niedziela, 3 kwietnia 2016

Podsumowanie marca + stosik


Trzeci dzień nowego miesiąca, a to oznacza podsumowania i stos nowych książek do pokazania. Zacznijmy od statystyk:

Przeczytane książki:
- Wstyd - Rachel Van Dyken
- Człowiek nietoperz - Jo Nesbo
- Malfetto. Mroczne piętno - Marie Lu
- Zwiadowcy. Ruiny Gorlanu - John Flanagan
- Facecje - Patryk Bryliński, Maciej Kaczyński
- Słoń - Sławomir Mrożek
- Taniec ze Smokami cz.II - George R. R. Martin
- Dziewczyna z pomarańczami - Jostein Gaarder
- Światła września - Carlos Ruiz Zafon (recenzja)
- Grimms'  Fairy Tales  - Jacob i Wilhelm Grimm

3220 stron, co daje trochę ponad 100 stron dziennie. Jak widzicie, skończył mi się kac książkowy i mam nadzieję, że pokonam też niemoc pisania, która od kilku miesięcy nade mną ciąży. W kwietniu nie mam zaplanowanych żadnych wyjazdów, więc postaram się napisać więcej recenzji i tekstów związanych z książkami - tematy do kilku z nich już mam, teraz tylko trzeba sformułować myśli w słowa. Pod koniec miesiąca będę miała dla Was niespodziankę z okazji 2 urodzin bloga, ale więcej szczegółów dowiecie się za jakiś czas. Teraz czas na dwa stosy, po których widać, że odbiłam sobie brak zakupów w lutym i zaszalałam w marcu:


Żniwa zła oraz ostatnie trzy części Darów Anioła zamówiłam na arosie jeszcze na początku miesiąca. La Sombra del Viento, El juego del Angel i El Prisionero del Cielo czyli trzy książki Carlosa Ruiza Zafona z serii Cmentarz zapomnianych książek kupiłam podczas pobytu w Madrycie i mam nadzieję, że za kilka lat, gdy mój hiszpański będzie na troszkę wyższym poziomie, sięgnę jeszcze raz, tym razem w oryginale, po tego autora. Ostatnią książką na zdjęciu jest Słoń Sławomira Mrożka już przeczytany i pokochany całym sercem.


Dygot upolowałam w Biedronce na przecenie, Facecje, trzy książki Hłasko, czyli Listy, Piękni dwudziestoletni oraz Pierwszy krok w chmurach i Wstyd Rachel Van Dyken również znajdowało się w paczce z Arosa. Emancypantki Prusa w cudownej oprawie znalazłam po przekopaniu dwóch antykwariatów w satysfakcjonującej cenie i dzięki tej oszczędności kupiłam tam również Rozważną i romantyczną oraz Panią Bovary. 

Kwiecień zapowiada się słonecznie, pracowicie i zaczytanie, tak jak lubię. Od dawna nie robię planów czytelniczych miesiąc naprzód, ale postanowiłam, że w kwietniu przeczytam całe Przeminęło z wiatrem. Już zaczęłam i zapowiada się lepiej, niż byłabym w stanie to sobie wyobrazić.  Koniecznie dajcie mi znać w komentarzu, co Wy przeczytaliście w marcu, co zamierzacie i czy polecacie coś ze stosu, który w tym miesiącu do mnie przywędrował.
Pięknego kwietnia!

czwartek, 31 marca 2016

100. Światła września



Tytuł: Światła września
Tytuł oryginału: Las luces de septiembre
Autor: Carlos Ruiz Zafon
Tłumacz: Katarzyna Okrasko, Carlos Marrodan Casas
Ilość: 256 stron
Wydawnictwo: Muza




Francja, rok 1936. Gdy mąż Simone Sauvelle umiera, kobieta zostaje sama z dwójką dzieci i brakiem środków do życia. Dzięki pomocy sąsiada udaje jej się dostać pracę w rezydencji Lazarusa Janna, wynalazcy i właściciela fabryki zabawek, w Normandii. Simone, nieświadoma tego, co może ją czekać, przeprowadza się tam wraz z dwójką dzieci, 14-letnią Irene i młodszym Dorianem. Rodzina bardzo dobrze odnajduje się w klimacie małego, nadmorskiego miasteczka wśród życzliwych sąsiadów i wszechogarniającej ciszy do czasu tragedii, która wstrząsa tym miejscem i jego mieszkańcami. Nikt nie wie, co dokładnie się stało i Irene, jako jedyna, przy pomocy nowo poznanego Ismaela postanawia rozwikłać tę zagadkę. Jak potoczą się dalej ich losy i co wspólnego z tym wszystkim ma właściciel zabawek?

Po ostatniej części Trylogii Mgły nie obiecywałam sobie za wiele. Nie zachwyciły mnie poprzednie części, ale ponieważ Zafon jest autorem mojej ulubionej książki, Cienia wiatru, musiałam poznać całą jego twórczość, by swobodnie móc się o niej wypowiadać (poza tym naprawdę nie lubię zostawiać niedokończonych serii). Przyznam, że Światła września już na początku bardzo miło mnie zaskoczyły. Po przeczytaniu zaledwie kilku stron od razu wciągnęłam się w opisywaną historię, chłonąc każdy akapit z wciąż narastającym apetytem na więcej.

256 stron to mało. Zdecydowanie za mało, by rozwinąć większość wątków. Autor skupił się jedynie na tym głównym, na którym opiera się cała opowieść, nie poświęcając innym tyle miejsca, na ile zasłużyły. Szkoda, bo w Światłach września mamy, dajmy na to, wiele obiecujących bohaterów, ale co z tego, skoro są to zaledwie szkice postaci, bez głębszej analizy i charakterystyki. Zaczynając od Irene, ładnej, sympatycznej dziewczyny, przez młodego, odważnego Ismaela, którego miłością jest morze i żegluga, Hannah i jej ojca, którzy pojawiają się niestety tylko w jednej lub dwóch sytuacjach, po samego Lazarusa Janna, prawie do końca historii stanowiącego dla czytelnika zagadkę. Przez ostatnie strony odczuwałam frustrację, bo ilość informacji, jaką otrzymałam o bohaterach, była dla mnie niewystarczająca. Chciałam się z nimi utożsamić, poznać i zrozumieć, ale niestety nie dane mi było tego doświadczyć.

Samotność jest czasem drogą, która pozwala osiągnąć wewnętrzny spokój.

Powieść kierowana jest głównie do młodszych czytelników, ale to nie znaczy wcale, że nie dostarczy rozrywki i nie nauczy czegoś również starszych. Światła września poruszają przede wszystkim bardzo poważny problem samotności, objawiającej się w różnych sytuacjach i prędzej czy później dotykającej każdego z nas. To historia o miłości pokonującej wszelkie granice, ale również o tej niebezpiecznej strefie uczucia, gdzie szaleństwo i desperacja skłaniają człowieka do czynów, które mogą mieć fatalne skutki w przyszłości. W dobie internetu ucieczka w inny świat jest czymś coraz częściej spotykanym, czymś powszechnym. Śledząc losy bohaterów możemy zauważyć, jak zgubna jest to droga i jak wiele możemy stracić, otaczając się substytutami prawdziwego życia.

Niektórzy ludzie, podobnie jak niektóre zabawki, przychodzą na świat ze skazą. W pewnym stopniu jesteśmy podobni do zepsutych zabawek.

Zafon przenosi nas do świata, gdzie legendy i zasłyszane opowieści zawierają w sobie więcej niż jedno ziarno prawdy: gdzie tajemnice wychodzą na jaw, a ludzie okazują się nie być takimi, za jakich się podają. Autor tworzy magię słowa, która przenika kartki i sprawia, że czytelnik nie widzi niczego innego poza światem książkowym. Klimat, rosnące napięcie, budzące dreszcz emocje i zwroty akcji: Światła września to przygoda, o której szybko nie zapomnę i którą będę wspominać z uśmiechem na ustach. Polecam zarówno młodszym, jak i tym nieco starszym - czuję, że się nie zawiedziecie.

piątek, 25 marca 2016

Romanse, młodzieżówki, kiepska fantastyka



     Dawno nie było u mnie żadnego tekstu okołoksiążkowego, a co za tym idzie: dyskusji, które tak lubię i cenię, więc oto jestem. Temat na ten post chodził za mną od dobrych kilku miesięcy, a ostatnimi czasy stał mi się jeszcze bliższy przez książki, które czytam, dlatego postanowiłam, że napiszę o nim na blogu. Na pewno większość z Was już po tytule domyśliła się, o co chodzi, ale gdyby ktoś miał wątpliwości, już śpieszę je rozwiać (polecam przygotować sobie coś ciepłego do picia, bo nie jest to jeden akapit na krzyż).

     Romanse, młodzieżówki, kiepska fantastyka. Gdyby dołożyć do tego jeszcze wszelkiego rodzaju schematyczne Young Adult bądź New Adult, można by stworzyć całkiem pokaźną stertę wstydu (lub winy, jak kto woli). Książki, które nie powinny były ujrzeć światła dziennego. Książki, na które zmarnowano papier. Książki oburzające samym swym istnieniem szanowaną społeczność poważnych, dojrzałych czytelników, którzy kierują w ich stronę spojrzenia pełne pogardy. Wyedukowani specjaliści w każdej dziedzinie, w autobusie patrzący z pobłażliwością i kręcący ze zrezygnowaniem głową na widok Zmierzchu leżącego na twoich kolanach. Uczeni, intelektualiści czy profesorowie, zaczytujący się w Dickensie, Dostojewskim, Mickiewiczu i Kafce - wyobrażacie sobie pokazać im Niezgodną? Igrzyska śmierci? Harry'ego Pottera? Akademię Wampirów? Już słyszę ich prychnięcia i widzę przewracanie oczami.

     Istnieje pewna grupa ludzi, którzy nie mają czasu ani ochoty na rozrywkę. Nie interesuje ich nic banalnego, schematycznego, lekkiego. Jednym słowem: nie-wybitnego. Pragną zgłębiać tajemnice literatury-arcydzieła, szukać dna w dnie, metafor i symboli, smakować kunszt pisarza i delektować się wysublimowanym słownictwem. I nie, nie widzę w tym nic złego. Co kto lubi, przecież ja nie bronię! Denerwuje mnie jednak fakt, że inne gatunki, te mniej wymagające i nie aż tak dopracowane, traktują jak najgorsze ścierwo, nie warte nawet sekundy uwagi. 

     Tu odzywa się we mnie hipokryzja, bo ja też jakiś czas temu zraziłam się do powieści młodzieżowych, a od słabej fantastyki trzymam się z daleka od ładnych paru lat (w każdym razie staram się) i zdarza mi się, powtarzam, ZDARZA MI SIĘ, patrzeć ze zdziwieniem na osoby, które zaczytują się w takich książkach. Wtedy najczęściej pytam się, co takiego widzą w danej lekturze, skoro pozornie nic nie wnosi do ich życia, a oni tracą na nią tylko czas. Robię to nie dlatego, że ich oceniam lub/i krytykuję, ale kieruje mną zwykła, ludzka ciekawość, co mi odpowiedzą - nie interesuje mnie odpowiedź sama w sobie, ale konkretne podejście danej osoby do czytania takich książek. Bo prawda jest taka, że ja odpowiedź znam. Cały styczeń i trochę lutego czytałam Lalkę Prusa, a gdy tylko ją skończyłam, sięgnęłam czym prędzej po tanie romansidło, zawinęłam się w koc i przepadłam na kilka wieczorów. A potem miałam poczucie winy. I to źle. Bardzo źle.

     Nauczyłam się, że czytanie dla przyjemności jest niewłaściwym czytaniem. Przyłapywałam się na tym, że wybierając kolejną książkę, kierowałam się prestiżem, ilością czytelników na Lubimy Czytać, otrzymanymi nagrodami, oceną i recenzjami tych dojrzałych ludzi, krytyków literatury. To z jednej strony dobrze, bo pogłębiam swoją miłość do klasyków, poznaję wybitne dzieła i zaczynam rozumieć, dlaczego ludzie po tylu latach wciąż zachwycają się Anną Kareniną czy Wichrowymi Wzgórzami. Z drugiej strony boję się wyjść na ulicę ze schematyczną młodzieżówką, bo mi, poważnemu człowiekowi, recenzentowi!, nie przystoi. Poprawka: bałam się, bo od lutego moje podejście nieco się zmieniło. 
     
     Dlaczego romans nie może być dobrą książką? Dlaczego mam się wstydzić czytania prostych i lekkich antyutopii dla nastolatków? Dlaczego zgłębianie uniwersum innego niż to, które wykreował Tolkien, ma być hańbą dla całej społeczności wielbicieli fantastyki?

  
     Wcześniej nie lubiłam tego uczucia, że marnuję czas na coś niezobowiązującego, skoro mogłabym w tym momencie czytać takiego Nabokova lub Dickensa. I wciąż zdarza się, że cichy głosik w mojej głowie, ten odpowiedzialny za rozsądek i organizację planu zajęć, szepcze mi zostaw to, niczego się z tego nie nauczysz, ale wtedy biorę się w garść i tłumię go, czerpiąc przyjemność z lektury już bez poczucia winy. Czytam to, co mnie się podoba, nawet jeśli są to bajki dla dzieci lub powieści erotyczne. Choćbym nie wiem jak obrażała romanse czy młodzieżówki, kiedy już wciągnę się w historię z tego gatunku, nie oderwiecie mnie od niej siłą. Klasyka i wybitna literatura to jedno, ale miłość do czytania może przejawiać się w każdej formie.

PS Książka kucharska też się liczy!

 
A jak to wygląda u Was z czytaniem niezobowiązujących książek? Sięgacie, nie sięgacie? Macie z tego powodu poczucie winy? A może należycie do grupy osób, które od tej gorszej literatury trzymają się z daleka? Zapraszam do dyskusji!



Gdzie mnie znajdziecie: