, nie tworzyłam w myślach scenariuszy oklapłej akcji, plastikowych bohaterów lub braku logiki - w głowie miałam jedynie recenzję pewnej blogerki, jej słowa i myśli, z którymi podzieliła się na blogu po skończeniu tej lektury. Wiedziałam, że to musi być coś dobrego i... nie pomyliłam się?

Weź dziesięć płytkich oddechów. Przyjmij je. Poczuj je. Pokochaj je.

 Na początku przeczytajcie uważnie cytat umieszczony linijkę wyżej. Już? Zapoznaliście się z nim dobrze? Jesteście pewni, że w to wchodzicie? Skoro wciąż tu jesteście, odpowiedź musi być twierdząca, więc zaczynamy! Oczywiście z opisu nie można spodziewać się niczego więcej niż zwykłej powiastki dla młodzieży, mającej jedynie oderwać nas od codziennych spraw i smutków. Dziewczyna z przeszłością, chłopak z przeszłością, oboje młodzi, piękni i próbujący bez niczyjej pomocy poradzić sobie z własnymi problemami. Brzmi kusząco, ale i banalnie, prawda? To może zajrzyjmy do środka.

Świat nadal się kręci, nie zważając na znaczące zmiany w moim maleńkim wszechświecie.

 Teraz przychodzi czas, by opisać Wam, co działo się ze mną w trakcie czytania tej książki. Piszę drugie zdanie trzeciego akapitu, a myśli jak na złość nie chcą uformować się w logiczny i spójny tekst. Bo jak mam Wam opowiedzieć o Kacey, zbuntowanej, dumnej i skrytej 20-latce, która za swój życiowy cel obrała sobie odpychanie ludzi i brak zaangażowania emocjonalnego? Jak przekazać Wam informacje o Livie, jej młodszej siostrze, która choć ma tylko 15 lat, jest bardziej zdyscyplinowana, lepiej wychowana i zdecydowanie milsza niż większość dorosłych, których znam? Co napisać o Trencie, zagubionym, zamkniętym w sobie dwudziestoparolatku, którego bolesna przeszłość pewnego razu tak po prostu zapukała do jego drzwi? Nie potrafię. Nie potrafię, bo...

...Dziesięć płytkich oddechów pochłonęła mnie bez reszty. Sprawiła, że nie mogłam jeść, nie mogłam spać, nie pamiętam dokładnie, co się ze mną działo w ciągu tych kilku dni - po prostu, najzwyczajniej w świecie przepadłam. I mogłabym wyliczać Wam wady tej książki. To, że autorka nie rozrysowała bardziej charakteru Trenta. Że zapomniała o pewnych detalach. Że stworzyła silną, choć momentami irytującą bohaterkę. Że tworząc postaci drugoplanowe, wzorowała się na utartych schematach. Mogłabym, ale po co? Zamiast tego...

...chciałabym, żebyście chociaż w jednej setnej po przeczytaniu tego tekstu czuli, że warto sięgnąć po tę książkę. Ta książka to głównie emocje, które wyzierają ze stron, które otaczają czytelnika z każdej strony, osaczają, przyklejają do miejsc siedzących, do ścian i podłóg, które nawet po opuszczeniu na chwilę Waszej głowy, znów uderzają z podwójną mocą. Chcę, abyście, tak jak ja, przeczytali 3/4 książki, zamknęli ją, spojrzeli w przestrzeń z otwartymi szeroko ustami i nie byli w stanie powiedzieć ani jednego słowa. Zaskoczenie, obawa, strach, radość, ekscytacja, napięcie, nadzieja, szok, szok i jeszcze raz szok! Nie wierzę, że po czymś takim mogłabym zapomnieć o tej powieści i żałuję, że przeczytałam ją prawie rok po jej kupieniu.

Determinacja, wiara i nadzieja na lepsze jutro. Losy dwojga ludzi, którzy muszą zrozumieć i wybaczyć, pokochać, ale nadal pamiętać i wciąż walczyć! Opowieść o Kacey i Trencie może jest trochę niedopracowana i tak, autorka mogła pokusić się o głębię, która uczyniłaby Dziesięć płytkich oddechów prawdziwą perłą, ale nie zrobiła tego, a ja nie wymagałam od niej cudów. Pragnęłam jedynie oderwać się od codzienności, a otrzymałam o wiele więcej. Z całego serca polecam każdemu, nawet tym nieco bardziej wymagającym czytelnikom.

Książka bierze udział w wyzwaniach:
Czytam Opasłe Tomiska

piątek, 11 września 2015

078. Brak tchu



Tytuł: Brak tchu
Tytuł oryginału: Coming up for Air
Autor: George Orwell
Tłumacz: Bartłomiej Zborski
Ilość: 320 stron
Wydawnictwo: Bellona




Orwell - nazwisko angielskiego pisarza z pewnością nie jest Wam obce, ponieważ jego powieści, zapisane już na kartach historii jako klasyka, wpisane są do kanonu lektur na całym świecie. Po bardzo dobrym Folwarku zwierzęcym (recenzja) i szokującym Roku 1984 (recenzja), przyszedł czas na kolejną książkę tego autora. Czy również okazała się pozytywnym zaskoczeniem?

O wiele łatwiej przychodzi nam nienawidzić ludzi, którzy są świadkiem naszego poniżenia, niż ludzi, którzy nam to poniżenie serwują.

Kiedy zaczynałam czytać Brak tchu, byłam jednocześnie podekscytowana i przerażona. Z jednej strony oczekiwałam powieści na miarę bestsellera - nazwisko Orwell zobowiązuje - z drugiej bałam się rozczarowania, które mogło mnie czekać. Poniekąd całość wyszła średnio, poniekąd zaś wybitnie. Dlaczego masz aż tak mieszane uczucia? Już spieszę z wyjaśnieniem.
Początek obiecywał wiele. Kilkanaście stron uświadomiło mi, że nie myliłam się, a Orwell po raz kolejny trafił w sam środek, niszcząc złudzenia i nie pozostawiając miejsca na wątpliwości. To autor, który dogłębnie i z brutalną szczerością przedstawia rzeczy takie, jakie są bez lukru, ozdobników i zbędnych opisów. Myślałam, że Rok 1984 jest dobry, ale Brak tchu pokazał mi, jak mało wiem o otaczającym mnie świecie i ile jeszcze muszę się nauczyć. To książka, która jednocześnie stanowi rozrywkę i poucza, bawi i stawia mądre pytania, wreszcie: tworzy czytelnika od nowa, wskazuje drogę, ale pozostawia wybór, aby było jasne, kto ma go dokonać. A przynajmniej na to wskazywał początek...

...bo im dalej w las, tym więcej drzew. Nie miałam nic przeciwko retrospekcjom bohatera, który notabene przywoływał obrazy z przeszłości bardzo naturalnie - ze szczegółami, ale interesująco. W pewnym aspekcie przypominały mi historie dziadka o wojnie, które słuchałam w dzieciństwie. Mimo to były fragmenty nużące. Niektóre małe detale rozwlekały się na kilka stron i w przypadku, gdy czytelnik był zmęczony, jak ja czytając Brak tchu po nocach, mógł nie zarejestrować kilkunastu linijek lub zwyczajnie zasnąć.

Książka składa się głównie ze wspomnień George'a Bowlinga, co znaczy, że bohatera poznajemy przez jego dzieciństwo, lata szkolne, pierwsze miłości, wojnę i dorosłość. Samą postać charakteryzuje trzeźwe myślenie, którego zaledwie śladowe ilości możemy zaobserwować w większości młodzieżówkach, obyczajówkach czy antyutopiach. Brakuje zakłamania i fałszu, jest natomiast rozsądek, samokrytycyzm i chłodna kalkulacja - George Bowling to jedna z lepiej wykreowanych postaci, o jakich miałam przyjemność czytać. Jego wady sprawiały, że był prawdziwy, nie wyidealizowany, zaś zalety zdecydowały o tym, że zyskał moją ogromną sympatię.

Brak tchu - tylko te dwa słowa są w stanie opisać moje uczucia po przeczytaniu ostatniej strony. Po części z rozczarowania, że książka się skończyła, po części z ulgi, ponieważ te mniej interesujące fragmenty zaczynały mnie męczyć. Wszystkie minusy bledną jednak przy piórze autora i wrażeniu, jakie robi na czytelniku. Czy jest to kwestia tłumacza, czy wyjątkowości Orwella? Nie mam pojęcia. Wiem natomiast, że o powieści długo nie zapomnę, a to najlepsza rekomendacja, jaką możecie ode mnie otrzymać.

poniedziałek, 7 września 2015

Najlepsza siódemka! #1


Witajcie, kochani!
Kiedy wróciłam do Harry'ego Pottera po kilku latach, w mojej głowie zajaśniało kilka tematów, które mogłabym wykorzystać na blogu, a o których dotychczas Wam nie wspominałam. Z początku głowiłam się nad nazwą cyklu, ale pani Rowling od razu podsunęła mi genialną myśl związaną z liczbą 7 i tak powstała najlepsza siódemka. Będzie publikowana każdego 7-ego dnia miesiąca i mam nadzieję, że przypadnie Wam do gustu. Na pierwszy ogień lecą cytaty, które często poprawiają mi humor, nawet kiedy za oknem jest mokro i szaro. Kolejność przypadkowa. Enjoy!

Numer Siedem
-Nie zakochałeś się jeszcze we właściwiej osobie?
-Niestety, moją jedyną miłością pozostaję ja sam.
-Przynajmniej nie martwisz się odrzuceniem, chłopcze.
-Niekoniecznie. Od czasu do czasu się odtrącam, żeby było ciekawiej.
+ bonus
– Czy on cały czas tak stoi przy oknie i mamrocze coś o krwi?
– Nie. Czasami robi to siedząc na kanapie.
+ bonus nr 2
- (...) Po prostu jesteś wściekły, że Simon ma coś, czego ty nie masz.
- Ma wiele rzeczy, których ja nie mam - odparował Jace. - Na przykład krótkowzroczność, złą postawę i beznadziejny brak koordynacji ruchowej.
~ Cassandra Clare

Numer Sześć
To, że twoja wrażliwość uczuciowa mieści się w łyżeczce od herbaty, nie świadczy o tym, że wszyscy są tak upośledzeni.
+ bonus
Po raz kolejny okazujesz delikatność tępego topora.
~ J. K. Rowling

Numer Pięć
- Trzy razy mielone świńskie racice - czarująco uśmiechnął się Net. - Z emulgatorami, w papce benzoesanu sodu i glutaminianu potasu polanego utwardzonymi tłuszczami z dodatkiem wypełniacza, spulchniacza i aromatu ponoć identycznego z naturalnym.
Dziewczyna za kasą wolno wydukała:
- Nie mamy czegoś takiego...
- Macie, macie - zapewnił ją Net. - Nazywacie to cheeseburgerem. Trzy poprosimy na wynos.
~ Rafał Kosik

Numer Cztery
  (podczas gry w scrabble)
-"Poczekiwanie"? - zdziwił się Felix. - Nie ma takiego słowa.
-Oczywiście, że jest - upierał się Net. - Jak się na coś czeka z przerwami, to jest właśnie poczekiwanie. Czekasz chwilę, potem zajmujesz się czymś innym i znów czekasz. To jak z popijaniem herbaty. Nie wychylasz od razu całego kubka, tylko spokojnie popijasz, zajmując się przy okazji czymś innym.
-Aha. Czyli "podczekiwanie" też by mogło być? Jak ktoś by czekał na kogoś pod drzwiami? Można by ułożyć taki wyraz?
-To zależy, czy byłaby moja kolej.
+ bonus
-Powiedział, że jest Ponurym Żniwiarzem.
-A dlaczego ponurym? Kombajn mu się zepsuł?
~ Rafał Kosik

  Numer Trzy
-O czym pomyślałeś? - Nika odwróciła się do Neta i zmrużyła oczy.
-Co się tak mrużysz? - zaniepokoił się - Nie, w życiu! Powiem Ci za dwa lata.
-A chcesz mieć heyah na policzku?
+ bonus
Sam powiedziałeś kiedyś „czym byłoby życie bez odrobiny ryzyka”.
- Ale to było w dzień! A odrobina ryzyka to jest wtedy, jak zjesz przeterminowany jogurt.
- Przestań zrzędzić.
- Lepiej się czuję, jak narzekam. W końcu jestem Polakiem...
~ Rafał Kosik

Numer Dwa
Żałował tylko, że nie potrafił wymyślić jakichś poruszających ostatnich słów. "Pierdolę was wszystkich" raczej nie zapewni mu miejsca w kronikach. 
~ George R. R. Martin

Numer Jeden
Naturalnie, mamy prawo do własnej opinii. Jest jednak różnica między: "nie zgadzam się z tobą" a wbiciem komuś tasaka w twarz i nasikaniem na jego grób, tak mi się przynajmniej wydaje.
+ bonus
Przypadkiem to cię może ciężarówka potrącić.
+ bonus 2
Silni rządzą, słabych rzuca się na pożarcie, ci pośredni  gdzieś tam przemykają niezauważeni jak pierd-cichacz.
~ Maciej Frączyk


A jakie byłoby Wasze zestawienie cytatów, które poprawiają humor? :)



Tu mnie znajdziecie: 

sobota, 5 września 2015

077. Miasteczko Cold Spring Harbor



Tytuł: Miasteczko Cold Spring Harbor
Tytuł oryginału: Cold Spring Harbor
Autor: Richard Yates
Tłumacz: Alina Siewior-Kuś
Ilość: 248 stron
Wydawnictwo: Sonia Draga




Trzymam Miasteczko Cold Spring Harbor w dłoni i nie czuję kompletnie nic. Jest lekka, ma niecałe 250 stron, dużą czcionkę, niezbyt estetyczną okładkę i pobudza wyobraźnię czytelnika, ponieważ z tyłu poza jednym zdaniem i dwiema opiniami nie ma żadnego opisu dotyczącego fabuły. Grube kartki i zszycia książek charakterystyczne dla wydawnictwa Sonia Draga bardziej denerwowały mnie niż zachwycały, więc już na wstępie książka nie zyskała w moich oczach. A jak było w środku...?

Tytułowe Cold Spring Harbor nie ma właściwie prawie żadnego znaczenia dla fabuły poza tym, że tam toczy się akcja powieści. Głównym bohaterem jest Evan Shepard - jako nastolatek zbierał słabe oceny w szkole i łamał prawo, ale wszystko zmieniła jego miłość do samochodów. Decyzja o pójściu do college'u bardzo ucieszyła jego ojca, niestety nie udało się zrealizować tych planów, ponieważ w wieku 18-stu lat Evan zostaje tatą. Jak potoczą się jego losy? Czy on sam odnajdzie szczęście u boku matki swojego dziecka? Jaki wpływ będą mieli na niego nowo poznani Gloria Drake i jej dzieci?

Niektóre uczynki warte są żalu, inne nie.

Od samego początku czułam, że książka będzie naprawdę dobra, ale niestety czasem i mój instynkt zawodzi. Po Wielkanocnej paradzie nie spodziewałam się niczego wyjątkowego, więc nie wiem, dlaczego założyłam, że Miasteczko... będzie lepsze. Pierwsze kilkanaście stron uśpiło mnie skutecznie, a i kolejne nie zapowiadały poprawy. Liczyłam na rozwinięcie wątku o pasji Evana, dlatego byłam bardzo rozczarowana, kiedy o samochodach autor nie wspominał prawie w ogóle, skupiając się jedynie na bohaterach i ich przeżyciach. I tu leży cały problem tej powieści - losy postaci. Nie ma innego przymiotnika, który lepiej by opisał całą książkę, niż nijaki. Nijakość, szarość, bladość... wszystko to było nudne, mdłe i bardzo ciężko czytało się całą historię, kiedy akcja dłużyła się niemiłosiernie. Osobą, która wyróżniała się na tle innych postaci, i to zdecydowanie nie w dobry sposób, była Gloria Drake. Ta kobieta miała wszystkie najgorsze cechy, jakie można było skumulować w jednej bohaterce i cieszę się, że nie występowała na pierwszym planie, bo miałam ochotę ją udusić...

...co oczywiście nie znaczy, że książka od razu zasługuje na skreślenie. Największym plusem Miasteczka... są proste, skromne prawdy, które dobitnie ukazują rzeczywistość. Zazwyczaj sięgamy po książki, żeby przeniosły nas w inny wymiar, pozwoliły odreagować od zwykłych dni pełnych rutyny, ale ta powieść dowodzi tego, że warto sięgać również po te, które oddają realny, choć nierzadko brutalny świat. Nasz świat.

I o tym właśnie jest ta książka. Nie znajdziecie tutaj porywającej akcji czy bohaterów, którzy rzucą Was na kolana, ale zgubione marzenia i porzucone pasje. Miasteczko... ukazuje trudne relacje z rodzicami oraz konsekwencje wynikające ze złego wyboru. Zabrakło mi czegoś, o wzbudziłoby we mnie jakąś namiastkę emocji - dobrych emocji - bo jedyne, co czasami czułam czytając tę książkę, to irytację, nic więcej. Trudno jest polecić lub odradzić Wam powieść Richarda Yatesa, ponieważ jej plusy i minusy równoważą się i pozostaje coś przeciętnego. Sami zdecydujcie, czy chcecie po to sięgać.

środa, 2 września 2015

Sierpniowy stosik!

 
  Witajcie, kochani!

  Dzisiaj przychodzę do Was z czymś niezwykłym, z czymś pięknym i sprawiającym mi radość za każdym razem, jak patrzę na zachwycające okładki i czytam zachęcające opisy: z nowymi książkami!

Niektóre są z antykwariatu, inne z promocji i wynegocjowane w dobrej cenie od koleżanki. Najbardziej jestem dumna z tego, że żadnej z nich nie kupiłam za cenę detaliczną, ale o tym jeszcze dokładniej napiszę poniżej. Zapraszam na stosik!






Stos
Na początku zaopatrzyłam się w jedną z moich ulubionych serii czyli Percy'ego Jacksona: Złodzieja pioruna, Morze potworów, Klątwę tytana, Bitwę w Labiryncie i Ostatniego Olimpijczyka autorstwa Ricka Riordana, które sprzedała mi w obniżonej cenie moja koleżanka Gosia (serdecznie Cię pozdrawiam!). Dalej mamy Wywiad z wampirem Anny Rice zakupione w antykwariacie w śmiesznie niskiej cenie. Już od dawna polowałam na tę książkę, więc widząc ją na półce, nawet się nie wahałam. Niżej jest Drżenie Maggie Stiefvater, które również zakupiłam w antykwariacie i teraz mam całą trylogię. Wszystkie trzy części już czytałam, chociaż było to dość dawno temu i tak, mam świadomość tego, że nie są to powieści wybitne, ale jednak mam do nich ogromny sentyment. No i moja dziecięca słabość do wilkołaków... Dalej znajduje się Malfetto. Mroczne piętno autorstwa genialnej Marie Lu (również z antykwariatu) i mimo niepochlebnych recenzji jestem niesamowicie podekscytowana tą książką. Mam nadzieję, że niedługo uda mi się po nią sięgnąć, bo mam bardzo miłe wspomnienia po Legendzie. Niżej mamy Zorkownię Agnieszki Kalugi, którą polecała Gagat na swoim blogu (klik). Kupiłam ją w księgarni internetowej Znak za 13 zł i jestem z tego zakupu bardzo zadowolona. Później jest pierwsza część trylogii, o której mówi cały świat, autorstwa Stiega Larssona Mężczyźni, którzy nienawidzą kobiet, również znalezioną w antykwariacie w nie do końca dobrym stanie, ale kartki na szczęście są całe i zdrowe! Ostatnie trzy książki to perełki w twardej oprawie: dwie pierwsze to powieści Marka Helprina: Zimowa opowieść oraz Pamiętnik z mrówkoszczelnej kasety, obie także po 13 zł ze Znaku! Na koniec pozostawiłam Wam książkę, na którą wykorzystałam swój e-kod 50-ciu złotych do Empika i jest to Szczygieł Donny Tartt. Kiedy zobaczyłam okładkę powieści, z miejsca się zakochałam - z twardą obwolutą, pięknymi, jasnymi kolorami i ilością stron, które zamiast zniechęcać jeszcze bardziej zachęcają do przeczytania!

Tak się prezentuje całość:

Czytaliście coś z tego stosu? Dajcie znać w komentarzach, co polecacie lub odradzacie i co chętnie byście przygarnęli! Powoli licznik obserwatorów zbliża się do 150, a to oznacza konkurs, więc za wszelkie propozycje nagród będę wdzięczna :)

Miłego wieczoru!