poniedziałek, 30 listopada 2015

090. Zimowa opowieść



Tytuł: Zimowa opowieść
Tytuł oryginału: Winter's Tale
Autor: Mark Helprin
Tłumacz: Maciej Płaza, Joanna Dziubińska
Ilość: 696 stron
Wydawnictwo: Otwarte




 Zima. Pierwsze nasze skojarzenie to śnieg, biel, może mróz. Boże Narodzenie, lepienie bałwana, budowanie igloo. Składanie karmnika dla ptaków ze starszym bratem albo kupowanie czerwono-zielonych ozdób do domu i wieszanie lampek na regale z książkami. To jednak nie wszystko, bo czym byłaby najzimniejsza pora roku bez ciepłej, wzruszającej historii o miłości? Wiecie, najlepiej obyczajówki, gdzie ostatnie strony są szczęśliwym końcem, a my odkładamy powieść z głupim uśmiechem na ustach. Jeśli szukacie czegoś takiego i macie nadzieję znaleźć to w Zimowej opowieści, to pomyliliście drogę. Jeśli natomiast chcecie czegoś więcej, zapraszam do zapoznania się z recenzją.

 Nie musisz mi wierzyć. Nic się nie stanie, jeśli mi nie uwierzysz. Całe piękno prawdy polega na tym, że nie trzeba jej ogłaszać, ani w nią wierzyć.

 Chciałabym napisać Wam, o czym dokładnie jest książka Marka Helprina, ale jest to trudne ze względu na złożoność powieści. Początek nie jest skomplikowany, nawet trochę banalny. Mamy Petera, chłopaka bystrego, chociaż niezbyt zamożnego, który w trakcie próby włamania się do rezydencji rodziny Pennów, spotyka na swojej drodze Beverly, młodą, uzdolnioną, bogatą córkę troskliwego ojca. Dziewczyna, jakby mało było różnic i przeszkód między nią a Peterem, jest śmiertelnie chora. Kiedy autor przenosi nas kilkadziesiąt lat później, kolejne postaci łączą poszczególne wątki, w tym Petera i Beverly, które prowadzą do zaskakującego końca... No właśnie, czego?

[...] fizycy i ich poprzednicy zmuszeni byli oglądać wszechświat za pomocą rozmaitych narzędzi, swoje modele budowali tak, jak gdyby chcieli naparstkami przykryć otwarte niebo - dzieci natomiast z łatwością pokonywały strach i zwątpienie, docierały wprost do sedna.

Tak zaczyna się historia, która wbrew pozorom ma w sobie stosunkowo mało samego romansu. Autor zabiera nas w podróż do XX-wiecznego Nowego Jorku, gdzie magia przeplata się z rzeczywistością, a eksplozja słowa następuje tutaj z każdym kolejnym akapitem. Niedoświadczony czytelnik, taki jak ja, może już przy pierwszym rozdziale zachłysnąć się stylem Helprina - to jak skok do głębokiego basenu, kiedy przeżywamy początkowo szok przy pierwszym zetknięciu się z lodowatą wodą. Jesteśmy zaskoczeni, podekscytowani i przepełnieni emocjami, które pragną wydostać się na zewnątrz. Z każdą stroną chcemy więcej i więcej, jednocześnie nie spiesząc się z czytaniem i smakując każde słowo, jakbyśmy spijali samą śmietankę. Nie jest to jednak łatwa treść, którą można przyswoić w dwa lub trzy wieczory. Nie spodziewałam się tak złożonego i pięknie opisanego świata przedstawionego. Pierwsze rozdziały były intrygujące, ale z trudem wbiłam się w historię spisaną w Zimowej opowieści i do końca pozostawało we mnie lekkie poczucie zagubienia i dezorientacji.

Gdyby istniał ktoś taki jak archeolog duszy, mógłby zrekonstruować cały przebieg ludzkiego życia na podstawie wstydu i miłości - dwu wiecznotrwałych kolumn, które wrastają w czas, niepodległe przemijaniu. 

Czasem wystarczy jeden lub dwóch bohaterów i książka jest na wygranej pozycji. Tutaj z kolei nie ma możliwości, by znalazła się postać, która obniżyłaby wartość powieści. Wszyscy są do bólu prawdziwi, momentami nawet sprawiający wrażenie bardziej realistycznych niż w naszym prawdziwym świecie, zaczynając od Petera Lake'a, przez Beverly, jej rodzinę i przyszłe pokolenia, a kończąc na mieszkańcach miasta i urzędnikach Nowego Jorku. Każdy z nich żyje na kartach tej książki, łatwo jest nam współczuć mu, potępiać go, śmiać i płakać wraz z nim. Chcąc lub nie, sami stajemy się uczestnikami historii rozgrywającej się w mieście, w którym wszystko jest możliwe.

Entuzjazm samotnych ludzi jest czasem nie do wytłumaczenia. Kiedy coś ich rozweseli, intensywność i czas trwania ich śmiechu odzwierciedlają głębokość ich samotności, i są oni w stanie rżeć jak konie. Kiedy coś ich wzruszy, przeszywa ich jak kula, wzbudzając uczucia, które zbierają się w wielkie armie.

Zwykle przyporządkowujemy książkę do danego gatunku, ale w Zimowej opowieści nie ma jednego, sprecyzowanego kierunku, w którym biegnie fabuła. To istna mieszanka o miłości i magii, traktująca o sprawiedliwości, a przede wszystkim opowiadająca historię niezwykłego miasta, ożywionego i przepełnionego wiarą w jeszcze lepsze jutro, zagubionego i triumfującego jednocześnie. To pyszna, literacka podróż, która pozostawia w nas przedziwne uczucie zarazem pustki i nasycenia, a otwarte zakończenie daje tylko jedno - nadzieję. Koniecznie przeczytajcie!

Myślę, że próżnością jest myślenie, że możemy w ogóle się nie starać, a mimo to zostać wyróżnieni. Rozumiem to tak, że cuda zdarzają się tym, którzy ich poszukują, narażając się na porażkę. Zdarzają się tym, którzy całkowicie zatracają się w walce o dokonanie niemożliwego. 

Książka bierze udział w wyzwaniach:
Czytam Opasłe Tomiska

sobota, 21 listopada 2015

5 sposobów, by nie zasnąć w nocy przy dobrej książce



Witajcie, kochani!
Dzisiaj tym razem nie ma recenzji, bo Mróz trzyma mnie wciąż w swoich szponach i nie pozwala zagłębić się w żadną inną książkę. Jest to uciążliwe, ale właśnie dzięki Zaginięciu (recenzja) wpadł mi do głowy pomysł na ten tekst. Nie jestem nocnym markiem i zazwyczaj nie potrafię wytrzymać do trzeciej, czwartej w nocy czytając powieść, nawet jeśli okazałaby się nie wiadomo jak dobra. Są jednak pewne sposoby, które pomagają nam nie zasnąć przez całą noc i jeszcze czerpać przyjemność z lektury. Jesteście ciekawi?

1. Filiżanka kawy. Może dwie. Ewentualnie dziewięć. (Lub inny napój pobudzający.)
Zawsze wolałam herbatę i trzymałam się tej wersji do tego roku, ale wraz z drugą klasą liceum musiałam przyznać, że nie dam rady funkcjonować bez kofeiny we krwi. Na ten czas jeden kubek dziennie wystarcza mi w zupełności i wiem, że gdybym wypiła kolejny wieczorem, miałabym duży problem z zaśnięciem. Natomiast gdybym wypiła takich cztery... cóż, bezsenność murowana. Ale przynajmniej przeczytałabym dwie książki i zaczęła trzecią. 
Autorka nie ponosi odpowiedzialności za skutki uboczne i uszczerbki na zdrowiu po wypiciu kilku litrów kawy.

2. Pójście spać w południe i wstanie około godziny osiemnastej.
Tego chyba nie trzeba wyjaśniać. Sen zaliczony, jest energia, więc możemy się oddać nocnemu maratonowi. U mnie niestety ten sposób nie działa, bo nie potrafię zasnąć, jak za oknem jest jeszcze jasno, a rolety w tym przypadku nie działają. Zimą problem znika, bo już o piętnastej zaczyna się robić ciemno, jednak nie zawsze mamy wpływ na wybór dobrej książki na konkretną porę roku. Co więcej: niektórym sześć godzin dziennego snu nie wystarcza i są bardziej niewyspani niż byli przed zaśnięciem...

3. Wykałaczki/zapałki podtrzymujące powieki.
Prawda, że genialne? Pomysł ten wzięłam z filmu Jaś Fasola na wakacjach (Roman Atkinson w roli głównej), w którym nasz bohater prowadzi samochód i żeby nie zasnąć, ma umocowane zapałki, które podtrzymują mu powieki. Oczywiście może to być na swój sposób... niewygodne, ale czego nie poświęcimy dla dobrej powieści?

4. Koleżanki/koledzy.
Zbiorowe czytanie jest fantastyczną alternatywą dla osób, które są społeczne i którym nie przeszkadzają rzucane co pewien czas uwagi z sąsiedniej kanapy np. jak on mógł go zabić lub najświętszy buku, co też tyś najlepszego ze mną zrobił? Jeśli jesteście senni, druga osoba może Was szturchnąć, potrząsnąć Wami albo wylać na głowę szklankę zimnej wody (rozbudzenie gwarantowane!). Problem może pojawić się, jeśli wszyscy będziecie senni, zmęczeni, wasze powieki ciężkie, a poduszka taka miękka...

5. Dobra książka.
Wierzcie lub nie, ale jeśli znajdziecie powieść z prawdziwego zdarzenia, to nawet najbardziej wyczerpujący dzień nie będzie przeszkodą dla zarwania nocy. Może zabraknąć kawy, wykałaczek, zapałek, koleżanek i kolegów, a mimo to czytacie i czytacie aż do wschodu słońca, bez żadnych wspomagaczy po prostu oddajecie się historii i bohaterom. Można? Można!

Jesteście nocnymi czytelnikami? Znacie z autopsji te sposoby, które wymieniłam? A może wypróbowaliście inne, jeszcze lepsze? Zapraszam do dyskusji.

środa, 18 listopada 2015

089. Zaginięcie



Tytuł: Zaginięcie
Tytuł oryginału: -
Autor: Remigiusz Mróz
Tłumacz: -
Ilość: 512 stron
Wydawnictwo: Czwarta Strona




Trzymam dłonie kilka milimetrów od klawiatury i nie mogę zacząć. Żadne właściwe słowo nie przychodzi mi do głowy. Pomagam sobie książką - patrzę na nią, dotykam okładki, przejeżdżam kciukiem po kartkach i szacuję ich ilość. Nadal nic. Wreszcie odnajduję najciekawsze cytaty, wracam do zabawnych momentów i zamykam oczy, po raz kolejny będąc myślami z Chyłką i Kordianem. Dopadła mnie jedna z najgorszych odmian tzw. kaca książkowego, kiedy pragniesz z całych sił przeczytać kolejną część, a jej nie ma. I co teraz?

Zaginięcie to drugi tom o bezwzględnej prawniczce i jej przystojnym aplikancie. Tym razem przenosimy się do domku letniskowego państwa Szlezyngierów, którzy przeżywają prywatną żałobę - ich kilkuletnia córeczka, Nikola, zniknęła w tajemniczych okolicznościach. Kiedy policja wyklucza udział osób trzecich, wszystko wskazuje na to, że rodzice są winni przestępstwa. Jednak Chyłka nie byłaby Chyłką, gdyby nie próbowała znaleźć czegoś więcej...

Powrócił mój ukochany duet, a ja przepadłam w pięciuset stronach genialnej prozy. Zakochałam się w twórczości Remigiusza Mroza już w lipcu, ale nawet w snach nie śniło mi się coś tak dobrego, tak wstrząsającego, pełnego napięcia i budzącego tyle emocji. Każda kolejna strona sprawiała, że rozpadałam się na kawałki i ponownie się sklejałam - byłam w błędnym kole. Miałam ochotę jednocześnie przytulić tę książkę do serca i rozerwać ją na strzępy. Cytując jednego z moich ulubionych autorów: człowiek nie może czuć aż tyle, bo by eksplodował. Cóż, najwyraźniej obaliłam teorię Rona.

Zaginięcie wciąga bez reszty. Wszystko dzieje się szybko, nie ma miejsca na przerwy, oddech czy łyk herbaty. Od samego początku akcja rozwija się w szaleńczym tempie, a czytelnik zarywa noce, oblewa testy, odpuszcza sobie szkołę i pracę, byle tylko pozostać w świecie wykreowanym przez autora. Język jest łatwy w odbiorze, przyjemnie się czyta (jeśli można mówić o przyjemności płynącej z czytania jakiejkolwiek książki pana Mroza, bo podejrzewam u siebie załamanie nerwowe), a całości dopełniają zabawne dialogi między naszą wspaniałą prawniczką a Kordianem. Jeśli jeszcze jakimś cudem nie macie na półce twórczości tego pisarza, to zróbcie mi tę przysługę i idźcie do księgarni. Już.

Co tu dużo mówić: niezaprzeczalnie najlepszym elementem powieści jest Chyłka. Jej komentarze, cięte riposty i pomysły przerosły moje najśmielsze oczekiwania. W parze z Kordianem jest niezastąpiona, a ich rozmowy to czysta p e r f e k c j a. Powoli (bardzo, bardzo, bardzo, bardzo powooooooooli) rozwijający się wątek miłosny jest zaletą, bo nie skupiamy się na rozterkach i wątpliwościach bohaterów, ale na właściwej akcji. Niemniej pan Mróz naprawdę mógłby ich troszkę szybciej popchnąć ku sobie. Tylko troszeczkę. Odrobinkę.

Kasacja była niesamowita. Nie miałam pojęcia, że coś tak dobrego mogło wyjść spod pióra polskiego pisarza, a tu proszę, takie zaskoczenie! Remigiusz Mróz udowadnia, że kontynuacja wcale nie musi być gorsza od swojej poprzedniczki, a nawet wręcz przeciwnie: pierwsza część to jedynie zapowiedź, podczas gdy druga jest już, albo dopiero, przystawką. Na danie główne chyba będziemy musieli jeszcze trochę poczekać, ale dla Chyłki zrobię wszystko, przysięgam.


Książka bierze udział w wyzwaniu:
Czytam Opasłe Tomiska

sobota, 14 listopada 2015

088. Chłopiec w pasiastej piżamie



Tytuł: Chłopiec w pasiastej piżamie
Tytuł oryginału: The boy in the striped pyjamas
Autor: John Boyne
Tłumacz: Paweł Łopatka
Ilość: 192 strony
Wydawnictwo: Wydawnictwo Literackie




II Wojna Światowa to temat, który jest dla mnie bardzo trudny. Nigdy nie interesowałam się historią i w szkole również za nią nie przepadałam, ale, głównie przez wzgląd na Baczyńskiego, mojego ulubionego poetę, nie potrafię przejść obojętnie obok takich wydarzeń. Najpierw obejrzałam Chłopca w pasiastej piżamie i uważam za cud to, że nikt mi zawczasu nie zdradził zakończenia, przez co przepłakałam ostatnie kilka minut. Teraz przyszedł czas na książkę i... nie wiem. Naprawdę nie wiem, co o niej myśleć.

Głównym bohaterem jest 9-letni Bruno. Wraz z siostrą Gretel i rodzicami jest zmuszony przeprowadzić się z Berlina do miejsca znajdującego się obok obozu koncentracyjnego, którego komendantem jest ojciec Bruno. Chłopiec czuje się samotny w nowym domu, więc często wyprawia się do lasu i okolic, gdzie ma nadzieję przeżyć wiele przygód. Kiedy pewnego dnia natrafia na Szmula, swojego rówieśnika, ma nadzieję, że będzie to początek pięknej przyjaźni. Mają ze sobą wiele wspólnego, jest tylko jeden problem, który ich dzieli: drut kolczasty.

Gdybym przeczytała najpierw książkę, a potem dopiero obejrzała ekranizację, to może, może, patrzyłabym na zakończenie inaczej. Wyszło jak wyszło, mleko rozlane, musztarda kupiona po zjedzeniu ostatniego kęsa i nie chcę się nad tym rozwodzić, bo nie ma to większego sensu. Chciałam przeczytać o czymś, co wzbudziłoby we mnie emocje i tak, nie obyło się bez wzruszeń, smutnego pociągania nosem i pustki po skończeniu ostatniej strony. Polecam ją każdemu, bez względu na wiek czy płeć, bo uważam, że jest to lektura obowiązkowa. Mimo to film zrobił na mnie większe wrażenie. Może samym obrazem, może muzyką, może zaskoczeniem.

Poznajemy całą historię z punktu widzenia 9-letniego chłopca. To bardzo ryzykowny zabieg, bo mogłoby się okazać, że książka jest zbyt infantylna i dziecinna, jednak autor idealnie wykreował Bruno, który od razu budzi w czytelniku sympatię, ale też nie sprawia głupiutkiego, rozkapryszonego malucha. Jest jeszcze nieświadomy pewnych rzeczy i ciekawski jak każde dziecko, co w połączeniu może dla niego oznaczać tylko jedno: kłopoty. 

Krótka, bo licząca ledwo 200 stron książka to opowieść o krzywdzie, którą człowiek wyrządził człowiekowi. Dzisiaj w obliczu tragedii, która miała miejsce w Paryżu, jeszcze trudniej zrozumieć nam, zwykłym ludziom, kim trzeba być, by z pełną świadomością zabijać ludzi i to z jakiego powodu: w imię religii? Zazdrości? Czystej nienawiści? Chłopiec w pasiastej piżamie jest przestrogą i jednym z wielu dowodów, że chyba jednak coś jest nie tak, jak być powinno. Czas zastanowić się nad sobą, ale patrzeć dalej niż poza czubki własnych butów i nosa. Przystanąć i pomyśleć. Może to, co teraz napiszę, jest nie na miejscu, szczególnie dla rodzin ofiar, ale najważniejsza powinna być teraz wiara. W siebie, w przyjaciela, w człowieka.

czwartek, 12 listopada 2015

087. Wystarczy, że jesteś



Tytuł: Wystarczy, że jesteś
Tytuł oryginału: -
Autor: Małgorzata Gutowska-Adamczyk
Tłumacz: -
Ilość: 296 stron
Wydawnictwo: Nasza Księgarnia





Poznajcie Weronikę. To zwykła dziewczyna, zwykła historia i zwykłe marzenie - mieć chłopaka. Uważa się za gorszą od swoich rówieśniczek, bo nigdy się nie całowała, namiętnie czyta Zmierzch i czeka na księcia z bajki, który swoją aparycją i charakterem byłby tak doskonały jak sam Edward Callen. Mimo to jest pesymistką i wątpi w istnienie kogoś, kto mógłby ją pokochać. Jednak, jak to bywa w pięknych książkach i filmach, pewnego dnia pojawia się ktoś wyjątkowy, kto dużo namiesza w jej codzienności. Jak poradzi sobie Weronika i czego możecie się spodziewać po tej powieści? 

Nie oczekiwałam arcydzieła. Polska autorka, banalna opowieść i przeciętna bohaterka - nic specjalnego, prawda? Chciałam lekką, przyjemną książkę, która oderwałaby moje myśli od szkoły i obowiązków i... dostałam ją. A wraz z nią coś, czego nie znalazłam w żadnej innej tego samego gatunku. Realizm. Prawdopodobieństwo, że dziewczyna o imieniu Weronika mogła istnieć, że coś takiego mogło się zdarzyć, a ona mogła spotkać kogoś, o kim zawsze marzyła. Małgorzata Gutowska-Adamczyk poruszyła problem, który często przewija się w powieściach młodzieżowych, ale jeszcze nigdy nie był ujęty pod kątem zwykłego życia czy przeciętnego wyglądu. Każdy z was zna miliony bohaterek, które swoją urodą mogłyby przyćmić najlepsze z modelek, a przecież nie spotkacie ich na co dzień w spożywczym lub w szkole. Natomiast Weronika mogłaby być waszą koleżanką, siostrą, kuzynką. To, jak prawdziwa jest ta historia, zmienia całkowicie moją ocenę względem Wystarczy, że jesteś i stanowi jej największy plus.

Pragnęła bowiem miłości. Pragnęła rozpaczliwie. Miłość właśnie nadałaby sens jej idiotycznemu życiu, uwzniośliła je i opromieniła blaskiem. Miłość byłaby najwspanialszą nagrodą i ucieczką od popapranej, bezcelowej egzystencji. 

Pierwsze, co rzuciło mi się w oczy po zaczęciu lektury, to pióro autorki. Byłam pod wielkim wrażeniem wszystkich trafnych myśli, które pojawiały się w tej książce - niby to już było, właściwie to każdy o tym wie, ale pierwszy raz czytałam książkę, w której byłoby to napisane prosto z mostu, bez owijania w bawełnę, stosowania zapierających dech w piersiach opisów czy wyliczenia wszystkich niezwykłych czynów, których dokonał bohater. Nie, nie dostaniemy tutaj perfekcyjnej pod każdym względem postaci i nie, nie okaże się, że książę z bajki czekał na nią pod drzwiami przez te wszystkie lata. Przewidywalność Wystarczy, że jesteś pojawia się na pierwszych kilkudziesięciu stronach, ale stopniowo zanika i warto się przekonać, że istnieją powieści bez lukru i wyidealizowania, za to pełne prostych prawd życiowych, które owszem, znamy, ale mamy tego świadomość dopiero po przeczytaniu tej książki.

Zaskoczenie. To chyba najlepsze słowo opisujące tę powieść. Nie spodziewałam się czegoś tak prawdziwego i wiem, że będę miło wspominać Weronikę i jej historię. Jeśli lubicie klimaty młodzieżówek, ale macie już dość schematu Zmierzchu i idealnej miłości, koniecznie sięgnijcie po Wystarczy, że jesteś.

sobota, 7 listopada 2015

Najlepsza Siódemka! #5


Witajcie, kochani!
Dzisiaj przychodzę do Was z postem nieco później, ponieważ cały dzień spędziłam na Targach w Katowicach i nie dałam rady napisać Najlepszej Siódemki przed wyjazdem. Tym razem coś przyjemnego i z pewnością większości z Was znajomego - siedem polskich booktuberów, których najchętniej oglądam. Nie obyło się bez dwóch bonusów, bo co ja poradzę, że uwielbiam wszystkie kanały? Oczywiście kolejność, poza Numerem Jeden, całkowicie przypadkowa. Zapraszam!

Numer Siedem
Caroline in the Bookland 

Na Karolinę trafiłam przypadkiem, bodajże dzięki innemu bootuberowi, który wspomniał o niej w swoim filmiku. Śledzę wszystkie jej nagrania, od recenzji po wrap upy włącznie, ale tagi to coś, co mogłabym oglądać u niej na kanale cały czas. To jej wina, że od kilku miesięcy po głowie chodzi mi trylogia "Kręgu", ale jestem w stanie wybaczyć jej wszystko. Może poza częstotliwością dodawania filmików, bo ostatnio są publikowane coraz rzadziej...

Numer Sześć
Esa Czyta

Z Esą, czyli z Kingą, jestem od bardzo dawna. Podziwiam ją za to, że czyta tyle polskiej literatury, kupuje książki po złotówce, a nie jak ja po dwadzieścia pięć i za kreatywność w swoich recenzjach. Gdyby nie ona, nie poznałabym twórczości Remigiusza Mroza, więc to jeszcze jeden powód, by śledzić jej filmiki. Zachęcam!

Numer Pięć
Wielki Buk

Z tym kanałem było u mnie dość ciekawie. Z początku nie mogłam przyzwyczaić się do szerokiego uśmiechu Olgi i jej optymizmu, więc i jej filmiki niezbyt mi się podobały. Potem jednak, jak już subskrybowałam ją kilka tygodni, coraz bardziej podobała mi się tematyka i fakt, że często mówi o horrorach, kryminałach i thrillerach. Przełamałam się i żałuję, że wcześniej nie doceniałam jej recenzji. Dzisiaj nie wyobrażam sobie tygodnia chociażby bez jednego jej filmiku.

Numer Cztery
TotallBookNerd 7

Klaudię obserwuję od niedawna, ale chyba nadrobię w wolnym czasie wszystkie jej filmiki, które wcześniej nagrała, bo... uwielbiam ją. Jej podejście do książek i herbaty jest bardzo zbliżone do mojego, a lekkość i humor świetnie dopełniają każde nagranie. Koniecznie zajrzyjcie! 

Numer Trzy
Więcej Książków

Nie wierzę, że istnieje ktoś, kto śledzi polskiego booktube'a i nie kojarzy Darii. Od jej pierwszego obejrzanego przeze mnie filmiku wiedziałam, że będzie to jedna z moich ulubionych recenzentek. Przekonała mnie do naprawdę wielu, wielu książek, ale te, które najbardziej utkwiły mi w pamięci, to Dziewczyna z pomarańczami, Cień Wiatru oraz cała twórczość Cassandry Clare i Sarah J. Mass. Cenię ją za szczerość, entuzjazm i filmik dotyczący serii Dary Anioła, który zaspojlerował mi wieeeele rzeczy (oczywiście oglądałam go na własną odpowiedzialność), ale był zrobiony naprawdę genialnie. Jak każdy.

Numer Dwa
Martha Oakiss [Secret-Books]

Niby celowo nie układałam w kolejności od tej najmniej najlepszej (polska język trudne bardzo) do najlepszej, żeby nikogo nie faworyzować, ale to już nie przypadek. Marta to pierwsza booktuberka, którą zasubskrybowałam i zaczęłam oglądać na bieżąco, bo coś w niej jest, co nie pozwala mi pominąć żadnego z jej filmików. Może to częste aluzje do jej ukochanego Sherlocka, miłość do serii paranormalnych/fantastycznych, o których wielu innych zapomina, może humor i żarty, które od razu do mnie trafiły, a może wszystko po trochu? Nie mam pojęcia. Najważniejsze, że Marta czyta, nagrywa i dzieli się z nami swoim czytelniczym życiem, bo booktube bez niej nie byłby booktubem.

Numer Jeden
Anita z Book Reviews

Oczywiście nie obyło się bez kanału, który ROZPIERNICZA SYSTEM, i to totalnie! Na pierwszym miejscu bezapelacyjnie moja najukochańsza Anita z Book Reviews, którą uwielbiam, uwielbiam i jeszcze raz uwielbiam! Nigdy nie sądziłam, że entuzjazm do jakiejś książki może być aż tak zaraźliwy. Że można o książkach mówić tak dobrze, tak płynnie i rzeczowo, ale jednocześnie nie zanudzić widza. Pomimo różnicy wieku czasami czuję, że to właśnie Anita rozumie mnie jak nikt inny. Jej miłość do Harry'ego Pottera, do Akademii Wampirów, do Remigiusza Mroza, Stephena Kinga, do setek bohaterów męskich, o których mogłaby mówić godzinami, a ja nie nudziłabym się ani przez sekundę - to wszystko składa się na kanał idealny. Kto jeszcze nie widział - wstyd i hańba. 

Dwa bonusy: 
Abigail Jailette

W zestawieniu nie umieściłam Abi, bo właściwie bardziej znam ją od strony blogowej niż vlogowej. Co oczywiście nie zmienia faktu, że każdy jej filmik oglądam z wielką przyjemnością, a przy book haulach aż mnie palce świerzbią od widoku tych wszystkich książek, które są pokazywane na filmiku. Na żywo jest przesympatyczna i chyba nie ma osoby, która mogłaby jej nie lubić.

Maja K.

Również Mai nie umieściłam w głównym zestawieniu, bo ona już nie jest stricte booktuberką - nagrywa wiele innych, ciekawych rzeczy, chociaż często pozostaje w temacie książek. Jestem zakochana w jej vlogach, które tworzyła podczas wycieczki po Europie i nie oszukujmy się: jej poczucie humoru potrafi poprawić samopoczucie każdemu!

Znacie booktuberów, których wymieniłam? Śledzicie polskiego booktube'a? A może subskrybujecie kogoś, kogo nie ma w powyższym zestawieniu, a uważacie, że powinien się znaleźć? Zapraszam do komentowania!

środa, 4 listopada 2015

Kac książkowy w praktyce


     Koc, gorący napój, dobra książka i spadające liście za oknem. Może mżawka, może ulewa, może burza, a może już deszcz ze śniegiem. Zakopany w wielu ciepłych warstwach wełny, siorbiesz głośno herbatę, wdychasz swoje ulubione połączenie granatu i maliny, wcześniej jeszcze podkładasz pod plecy siedem poduszek i przewracasz kolejne strony. Po kilku godzinach leżenia w tej samej pozycji czujesz, jakby przejechała po Tobie śmieciarka, ale za nic na świecie nie zmienisz położenia. Dotarłeś do epilogu, widzisz końcowy akapit, czytasz ostatnie słowo... Zaraz, jak to ostatnie? Gdzie kolejne 20 rozdziałów? Przecież autor nie mógł tak postąpić z historią, z fabułą, z bohaterami! To niehumanitarne, bezczelne, straszne, absolutnie niewłaściwe, złe, koszmarne, haniebne, brutalne, beznadziejne, niemiłosierne, niemoralne, nieodpowiednie, odrażające...
Brzmi znajomo, prawda? 


      Książka, która nie wzbudza emocji, nie jest dla mnie dobrą książką. Powtarzam to dość często w swoich recenzjach, więc to nie powinno być zaskoczeniem dla większości z Was. Nudna fabuła jest jak czwarta lekcja matematyki pod rząd - kiedy zdajesz sobie sprawę, że jeszcze 45 minut dzieli Cię od jej skończenia, zaczynasz walić głową w biurko. Nie zawsze najważniejsze są te dobre uczucia. Czy to radość ze spotkania Luny Lovegood po raz tysięczny, czy niecierpliwe czekanie na śmierć irytującej bohaterki, Ty chcesz jednego - kontynuować powieść, by poznać zakończenie. Mówiąc dzisiaj o kacu książkowym, kładę nacisk właśnie na emocje, bo w tym beznadziejnym czytelniczym przypadku one grają pierwsze skrzypce. I drugie. I czwarte też...


     Nie lubię słowa kac. Kojarzy mi się z menelami spod monopolowego, pijanymi nastolatkami i okropnym zapachem. Jednak nic, absolutnie nic, nie oddaje stanu, w którym tkwi czytelnik po skończeniu szalenie dobrej książki, jak właśnie kac książkowy. Główna postać wybrała gorszego partnera? Jedno piwo! Autorka zmieniła wątek o sto osiemdziesiąt stopni? Kieliszek wina! Zmarł Twój ukochany bohater? Ech, po co komu szklanka, skoro można pić z gwinta. I tak, zamiast dawkować sobie rozdziały, my brniemy przez historię jak zakochany książę przez ciernie i chwasty do ukochanej, tylko na końcu nie ma pięknej twarzy śpiącej królewny, a jedynie jej but i karteczka z napisem może w przyszłym roku, powodzenia! W głowie pojawia się tylko jedno pytanie: jak z tego wyjść?


     
Nie wiem. Jestem chyba najgorszym przypadkiem kaca książkowego, który trwa już ponad pięć lat. Pięć cholernie długich, łzawych, pełnych angstu i poetyckiego cierpienia lat, kiedy zadaję sobie pytania o sens posiadania swojej ulubionej pary literackiej i życia. Co nie zmienia faktu, że jednak jakoś funkcjonuję w społeczeństwie i jeszcze nie mam ochoty popełnić samobójstwa, a wszystko dzięki temu, że... odpuściłam. Tak, wracałam do tej pamiętnej sceny wiele razy i za każdym kolejnym płakałam, ale pilnowałam, żeby nie zaniedbywać innych książek, szkoły, znajomych. To mnie odciągnęło od całodziennego chodzenia w piżamie, potarganych włosach i chęci zabicia pierwszej osoby, która mi się napatoczy. Czas jest najlepszym lekarstwem.

     Ale łatwo mówić, trudniej zrobić. Może lepiej przeczekać kaca książkowego i nie zaczynać niczego nowego? Odpocząć, wziąć głęboki oddech i zastanowić się nad właśnie przeczytaną powieścią? Zwykle jest tak, że najbardziej cierpi lektura, która próbuje nas ściągnąć z powrotem do rzeczywistości. Choćbyś nie wiem jak bardzo chciał, Twoje myśli wciąż będą uciekać do świata z tamtej książki, a Ty nie będziesz umiał cieszyć się należycie z obecnej. 

     Najlepszym rozwiązaniem byłby złoty środek. Czytać dalej, ale nie na siłę. Wracać we wspomnieniach do szczególnych wątków, ale nie pozwolić, by zasłoniły nam to, co czeka nas w przyszłości. Najmądrzejszy czarodziej świata kiedyś powiedział:

Naprawdę niczego nie daje pogrążanie się w marzeniach i zapominanie o życiu

Po części się z nim zgadzam, po części nie. To jednak jest już temat na osobną dyskusję. 
 
_______________________
____________
Koniecznie dajcie mi znać w komentarzach, czym dla Was jest kac książkowy, czy w ogóle wierzycie w taki stan i jak sobie z nim radzicie. Z wielką przyjemnością poczytam również o największych książkowych kacach, jakie Wy przeżyliście :)

poniedziałek, 2 listopada 2015

Podsumowanie października i stosik



Witajcie, kochani!
Jesień zagościła u nas już na stałe i mam nadzieję, że chociaż część z Was korzysta z atmosfery, jaką wprowadziła spadającymi liśćmi, krótkim dniem i ochłodzeniem - idealnym dla gorącej herbaty, grubego koca i wesoło trzaskającego ognia w kominku. Zanim jednak pogrążymy się w melancholii i zapomnimy o rzeczywistości, czas pożegnać piękny miesiąc, jakim był październik i przygotować się dobrze na kolejny. Gotowi?

Przeczytane książki:

- Pęknięte odbicie - Dawn Barker (recenzja)
- Aż po horyzont - Morgan Matson (recenzja)
- Okularnik - Katarzyna Bonda (recenzja)
- Zagubiony chłopiec - Aher Arop Bol
- Uparte Serce. Biografia Haliny Poświatowskiej
- Księżyc nad Bretanią - Nina George (recenzja)
- Girl Online w trasie - Zoe Sugg (recenzja)
- Zwycięzca jest sam - Paulo Coelho

Piękna ósemka ląduje w październiku. Łącznie przeczytałam 3401 stron, ok. 110 stron dziennie. Zaniemówiłam. Naprawdę zdążyłam przeczytać tak wiele? Ten miesiąc nie był dla mnie ciężki pod względem nauki, ale chorowałam tydzień, podczas którego prawie w ogóle nie czytałam, więc wyniki prezentują się naprawdę bardzo ładnie. Nie spodziewam się niczego pracowitego w listopadzie, ale pewnie i tak nie będę miała czasu na czytanie. Zobaczymy, wszystko wyjdzie w praniu. Teraz może przejdźmy do tej przyjemniejszej części, kiedy chwalę się zdobyczami.

Stosik


Książki z biblioteki, która w końcu jest moim trzecim domem i nie potrafię wyjść z niej bez żadnego egzemplarza... Od góry widzicie trzecią w moim życiu powieść Małgorzaty Gutowskiej-Adamczyk Wystarczy, że jesteś, którą już zaczęłam i zapowiada się bardzo fajnie. Niżej Chłopiec w pasiastej piżamie Johna Boyne, która jest moim MUST READ na ten rok. Zagubionego chłopca Aher Arop Bol już przeczytałam i bardzo mi się podobała, chociaż pewnie wkrótce zapomnę o tej historii, a Pan Tadeusz, jak pewnie większość z Was już się domyśliła, jest moją lekturą.


Zdobycze z Biedronki w śmiesznej cenie: Powrót na wyspę Elin Hilderbrand, Sześć córek Małgorzaty Szyszko-Kondej oraz Mansfield Park Jane Austen. Zapowiada się cudowne zaczytanie!

 
Kolejna dobrze zapowiadająca się powieść i kolejna śmieszna cena. Co ja bym zrobiła bez antykwariatów?


Egzemplarz recenzyjny od Wydawnictwa Insygnis - recenzję drugiej części Girl Online możecie przeczytać tutaj.


Pojawiłam się w tym miesiącu na Targach w Krakowie i chociaż promocje nie powalały, to coś jednak sobie kupiłam: Nieśmiertelny i Żony Astronautów znalazłam w torbie, którą otrzymał każdy bloger podczas spotkania blogerów organizowanego przez Granice.pl. Oddam ci słońce Jandy Nelson zdobyłam na stoisku Wydawnictwa Otwartego, a trzecią część Wszechświatów z autografem Leonarda Patrignaniego udało mi się nabyć u Wydawnictwa Dreams. Światło, którego nie widać było moim głównym celem na tych Targach, więc nie mogło obyć się bez zakupu, a Zaginięcie przywędrowało do mojego domu z autografem Remigiusza Mroza, który okazał się bardzo miłą i ciepłą osobą. 

Październik był piękny, niesamowity i wyjątkowo jesienny. Nie pamiętam, ile razy odrywałam wzrok od tablicy na matematyce i patrzyłam przez okno na deszcz żółtych, pomarańczowych i czerwonych liści. Czuję, że listopad będzie jeszcze lepszy. Czeka mnie spotkanie blogerów (i nie tylko!) na Śląskich Targach Książki, olimpiady i mnóstwo książek do czytania. Czego chcieć więcej?

A jak Wam minął październik?

niedziela, 1 listopada 2015

086. Księżyc nad Bretanią



Tytuł: Księżyc nad Bretanią
Tytuł oryginału: Die Mondspielerin
Autor: Nina George
Tłumacz: Daria Kuczyńska - Szymala
Ilość: 320 stron
Wydawnictwo: Otwarte




Każdy zasługuje na drugą szansę. Kłamca, morderca, tchórz, laik - nie jesteśmy Bogiem, by decydować za kogoś i żądać praw do czyjegoś życia. Marianne też nim nie jest. Przez całe swoje życie doświadczała cierpienia lub obojętności ze strony innych i te emocje, czy może raczej ich brak, zmusiły ją do próby samobójczej. Los jednak miał dla niej inne plany i główna bohaterka zamiast do nieba, trafiła do Bretanii. Ale zaraz, zaraz... czy to nie to samo?

Nina George zasłynęła w naszym kraju powieścią Lawendowy pokój. Kiedy sięgałam po Księżyc nad Bretanią, byłam pełna mieszanych uczuć. Z jednej strony oczekiwałam czegoś naprawdę dobrego - co ułoży moje usta w idealne "o", sprawi, że zaniemówię lub wciśnie mnie w fotel. Z drugiej pamiętałam jak rok wcześniej czytałam jej poprzedniczkę i rozczarowałam się brakiem akcji, więc nie chciałam wymagać niemożliwego. Dałam autorce kolejną szansę i teraz mogę z czystym sumieniem powiedzieć, że nie żałuję.

Czy nie powiadają, że piękno to stan duszy? A gdy dusza jest kochana, wtedy każda kobieta zmienia się w zachwycającą istotę, nawet ta najbardziej przeciętna. Miłość odmienia dusze kobiet i stają się piękne, tylko na chwilę albo na zawsze.

Motyw przewodni nie zaskakuje, bo w literaturze kobiecej jest bardzo popularny, jednak ta książka jest idealnym przykładem na to, że czasem warto pójść schematem, by w odpowiednim momencie wprowadzić swoje pomysły. Odnajdywanie samej siebie i zejście z utartej ścieżki, którą kroczy się tyle lat to główne tematy Księżyca nad Bretanią. Marianne musi przystanąć, wziąć oddech i zastanowić się, czego tak naprawdę chce od życia. Świeczek na torcie wciąż przybywa, a ona nie jest już tak młoda jak 30 lat temu. W jednej chwili podejmuje spontaniczną decyzję i to ona prowadzi ją do miejsca, w którym chciałaby zostać na zawsze. Zapewne każdy z Was widział lub słyszał o składaniu papieru w fantazyjne wzory czy zwierzęta, zwane sztuką origami. Te trzysta stron to właśnie taka przemiana - przemiana bohaterki - tworzenie z tysiąca słów czegoś wielkiego i zapierającego dech w piersiach.

Mamy tu wiele określeń na strach, na życie, na umieranie. Czasem używamy tego samego słowa. Czasem niebo i ziemia znaczą to samo. Piekło i raj również. Patrzymy na tę krainę i odczytujemy z niej, że wszystko jest jednakie, tak śmierć, jak i życie. A my tylko pomiędzy nimi podróżujemy. 

Największe książki to te, które przez cały okres czytania wzbudzają w nas setki uczuć i emocji. Kiedy patrzę na okładkę Księżyca nad Bretanią, czuję przyjemne ciepło rozchodzące się po całym ciele. Każdy rozdział tej książki to łyk pysznej, gorącej herbaty albo pięć minut siedzenia w kocu lub przy kominku. Czytając o uśmiechu bohaterów, widziałam własną rodzinę przekomarzającą się przy obiedzie, a zaznaczając kolejne piękne cytaty, czułam, jakby każdy z nich dotyczył bezpośrednio mojego życia. Pióro pani George jest lekkie, przyjemne, ale wolne od kolokwializmów. Czytelnik ma wrażenie, że doświadcza wszystkiego, co postaci stworzone w tej powieści, a ostatnia strona, gdy następuje pożegnanie z książką, pozostawia ogromny niedosyt. Zupełnie jak wizyta u dawno niewidzianego przyjaciela, która była zbyt krótka, choć oboje przeciągaliście ją jak najdłużej.

Pamiętasz w ogóle, co to miłość? Takie uczucie, z powodu którego ludzie robią głupstwa albo stają się bohaterami?

Jeśli powieść nie jest w stanie wywołać we mnie żadnych uczuć, nie jest to dobra powieść. Na szczęście w Księżycu nad Bretanią mogłabym rozróżnić całą plejadę emocji, które ogarniały mnie przez okres przewracania kolejnych stron. Nie brakuje wzruszeń, niepokoju, radości, gniewu, smutku i melancholii. Jest miejsce na refleksje, na śmiech, na łzy. Potrzebowałam tej książki jak tlenu i nie potrafię wyrazić słowami, jak bardzo jestem wdzięczna autorce, że napisała coś tak niesamowitego. Tego się nie da opisać, to trzeba poczuć, czytając powieść i życzę Wam z całego serca, byście i Wy doznali tego niezwykłego uczucia.

Wielkie dusze poznaje się po tym, że nie wykorzystują błędów innych przeciwko nim.