sobota, 27 lutego 2016

098. Światło, którego nie widać



Tytuł: Światło, którego nie widać
Tytuł oryginału: All the light we cannot see
Autor: Anthony Doerr
Tłumacz: Tomasz Wyżyński
Ilość: 640 stron
Wydawnictwo: Czarna Owca




Książka, która w ubiegłym roku zdobyła nagrodę Pulitzera, nie mogła ot tak przejść bez echa przez światek recenzentów. Osobiście nie lubię zabierać się za coś, co w danym momencie czytają wszyscy i to bynajmniej nie z powodu bycia innym na siłę. Kiedy przewijam listę opublikowanych postów i tematem 9 na 10 z nich jest ta sama powieść, mam dość zarówno blogów, jak i samych książek, chociaż jeszcze ich nawet nie czytałam. Nie dziwne jest więc to, że za Światło, którego nie widać zabrałam się dobre kilka miesięcy po premierze, gdy emocje opadły, a moje oczekiwania sięgnęły zenitu. Czy, będąc już po lekturze, mogę powiedzieć coś innego poza oczywistym koniecznie musicie to przeczytać?

Mamy dwójkę głównych bohaterów: niewidomą Marie-Laure mieszkającą z ojcem w Paryżu, oraz Wernera Pfenninga, chłopca wychowującego się bez rodziców, dla którego przełomowym momentem w życiu jest znalezienie i naprawa starego radia. Kiedy Marie-Laure ma dwanaście lat, do Paryża wkraczają Hitlerowcy, więc dziewczynka wraz z rodzicem ucieka do małego miasteczka Saint-Malo w Bretanii - tam też trafia kilka lat później Werner, który służy w elitarnym oddziale żołnierzy namierzającym wrogie transmisje radiowe. W świecie ogarniętym wojną losy tej dwójki krzyżują się przez przypadek. Co z tego wyniknie, tego dowiecie się, czytając tę książkę.

Światło, którego nie widać zaintrygowało mnie już od pierwszej strony. Rozdziały były krótkie, przeplatane raz historią Marie-Laure, raz Wernera i całość czytało się zaskakująco szybko jak na tak dużą objętościowo powieść. Niestety, był to też pewien minus: nie mogłam zagłębić się w psychikę postaci i dowiedzieć się o niej czegoś więcej. Kiedy jedna historia zmierzała do punktu kulminacyjnego, autor już przechodził do kolejnego bohatera, co bardzo często powodowało u mnie frustrację i ogromny niedosyt po skończeniu rozdziału. Chciałam szczegółów, detali, czegoś małego acz istotnego, ale niczego takiego nie otrzymałam...

...nie przeszkodziło mi to jednak w zakochaniu się w tej powieści. Anthony Doerr stworzył piękną, przejmującą historię, jednocześnie wyłamującą się ze schematu typowego romansu z wojną w tle. To przede wszystkim opowieść o człowieczeństwie: z jednej strony o ludziach, którzy nie cofną się przed niczym, by uzyskać władzę i przejąć kontrolę nad innymi, z drugiej zaś o tych słabszych, podporządkowujących się silniejszym od siebie. Bohaterowie poddawani są próbom i bardzo często muszą stawać przed trudnymi wyborami. Jak sami się będziecie mogli przekonać, nie wszystkie decyzje, które podejmą, będą słuszne, a niektóre z nich pociągną za sobą poważne konsekwencje.

Dzięki plastycznym opisom bez problemu mogłam sobie wyobrazić dane postaci i przedstawione w książce realia, a lekki styl autora sprawił, że jeszcze łatwiej i z jeszcze większą przyjemnością śledziłam kolejne linijki tekstu i zaczytywałam się w losach Marie-Laure i Wernera. Przyznam, że liczyłam na więcej miejsca poświęconego wojnie i nie jestem pewna, czy osoby zafascynowane historią, a zwłaszcza II Wojną Światową, nie będą rozczarowane po lekturze. Mnie - osobie, która miłośniczką i znawczynią historii nie jest - w zupełności wystarczyło to, co otrzymałam, więc jeżeli nastawiacie się głównie na wciągającą fabułę, skupiającą się na postaciach, nie tle historycznym, również będziecie zadowoleni.

Światło, którego nie widać to niesamowita powieść traktująca o przyjaźni i miłości, która wciąga czytelnika w brutalny świat wojny i pozostawia go z mieszanymi, słodko-gorzkimi uczuciami po zakończeniu ostatniego akapitu. Realizm i piękny język sprawia, że delektujemy się lekturą przez wszystkie 640 stron, a potem żałujemy, że wszystko tak szybko się skończyło. Polecam wszystkim bez wyjątku, bo to jedna z tych lektur, którą każdy obowiązkowo powinien znać.

Książka bierze udział w wyzwaniach:
Czytam Opasłe Tomiska

niedziela, 21 lutego 2016

20 książkowych faktów o mnie


Kiedyś już o tym pisałam, ale czytając odpowiedzi sprzed półtora roku, nie mogę się nadziwić, że tak łatwo zmieniają się moje nawyki i preferencje czytelnicze, dlatego dzisiaj postanowiłam zrobić kolejną wersję. Do zabawy zapraszam również innych blogerów: może być 10, może być 20, może być nawet 100 książkowych faktów, jeśli ktoś jest w stanie tyle znaleźć :)


1. Kiedy układam książki na półce, zawsze słucham przy tym muzyki: American Authors, Marianas Trench, Fall Out Boy, The Neighbourhood, Imagine Dragons, Nothing but thieves - stały repertuar, czasem dodam coś nowo odkrytego do playlisty.

2. Zmieniam ułożenie mojej biblioteczki średnio raz w miesiącu.

3. Ubóstwiam wydania w twardej oprawie i gdyby kupowanie książek zależało jedynie ode mnie, nie od mojego portfela, to tylko takie powieści lądowałyby na mojej półce.

4. Bardzo często (za często!) zwracam uwagę na okładki, wydanie książki, papier i tym podobne i zdarza się, że to ma wpływ na to, jak odbiorę daną powieść.

5. Jeśli jestem uprzedzona do danej książki, może mi się nie spodobać tylko dlatego, że miałam do niej taki, a nie inny stosunek.

6. Na chwilę obecną mam równo 261 książek.

7. Wolę oglądać videorecenzje niż czytać te tradycyjne na blogach.

8. Moim największym osiągnięciem w dziedzinie autografów jest zdobycie podpisu Olgi Tokarczuk.

9. Moim książkowym domem zawsze będzie Hogwart.

10. Jestem bardzo wrażliwa na krytykę ukochanych książek. Bronię ich i potrafię się o nie pokłócić, nawet gdy rozmówca ma trafniejsze argumenty.

11. Mam uczulenie na narrację pierwszoosobową prowadzoną w czasie teraźniejszym.

12. Piszę tylko dla siebie, do szuflady, a w przyszłości nie planuję wydania własnej książki.

13. Harry Potter to jedyna seria, której czytam wszystkie tomy przynajmniej raz w roku.

14. Wolę oglądać ekranizacje książek w formie serialu niż filmu.

15. Dwa lata temu nie mogłam znieść myśli, że nie przeczytam wszystkich genialnych książek, jakie kiedykolwiek wyszły. Teraz jestem już pogodzona z tym druzgocącym faktem.

16. Mam zwyczaj jedzenia płatków na sucho podczas czytania. 

17. Często narzekam na powieści młodzieżowe, te z gatunku Young Adult i na słabą fantastykę, ale nie ukrywam, że to one dostarczają mi najwięcej emocji podczas czytania.

18. Nie pamiętam, kiedy ostatni raz kupiłam książkę w cenie okładkowej. Zawsze szukam danych tytułów w antykwariatach, w ostateczności zamawiam na arosie.

19. Nie ufam ludziom, którzy nie czytają książek.

20. Jeśli nie mam pomysłu na prezent dla kogoś, kupuję mu książkę. Zawsze.



Można mnie znaleźć:

czwartek, 18 lutego 2016

097. Uśpione morderstwo



Tytuł: Uśpione morderstwo
Tytuł oryginału: Sleeping murder
Autor: Agata Christie
Tłumacz: Anna Minczewska-Przeczek
Ilość: 232 strony
Wydawnictwo: Dolnośląskie




Jestem już po lekturze 6 książek Agaty Christie i z całą pewnością mogę stwierdzić, że jest to jedna z tych autorek, które powinny żyć wiecznie i tworzyć nieskończenie wiele utworów dla swoich czytelników. Uśpione morderstwo to ostatnia część cyklu o pannie Marple. Gwenda Reed podczas szukania wymarzonego gniazdka dla siebie i męża trafia do domu swojego dzieciństwa. Jest zdecydowana kupić go do czasu, gdy nawiedza ją rzekome wspomnienie o zbrodni, którą tu popełniono. Główna bohaterka postanawia rozwiązać zagadkę, ale by to zrobić, musi cofnąć się o 18 lat i wyciągnąć na wierzch sprawy, które zdaniem wielu powinno zostawić się w spokoju.

Trochę ponad dwieście stron to dla mnie za mało jak na dobrą książkę. Są jednak wyjątki i do nich należą kryminały Agaty Christie. Ten, na szczęście, nie różni się niczym od swoich poprzedników. Akcja pędzi z zawrotną prędkością i czytelnik nie może oderwać się od fabuły nawet na chwilę. Mimo to, autorka skupia się nie tylko na jak najszybszym rozwiązaniu zagadki, ale również na zarysowaniu nam postaci i tła wydarzeń. Tworzy obraz plastyczny, łatwy do wyobrażenia, dzięki czemu książkę czyta się lekko i płynnie, a dodatkowo niewielka liczba stron sprawia, że możemy poznać całą historię w jeden wieczór.

Świetnie się bawiłam, podążając śladami przeszłości i starając się rozgryźć, co takiego wydarzyło się lata temu i kto był tego sprawcą. Oczywiście pani Christie nie byłaby sobą, gdyby nie podsuwała nam mylnych tropów i szerokiej gamy podejrzanych - a przecież winny jest tylko jeden. Zakończenie Uśpionego morderstwa jest proste i logiczne, i chociaż ja nie brałam go pod uwagę, to jako element zaskoczenia bardzo mi się podobał. Oby więcej takich kryminałów!

Nie jest to wybitna książka, która pozostawi nas z rozbitym sercem czy szczątkami uczuć, leżącymi na podłodze, ale zapewni dobrą rozrywkę i gwarantuję, że nie zaśniecie zanim nie skończycie ostatniej strony. Bohaterowie są sympatyczni i chociaż nie zapamiętam ich na długo, nie mam im nic do zarzucenia. Uśpione morderstwo polecam zarówno osobom, które chcą rozpocząć swoją przygodę z kryminałem, jak i weteranom tego gatunku: jestem pewna, że każdy znajdzie tutaj coś dla siebie.

sobota, 13 lutego 2016

096. Oddam ci słońce



Tytuł: Oddam ci słońce
Tytuł oryginału: I will give you the sun
Autor: Jandy Nelson
Tłumacz: Dominika Cieśla-Szymańska
Ilość: 374 strony
Wydawnictwo: Moondrive





Rewolucjoniści nie grają zespołowo.

Zanim zdobyłam Oddam ci słońce, naczytałam się mnóstwa recenzji na jej temat. Blogosfera była, kolokwialnie mówiąc, zalana ochami i achami, a gdy pojawiły się rodzynki w postaci komentarzy całkiem niezła, nawet dobra lub nie podobała mi się, nie miałam wątpliwości, że muszę ją przeczytać, żeby wyrobić sobie o niej zdanie. Fabuła na pierwszy rzut oka nie jest skomplikowana. Mamy rodzeństwo - bliźniaków Jude i Noah. Początkowo łączy ich wszystko, ale wraz z dorastaniem pojawia się między nimi mur, którego nie potrafią lub nie chcą zburzyć. Dwójka zagubionych młodych ludzi, pierwsze samodzielne wybory i sztuka w szeroko pojętym tego słowa znaczeniu. Można chcieć czegoś więcej od powieści młodzieżowej?

Tak. Zaczynam od negatywnych aspektów, ale nie będę ukrywać, że rozczarowałam się tą książką. Jestem pewna, że to przez oczekiwania, które wraz z każdą kolejną zachwalającą opinią blogerek urosły do rangi to musi być powieść zmieniająca życie, miażdżąca uczucia i wgniatająca w fotel. Szkoda, że w moim przypadku tak nie było. Powód jest jeden: przewidywalność. Nawet nie potrzeba iście sherlockowej dedukcji, by wywnioskować, co się wydarzy, jak się wydarzy i, co najbardziej mnie zabolało, jakie będzie zakończenie. Im więcej czytam powieści z tego gatunku, tym coraz trudniej jest mi znaleźć książkę, która mnie zaskoczy i żałuję, że Oddam ci słońce nie miała w sobie tego czegoś.

To taki człowiek, że gdy wchodzi do pokoju, walą się ściany.

Skupmy się jednak na zaletach tej powieści i tutaj będę miała trochę więcej do powiedzenia. Na pierwszy ogień idą bohaterowie i przyznaję, z miejsca zapałałam do nich sympatią. Jude ma czarne serce, rozmawia z duchami i stroni od chłopaków. Nie jest idealizowana - to po prostu zagubiona w dorosłym świecie nastolatka, co sprawia, że jeszcze łatwiej jest mi się z nią utożsamić. A Noah... Noah to postać, która od teraz w moim prywatnym rankingu zajmuje jedno z najwyższych miejsc. Wrażliwy, skryty i zakochany w sztuce chłopak, który przechodzi po kolei wszystkie bolesne etapy dojrzewania, a czytelnik towarzyszy mu w tej podróży, odbierając jego emocje, porażki i sukcesy jak swoje. I tu ogromny ukłon w stronę autorki...

...ponieważ książkę czyta się zaskakująco szybko. Język jest lekki, plastyczny i wolny od wymuszonych kwiecistych opisów, których bardzo się obawiałam. W prosty, ale skuteczny sposób wzbudza emocje w czytelniku, a w trakcie i po skończeniu lektury skłania do refleksji. Każe się zastanowić nad wyborami, jakich dokonujemy. Porusza temat homoseksualizmu, akceptacji społeczeństwa i pokazuje, że zawsze można zacząć wszystko od nowa - że nigdy nie jest za późno na zmianę.

Nikt nam nie mówi, jak bardzo kogoś nie ma, kiedy go nie ma, ani jak długo to trwa.

Oddam ci słońce nie jest idealną książką, ale cieszę się, że ją przeczytałam. Zrobiła to, co do niej należało, czyli wzbudziła we mnie szeroką gamę emocji, szkoda jedynie, że nie tylko tych pozytywnych. Świetny motyw sztuki, Noah i przewijający się przez całą książkę temat zagubienia to już trzy powody, dla których powinniście sięgnąć po tę powieść, jednak jeśli one Was nie przekonują, nie czytajcie - świat się przez to nie zawali.