niedziela, 3 kwietnia 2016

Podsumowanie marca + stosik


Trzeci dzień nowego miesiąca, a to oznacza podsumowania i stos nowych książek do pokazania. Zacznijmy od statystyk:

Przeczytane książki:
- Wstyd - Rachel Van Dyken
- Człowiek nietoperz - Jo Nesbo
- Malfetto. Mroczne piętno - Marie Lu
- Zwiadowcy. Ruiny Gorlanu - John Flanagan
- Facecje - Patryk Bryliński, Maciej Kaczyński
- Słoń - Sławomir Mrożek
- Taniec ze Smokami cz.II - George R. R. Martin
- Dziewczyna z pomarańczami - Jostein Gaarder
- Światła września - Carlos Ruiz Zafon (recenzja)
- Grimms'  Fairy Tales  - Jacob i Wilhelm Grimm

3220 stron, co daje trochę ponad 100 stron dziennie. Jak widzicie, skończył mi się kac książkowy i mam nadzieję, że pokonam też niemoc pisania, która od kilku miesięcy nade mną ciąży. W kwietniu nie mam zaplanowanych żadnych wyjazdów, więc postaram się napisać więcej recenzji i tekstów związanych z książkami - tematy do kilku z nich już mam, teraz tylko trzeba sformułować myśli w słowa. Pod koniec miesiąca będę miała dla Was niespodziankę z okazji 2 urodzin bloga, ale więcej szczegółów dowiecie się za jakiś czas. Teraz czas na dwa stosy, po których widać, że odbiłam sobie brak zakupów w lutym i zaszalałam w marcu:


Żniwa zła oraz ostatnie trzy części Darów Anioła zamówiłam na arosie jeszcze na początku miesiąca. La Sombra del Viento, El juego del Angel i El Prisionero del Cielo czyli trzy książki Carlosa Ruiza Zafona z serii Cmentarz zapomnianych książek kupiłam podczas pobytu w Madrycie i mam nadzieję, że za kilka lat, gdy mój hiszpański będzie na troszkę wyższym poziomie, sięgnę jeszcze raz, tym razem w oryginale, po tego autora. Ostatnią książką na zdjęciu jest Słoń Sławomira Mrożka już przeczytany i pokochany całym sercem.


Dygot upolowałam w Biedronce na przecenie, Facecje, trzy książki Hłasko, czyli Listy, Piękni dwudziestoletni oraz Pierwszy krok w chmurach i Wstyd Rachel Van Dyken również znajdowało się w paczce z Arosa. Emancypantki Prusa w cudownej oprawie znalazłam po przekopaniu dwóch antykwariatów w satysfakcjonującej cenie i dzięki tej oszczędności kupiłam tam również Rozważną i romantyczną oraz Panią Bovary. 

Kwiecień zapowiada się słonecznie, pracowicie i zaczytanie, tak jak lubię. Od dawna nie robię planów czytelniczych miesiąc naprzód, ale postanowiłam, że w kwietniu przeczytam całe Przeminęło z wiatrem. Już zaczęłam i zapowiada się lepiej, niż byłabym w stanie to sobie wyobrazić.  Koniecznie dajcie mi znać w komentarzu, co Wy przeczytaliście w marcu, co zamierzacie i czy polecacie coś ze stosu, który w tym miesiącu do mnie przywędrował.
Pięknego kwietnia!

czwartek, 31 marca 2016

100. Światła września



Tytuł: Światła września
Tytuł oryginału: Las luces de septiembre
Autor: Carlos Ruiz Zafon
Tłumacz: Katarzyna Okrasko, Carlos Marrodan Casas
Ilość: 256 stron
Wydawnictwo: Muza




Francja, rok 1936. Gdy mąż Simone Sauvelle umiera, kobieta zostaje sama z dwójką dzieci i brakiem środków do życia. Dzięki pomocy sąsiada udaje jej się dostać pracę w rezydencji Lazarusa Janna, wynalazcy i właściciela fabryki zabawek, w Normandii. Simone, nieświadoma tego, co może ją czekać, przeprowadza się tam wraz z dwójką dzieci, 14-letnią Irene i młodszym Dorianem. Rodzina bardzo dobrze odnajduje się w klimacie małego, nadmorskiego miasteczka wśród życzliwych sąsiadów i wszechogarniającej ciszy do czasu tragedii, która wstrząsa tym miejscem i jego mieszkańcami. Nikt nie wie, co dokładnie się stało i Irene, jako jedyna, przy pomocy nowo poznanego Ismaela postanawia rozwikłać tę zagadkę. Jak potoczą się dalej ich losy i co wspólnego z tym wszystkim ma właściciel zabawek?

Po ostatniej części Trylogii Mgły nie obiecywałam sobie za wiele. Nie zachwyciły mnie poprzednie części, ale ponieważ Zafon jest autorem mojej ulubionej książki, Cienia wiatru, musiałam poznać całą jego twórczość, by swobodnie móc się o niej wypowiadać (poza tym naprawdę nie lubię zostawiać niedokończonych serii). Przyznam, że Światła września już na początku bardzo miło mnie zaskoczyły. Po przeczytaniu zaledwie kilku stron od razu wciągnęłam się w opisywaną historię, chłonąc każdy akapit z wciąż narastającym apetytem na więcej.

256 stron to mało. Zdecydowanie za mało, by rozwinąć większość wątków. Autor skupił się jedynie na tym głównym, na którym opiera się cała opowieść, nie poświęcając innym tyle miejsca, na ile zasłużyły. Szkoda, bo w Światłach września mamy, dajmy na to, wiele obiecujących bohaterów, ale co z tego, skoro są to zaledwie szkice postaci, bez głębszej analizy i charakterystyki. Zaczynając od Irene, ładnej, sympatycznej dziewczyny, przez młodego, odważnego Ismaela, którego miłością jest morze i żegluga, Hannah i jej ojca, którzy pojawiają się niestety tylko w jednej lub dwóch sytuacjach, po samego Lazarusa Janna, prawie do końca historii stanowiącego dla czytelnika zagadkę. Przez ostatnie strony odczuwałam frustrację, bo ilość informacji, jaką otrzymałam o bohaterach, była dla mnie niewystarczająca. Chciałam się z nimi utożsamić, poznać i zrozumieć, ale niestety nie dane mi było tego doświadczyć.

Samotność jest czasem drogą, która pozwala osiągnąć wewnętrzny spokój.

Powieść kierowana jest głównie do młodszych czytelników, ale to nie znaczy wcale, że nie dostarczy rozrywki i nie nauczy czegoś również starszych. Światła września poruszają przede wszystkim bardzo poważny problem samotności, objawiającej się w różnych sytuacjach i prędzej czy później dotykającej każdego z nas. To historia o miłości pokonującej wszelkie granice, ale również o tej niebezpiecznej strefie uczucia, gdzie szaleństwo i desperacja skłaniają człowieka do czynów, które mogą mieć fatalne skutki w przyszłości. W dobie internetu ucieczka w inny świat jest czymś coraz częściej spotykanym, czymś powszechnym. Śledząc losy bohaterów możemy zauważyć, jak zgubna jest to droga i jak wiele możemy stracić, otaczając się substytutami prawdziwego życia.

Niektórzy ludzie, podobnie jak niektóre zabawki, przychodzą na świat ze skazą. W pewnym stopniu jesteśmy podobni do zepsutych zabawek.

Zafon przenosi nas do świata, gdzie legendy i zasłyszane opowieści zawierają w sobie więcej niż jedno ziarno prawdy: gdzie tajemnice wychodzą na jaw, a ludzie okazują się nie być takimi, za jakich się podają. Autor tworzy magię słowa, która przenika kartki i sprawia, że czytelnik nie widzi niczego innego poza światem książkowym. Klimat, rosnące napięcie, budzące dreszcz emocje i zwroty akcji: Światła września to przygoda, o której szybko nie zapomnę i którą będę wspominać z uśmiechem na ustach. Polecam zarówno młodszym, jak i tym nieco starszym - czuję, że się nie zawiedziecie.

piątek, 25 marca 2016

Romanse, młodzieżówki, kiepska fantastyka



     Dawno nie było u mnie żadnego tekstu okołoksiążkowego, a co za tym idzie: dyskusji, które tak lubię i cenię, więc oto jestem. Temat na ten post chodził za mną od dobrych kilku miesięcy, a ostatnimi czasy stał mi się jeszcze bliższy przez książki, które czytam, dlatego postanowiłam, że napiszę o nim na blogu. Na pewno większość z Was już po tytule domyśliła się, o co chodzi, ale gdyby ktoś miał wątpliwości, już śpieszę je rozwiać (polecam przygotować sobie coś ciepłego do picia, bo nie jest to jeden akapit na krzyż).

     Romanse, młodzieżówki, kiepska fantastyka. Gdyby dołożyć do tego jeszcze wszelkiego rodzaju schematyczne Young Adult bądź New Adult, można by stworzyć całkiem pokaźną stertę wstydu (lub winy, jak kto woli). Książki, które nie powinny były ujrzeć światła dziennego. Książki, na które zmarnowano papier. Książki oburzające samym swym istnieniem szanowaną społeczność poważnych, dojrzałych czytelników, którzy kierują w ich stronę spojrzenia pełne pogardy. Wyedukowani specjaliści w każdej dziedzinie, w autobusie patrzący z pobłażliwością i kręcący ze zrezygnowaniem głową na widok Zmierzchu leżącego na twoich kolanach. Uczeni, intelektualiści czy profesorowie, zaczytujący się w Dickensie, Dostojewskim, Mickiewiczu i Kafce - wyobrażacie sobie pokazać im Niezgodną? Igrzyska śmierci? Harry'ego Pottera? Akademię Wampirów? Już słyszę ich prychnięcia i widzę przewracanie oczami.

     Istnieje pewna grupa ludzi, którzy nie mają czasu ani ochoty na rozrywkę. Nie interesuje ich nic banalnego, schematycznego, lekkiego. Jednym słowem: nie-wybitnego. Pragną zgłębiać tajemnice literatury-arcydzieła, szukać dna w dnie, metafor i symboli, smakować kunszt pisarza i delektować się wysublimowanym słownictwem. I nie, nie widzę w tym nic złego. Co kto lubi, przecież ja nie bronię! Denerwuje mnie jednak fakt, że inne gatunki, te mniej wymagające i nie aż tak dopracowane, traktują jak najgorsze ścierwo, nie warte nawet sekundy uwagi. 

     Tu odzywa się we mnie hipokryzja, bo ja też jakiś czas temu zraziłam się do powieści młodzieżowych, a od słabej fantastyki trzymam się z daleka od ładnych paru lat (w każdym razie staram się) i zdarza mi się, powtarzam, ZDARZA MI SIĘ, patrzeć ze zdziwieniem na osoby, które zaczytują się w takich książkach. Wtedy najczęściej pytam się, co takiego widzą w danej lekturze, skoro pozornie nic nie wnosi do ich życia, a oni tracą na nią tylko czas. Robię to nie dlatego, że ich oceniam lub/i krytykuję, ale kieruje mną zwykła, ludzka ciekawość, co mi odpowiedzą - nie interesuje mnie odpowiedź sama w sobie, ale konkretne podejście danej osoby do czytania takich książek. Bo prawda jest taka, że ja odpowiedź znam. Cały styczeń i trochę lutego czytałam Lalkę Prusa, a gdy tylko ją skończyłam, sięgnęłam czym prędzej po tanie romansidło, zawinęłam się w koc i przepadłam na kilka wieczorów. A potem miałam poczucie winy. I to źle. Bardzo źle.

     Nauczyłam się, że czytanie dla przyjemności jest niewłaściwym czytaniem. Przyłapywałam się na tym, że wybierając kolejną książkę, kierowałam się prestiżem, ilością czytelników na Lubimy Czytać, otrzymanymi nagrodami, oceną i recenzjami tych dojrzałych ludzi, krytyków literatury. To z jednej strony dobrze, bo pogłębiam swoją miłość do klasyków, poznaję wybitne dzieła i zaczynam rozumieć, dlaczego ludzie po tylu latach wciąż zachwycają się Anną Kareniną czy Wichrowymi Wzgórzami. Z drugiej strony boję się wyjść na ulicę ze schematyczną młodzieżówką, bo mi, poważnemu człowiekowi, recenzentowi!, nie przystoi. Poprawka: bałam się, bo od lutego moje podejście nieco się zmieniło. 
     
     Dlaczego romans nie może być dobrą książką? Dlaczego mam się wstydzić czytania prostych i lekkich antyutopii dla nastolatków? Dlaczego zgłębianie uniwersum innego niż to, które wykreował Tolkien, ma być hańbą dla całej społeczności wielbicieli fantastyki?

  
     Wcześniej nie lubiłam tego uczucia, że marnuję czas na coś niezobowiązującego, skoro mogłabym w tym momencie czytać takiego Nabokova lub Dickensa. I wciąż zdarza się, że cichy głosik w mojej głowie, ten odpowiedzialny za rozsądek i organizację planu zajęć, szepcze mi zostaw to, niczego się z tego nie nauczysz, ale wtedy biorę się w garść i tłumię go, czerpiąc przyjemność z lektury już bez poczucia winy. Czytam to, co mnie się podoba, nawet jeśli są to bajki dla dzieci lub powieści erotyczne. Choćbym nie wiem jak obrażała romanse czy młodzieżówki, kiedy już wciągnę się w historię z tego gatunku, nie oderwiecie mnie od niej siłą. Klasyka i wybitna literatura to jedno, ale miłość do czytania może przejawiać się w każdej formie.

PS Książka kucharska też się liczy!

 
A jak to wygląda u Was z czytaniem niezobowiązujących książek? Sięgacie, nie sięgacie? Macie z tego powodu poczucie winy? A może należycie do grupy osób, które od tej gorszej literatury trzymają się z daleka? Zapraszam do dyskusji!



Gdzie mnie znajdziecie: 

sobota, 5 marca 2016

099. Jedno małe kłamstwo



Tytuł: Jedno małe kłamstwo
Tytuł oryginału: One tiny lie
Autor: K.A.Tucker
Tłumacz: Agnieszka Dyrek
Ilość: 430 stron
Wydawnictwo: Filia




Dziesięć płytkich oddechów poruszyło mnie bardziej, niż myślałam. Mijały miesiące, a ja wciąż snułam rozważania o Kacey i Trencie, rozgrywając w głowie alternatywne scenariusze i, co ważniejsze, spekulując, czego mogę się spodziewać po kolejnych tomach. Druga część serii tym razem skupia się na losach grzecznej, troskliwej i poukładanej Livie - całkowitym przeciwieństwie swojej siostry, Kacey. Jej plan na życie jest bardzo prosty: znaleźć miłego chłopaka i zdać na medycynę. Jak doskonale wiemy, nie zawsze wszystko idzie po naszej myśli, o czym wkrótce przekona się sama Livie, gdy na jej drodze pojawi się Ashton - chłopak, który jest tak daleki od jej wyobrażeń ideału, jak tylko się da. Jak to się skończy...?

 Opis już na samym początku zniechęcił mnie do książki i wywołał dreszcze niepokoju. Kolejna młodzieżowa powiastka o tej dobrej i tym złym? Naprawdę, pani Tucker? Naprawdę...? Całkiem szybko pojawia się również trzecie ramię trójkąta miłosnego, więc możemy odhaczyć kolejny powielony schemat i spodziewać się najgorszego. A jednak, pomijając niemiłe pierwsze wrażenie, Jedno małe kłamstwo było dobre. Zaskakująco dobre.

Główna bohaterka jest szarą myszką; nieśmiałą, skupioną na nauce i pomaganiu innym dziewczyną, która od imprez trzyma się z daleka, a alkoholowi i innym używkom musi stanowcze nie. Czytając o jej losach, możemy z uwagą śledzić wewnętrzną przemianę Livie oraz historię jej pierwszych razów: pierwsza domówka, pierwsze fizyczne zbliżenie, pierwszy miłosny zawrót głowy i pierwsze rozczarowanie. To sympatyczna postać, z którą bardzo łatwo się utożsamić - czytelnik kibicuje jej od samego początku i trzyma kciuki za szczęśliwe zakończenie, a przez te ponad 400-sta stron przeżywa wszystkie towarzyszące jej emocje...

...i tutaj po raz drugi, po Dziesięciu płytkich oddechach, ukłon w stronę autorki, która swoim lekkim i przystępnym stylem wciągnęła mnie w świat sióstr Lacey, pozostawiając cudowne uczucie satysfakcji i dobrze spędzonego czasu przy lekturze. Historię Livie przeczytałam w dwa dni, bo najzwyczajniej w świecie nie potrafiłam się oderwać. Kończąc jeden rozdział, pragnęłam jak najszybciej zacząć następny, żeby rozwiać wątpliwości dotyczące, tak tak, tajemnicy, która również występuje na kartach tej powieści i jest jeszcze jedną zaletą Jednego małego kłamstwa. Wszystko to oraz Ashon, czyli od teraz jeden z moich ulubionych bohaterów płci męskiej, sprawiają, że książkę oceniłam bardzo wysoko, bo aż 8/10 punktów na Lubimy Czytać.

Druga część serii autorstwa K. A. Tucker to powieść o szukaniu i odnajdywaniu siebie. O pokonywaniu lęków z przeszłości, o odkrywaniu w sobie siły i odwagi, o które nigdy byś siebie nie podejrzewał i o drugiej szansie. Wreszcie: to książka o próbowaniu, smakowaniu i zachłystywaniu się nowymi doznaniami i doświadczeniami. Jedno małe kłamstwo zwraca uwagę na to, że nie powinniśmy zamykać się w swojej skorupie i oddzielać się od świata, którego częścią, stety lub niestety, jednak jesteśmy. Polecam wszystkim fanom New Adult, ale nie tylko, bo jestem zdania, że osobom, które nie miały dużo do czynienia z tym gatunkiem, książka ta też przypadnie do gustu.

Książka bierze udział w wyzwaniu:
Czytam Opasłe Tomiska

środa, 2 marca 2016

Podsumowanie lutego


Dzisiaj krótko, zwięźle i na temat. Luty okazał się miesiącem o niebo i kilka kilometrów wyżej lepszym niż styczeń, zwłaszcza pod względem czytelniczym. Jak pewnie też wywnioskowaliście z tytułu, minęło 29 dni, a ja nie kupiłam/zdobyłam/dostałam ani jednej książki, dlatego stosiku nie będzie - zamiast tego opowiem wam w skrócie, co działo się u mnie. Zapraszam!

Przeczytane książki:
- Lalka - Bolesław Prus
- Oddam ci słońce - Jandy Nelson (recenzja)
- Uśpione morderstwo - Agata Christie  (recenzja)
- Światło, którego nie widać - Anthony Doerr (recenzja)
- Jedno małe kłamstwo - K.A.Tucker
- Cztery sekundy do stracenia - K.A.Tucker
- Mistrz i Małgorzata - Michaił Bułhakow

Łącznie przeczytałam 3624 strony, co daje prawie 125 stron dziennie. Nie macie pojęcia, jaka jestem z siebie dumna, zwłaszcza po tak słabym czytelniczo styczniu, o którym możecie przeczytać tutaj. A co było sprawcą tak sporadycznej obecności na blogu i zastoju czytelniczego?

1. Seriale
Styczeń i luty był okresem, w którym więcej oglądałam niż, łącznie, czytałam, jadłam i spałam. Największym osiągnięciem w tej kategorii było obejrzenie dziewięciu sezonów Jak poznałem waszą matkę. Nadrobiłam również najnowszy sezon Shameless (kto nie zna -> klik), zaległe odcinki Sherlocka oraz znalazłam nową miłość, czyli Agent Carter od Marvela. Niebawem postaram się przybliżyć wam nieco te produkcje w Przeglądzie Seriali. 

2. Koncert
Tak, drugiego lutego spełniłam jedno ze swoich największych marzeń - byłam na koncercie Imagine Dragons w Łodzi. Jeżeli kogoś interesuje moja relacja z tego wydarzenia, poniżej wstawiam tekst, który napisałam kilka dni po powrocie:

Siadam i mam pustkę w głowie.
Chciałabym opisać wam tyle rzeczy, polecić cudowne książki, porozmawiać o serialach i dzielić się naszą wspólną pasją, ale nie mogę. Nie, bo mam za dużo myśli i jednocześnie ich nie mam. To jak z żartem, który zawsze śmiesznie brzmi w naszej głowie, ale po wypowiedzeniu na głos jest żałosny. Tak samo jest teraz ze mną, bo jestem małym, wyplutym przez życie strzępkiem człowieka. I wiem, za bardzo wszystko przeżywam, za dużo emocji, za dużo za dużo za dużo. Niestety, nie potrafię inaczej i muszę to z siebie wyrzucić, chociaż wiem, że połowa z Was może tego nie zrozumieć. I teraz napiszę te słowa i pójdę dalej.

Przeżyłam koncert Imagine Dragons.

Przeżyłam go. Byłam tam. Kilka metrów od sceny, od Dana, od głośników perkusji szczęścia, tak blisko blisko blisko, jakby świat skurczył się tylko do tego jednego miejsca, a ja w nim byłam. I powiecie: to nic takiego. To tylko zespół. To tylko muzyka.
Ale ja nie wiem, jak mam teraz żyć, jak funkcjonować, jak jeść i jak oddychać. Półtorej godziny czystej perfekcji to za mało, żebym mogła odczuć to w pełni. Za mało, by doświadczyć całości, wbić się w rytm i stać się nim. A jednak byliśmy jednością, tam, przy scenie, wszyscy razem. Śpiewaliśmy wspólnie refreny piosenek i tak, to było najpiękniejsze uczucie, jakie doznałam. Unosiłam się z nimi wszystkimi, czerpałam radość z każdej najcichszej nuty, brzmienia, słowa. I płakałam. Na Demons, na Hopeless Opus, na Forever Young, na The fall, płakałam i piszczałam, krzyczałam, śpiewałam, skakałam i łapałam wszystkie chwile, prosząc, by chociaż na chwilę się zatrzymały. Kiedy usłyszałam it's time to begin, isn't it? coś we mnie pękło. Bo nie znacie mojej historii z tym zespołem, nie macie pojęcia, że to już trzy lata, kiedy jestem z nimi, wielbię ich i kibicuję z całych sił. Nie możecie wiedzieć, że It's time oraz Demons są dla mnie jednymi z najważniejszych utworów w życiu. Pierwsze minuty koncertu i wszystko ze mnie wypłynęło, cała adrenalina, złość i radość, oczekiwanie i niecierpliwość. Słuchanie ich w słuchawkach to mój ulubiony moment dnia, ale słuchanie ich na żywo to mój ulubiony moment życia. Minął prawie tydzień. Pięć dni, a ja wciąż i wciąż odsłuchuję nagrania z koncertu, wpatruję się w swój pognieciony bilet wstępu i płaczę, bo nie wierzę, że to przeżyłam, nie wierzę, że to się skończyło i nie wierzę, że spełniłam jedno z największych marzeń. Wam też tego życzę, bo pomimo bólu, który odczuwam i który odzywa się z każdą sekundą, ilekroć pomyślę o Łodzi i Atlas Arenie, warto było. Cholernie warto. 

A jak Wam minął luty?

sobota, 27 lutego 2016

098. Światło, którego nie widać



Tytuł: Światło, którego nie widać
Tytuł oryginału: All the light we cannot see
Autor: Anthony Doerr
Tłumacz: Tomasz Wyżyński
Ilość: 640 stron
Wydawnictwo: Czarna Owca




Książka, która w ubiegłym roku zdobyła nagrodę Pulitzera, nie mogła ot tak przejść bez echa przez światek recenzentów. Osobiście nie lubię zabierać się za coś, co w danym momencie czytają wszyscy i to bynajmniej nie z powodu bycia innym na siłę. Kiedy przewijam listę opublikowanych postów i tematem 9 na 10 z nich jest ta sama powieść, mam dość zarówno blogów, jak i samych książek, chociaż jeszcze ich nawet nie czytałam. Nie dziwne jest więc to, że za Światło, którego nie widać zabrałam się dobre kilka miesięcy po premierze, gdy emocje opadły, a moje oczekiwania sięgnęły zenitu. Czy, będąc już po lekturze, mogę powiedzieć coś innego poza oczywistym koniecznie musicie to przeczytać?

Mamy dwójkę głównych bohaterów: niewidomą Marie-Laure mieszkającą z ojcem w Paryżu, oraz Wernera Pfenninga, chłopca wychowującego się bez rodziców, dla którego przełomowym momentem w życiu jest znalezienie i naprawa starego radia. Kiedy Marie-Laure ma dwanaście lat, do Paryża wkraczają Hitlerowcy, więc dziewczynka wraz z rodzicem ucieka do małego miasteczka Saint-Malo w Bretanii - tam też trafia kilka lat później Werner, który służy w elitarnym oddziale żołnierzy namierzającym wrogie transmisje radiowe. W świecie ogarniętym wojną losy tej dwójki krzyżują się przez przypadek. Co z tego wyniknie, tego dowiecie się, czytając tę książkę.

Światło, którego nie widać zaintrygowało mnie już od pierwszej strony. Rozdziały były krótkie, przeplatane raz historią Marie-Laure, raz Wernera i całość czytało się zaskakująco szybko jak na tak dużą objętościowo powieść. Niestety, był to też pewien minus: nie mogłam zagłębić się w psychikę postaci i dowiedzieć się o niej czegoś więcej. Kiedy jedna historia zmierzała do punktu kulminacyjnego, autor już przechodził do kolejnego bohatera, co bardzo często powodowało u mnie frustrację i ogromny niedosyt po skończeniu rozdziału. Chciałam szczegółów, detali, czegoś małego acz istotnego, ale niczego takiego nie otrzymałam...

...nie przeszkodziło mi to jednak w zakochaniu się w tej powieści. Anthony Doerr stworzył piękną, przejmującą historię, jednocześnie wyłamującą się ze schematu typowego romansu z wojną w tle. To przede wszystkim opowieść o człowieczeństwie: z jednej strony o ludziach, którzy nie cofną się przed niczym, by uzyskać władzę i przejąć kontrolę nad innymi, z drugiej zaś o tych słabszych, podporządkowujących się silniejszym od siebie. Bohaterowie poddawani są próbom i bardzo często muszą stawać przed trudnymi wyborami. Jak sami się będziecie mogli przekonać, nie wszystkie decyzje, które podejmą, będą słuszne, a niektóre z nich pociągną za sobą poważne konsekwencje.

Dzięki plastycznym opisom bez problemu mogłam sobie wyobrazić dane postaci i przedstawione w książce realia, a lekki styl autora sprawił, że jeszcze łatwiej i z jeszcze większą przyjemnością śledziłam kolejne linijki tekstu i zaczytywałam się w losach Marie-Laure i Wernera. Przyznam, że liczyłam na więcej miejsca poświęconego wojnie i nie jestem pewna, czy osoby zafascynowane historią, a zwłaszcza II Wojną Światową, nie będą rozczarowane po lekturze. Mnie - osobie, która miłośniczką i znawczynią historii nie jest - w zupełności wystarczyło to, co otrzymałam, więc jeżeli nastawiacie się głównie na wciągającą fabułę, skupiającą się na postaciach, nie tle historycznym, również będziecie zadowoleni.

Światło, którego nie widać to niesamowita powieść traktująca o przyjaźni i miłości, która wciąga czytelnika w brutalny świat wojny i pozostawia go z mieszanymi, słodko-gorzkimi uczuciami po zakończeniu ostatniego akapitu. Realizm i piękny język sprawia, że delektujemy się lekturą przez wszystkie 640 stron, a potem żałujemy, że wszystko tak szybko się skończyło. Polecam wszystkim bez wyjątku, bo to jedna z tych lektur, którą każdy obowiązkowo powinien znać.

Książka bierze udział w wyzwaniach:
Czytam Opasłe Tomiska

niedziela, 21 lutego 2016

20 książkowych faktów o mnie


Kiedyś już o tym pisałam, ale czytając odpowiedzi sprzed półtora roku, nie mogę się nadziwić, że tak łatwo zmieniają się moje nawyki i preferencje czytelnicze, dlatego dzisiaj postanowiłam zrobić kolejną wersję. Do zabawy zapraszam również innych blogerów: może być 10, może być 20, może być nawet 100 książkowych faktów, jeśli ktoś jest w stanie tyle znaleźć :)


1. Kiedy układam książki na półce, zawsze słucham przy tym muzyki: American Authors, Marianas Trench, Fall Out Boy, The Neighbourhood, Imagine Dragons, Nothing but thieves - stały repertuar, czasem dodam coś nowo odkrytego do playlisty.

2. Zmieniam ułożenie mojej biblioteczki średnio raz w miesiącu.

3. Ubóstwiam wydania w twardej oprawie i gdyby kupowanie książek zależało jedynie ode mnie, nie od mojego portfela, to tylko takie powieści lądowałyby na mojej półce.

4. Bardzo często (za często!) zwracam uwagę na okładki, wydanie książki, papier i tym podobne i zdarza się, że to ma wpływ na to, jak odbiorę daną powieść.

5. Jeśli jestem uprzedzona do danej książki, może mi się nie spodobać tylko dlatego, że miałam do niej taki, a nie inny stosunek.

6. Na chwilę obecną mam równo 261 książek.

7. Wolę oglądać videorecenzje niż czytać te tradycyjne na blogach.

8. Moim największym osiągnięciem w dziedzinie autografów jest zdobycie podpisu Olgi Tokarczuk.

9. Moim książkowym domem zawsze będzie Hogwart.

10. Jestem bardzo wrażliwa na krytykę ukochanych książek. Bronię ich i potrafię się o nie pokłócić, nawet gdy rozmówca ma trafniejsze argumenty.

11. Mam uczulenie na narrację pierwszoosobową prowadzoną w czasie teraźniejszym.

12. Piszę tylko dla siebie, do szuflady, a w przyszłości nie planuję wydania własnej książki.

13. Harry Potter to jedyna seria, której czytam wszystkie tomy przynajmniej raz w roku.

14. Wolę oglądać ekranizacje książek w formie serialu niż filmu.

15. Dwa lata temu nie mogłam znieść myśli, że nie przeczytam wszystkich genialnych książek, jakie kiedykolwiek wyszły. Teraz jestem już pogodzona z tym druzgocącym faktem.

16. Mam zwyczaj jedzenia płatków na sucho podczas czytania. 

17. Często narzekam na powieści młodzieżowe, te z gatunku Young Adult i na słabą fantastykę, ale nie ukrywam, że to one dostarczają mi najwięcej emocji podczas czytania.

18. Nie pamiętam, kiedy ostatni raz kupiłam książkę w cenie okładkowej. Zawsze szukam danych tytułów w antykwariatach, w ostateczności zamawiam na arosie.

19. Nie ufam ludziom, którzy nie czytają książek.

20. Jeśli nie mam pomysłu na prezent dla kogoś, kupuję mu książkę. Zawsze.



Można mnie znaleźć:

czwartek, 18 lutego 2016

097. Uśpione morderstwo



Tytuł: Uśpione morderstwo
Tytuł oryginału: Sleeping murder
Autor: Agata Christie
Tłumacz: Anna Minczewska-Przeczek
Ilość: 232 strony
Wydawnictwo: Dolnośląskie




Jestem już po lekturze 6 książek Agaty Christie i z całą pewnością mogę stwierdzić, że jest to jedna z tych autorek, które powinny żyć wiecznie i tworzyć nieskończenie wiele utworów dla swoich czytelników. Uśpione morderstwo to ostatnia część cyklu o pannie Marple. Gwenda Reed podczas szukania wymarzonego gniazdka dla siebie i męża trafia do domu swojego dzieciństwa. Jest zdecydowana kupić go do czasu, gdy nawiedza ją rzekome wspomnienie o zbrodni, którą tu popełniono. Główna bohaterka postanawia rozwiązać zagadkę, ale by to zrobić, musi cofnąć się o 18 lat i wyciągnąć na wierzch sprawy, które zdaniem wielu powinno zostawić się w spokoju.

Trochę ponad dwieście stron to dla mnie za mało jak na dobrą książkę. Są jednak wyjątki i do nich należą kryminały Agaty Christie. Ten, na szczęście, nie różni się niczym od swoich poprzedników. Akcja pędzi z zawrotną prędkością i czytelnik nie może oderwać się od fabuły nawet na chwilę. Mimo to, autorka skupia się nie tylko na jak najszybszym rozwiązaniu zagadki, ale również na zarysowaniu nam postaci i tła wydarzeń. Tworzy obraz plastyczny, łatwy do wyobrażenia, dzięki czemu książkę czyta się lekko i płynnie, a dodatkowo niewielka liczba stron sprawia, że możemy poznać całą historię w jeden wieczór.

Świetnie się bawiłam, podążając śladami przeszłości i starając się rozgryźć, co takiego wydarzyło się lata temu i kto był tego sprawcą. Oczywiście pani Christie nie byłaby sobą, gdyby nie podsuwała nam mylnych tropów i szerokiej gamy podejrzanych - a przecież winny jest tylko jeden. Zakończenie Uśpionego morderstwa jest proste i logiczne, i chociaż ja nie brałam go pod uwagę, to jako element zaskoczenia bardzo mi się podobał. Oby więcej takich kryminałów!

Nie jest to wybitna książka, która pozostawi nas z rozbitym sercem czy szczątkami uczuć, leżącymi na podłodze, ale zapewni dobrą rozrywkę i gwarantuję, że nie zaśniecie zanim nie skończycie ostatniej strony. Bohaterowie są sympatyczni i chociaż nie zapamiętam ich na długo, nie mam im nic do zarzucenia. Uśpione morderstwo polecam zarówno osobom, które chcą rozpocząć swoją przygodę z kryminałem, jak i weteranom tego gatunku: jestem pewna, że każdy znajdzie tutaj coś dla siebie.

sobota, 13 lutego 2016

096. Oddam ci słońce



Tytuł: Oddam ci słońce
Tytuł oryginału: I will give you the sun
Autor: Jandy Nelson
Tłumacz: Dominika Cieśla-Szymańska
Ilość: 374 strony
Wydawnictwo: Moondrive





Rewolucjoniści nie grają zespołowo.

Zanim zdobyłam Oddam ci słońce, naczytałam się mnóstwa recenzji na jej temat. Blogosfera była, kolokwialnie mówiąc, zalana ochami i achami, a gdy pojawiły się rodzynki w postaci komentarzy całkiem niezła, nawet dobra lub nie podobała mi się, nie miałam wątpliwości, że muszę ją przeczytać, żeby wyrobić sobie o niej zdanie. Fabuła na pierwszy rzut oka nie jest skomplikowana. Mamy rodzeństwo - bliźniaków Jude i Noah. Początkowo łączy ich wszystko, ale wraz z dorastaniem pojawia się między nimi mur, którego nie potrafią lub nie chcą zburzyć. Dwójka zagubionych młodych ludzi, pierwsze samodzielne wybory i sztuka w szeroko pojętym tego słowa znaczeniu. Można chcieć czegoś więcej od powieści młodzieżowej?

Tak. Zaczynam od negatywnych aspektów, ale nie będę ukrywać, że rozczarowałam się tą książką. Jestem pewna, że to przez oczekiwania, które wraz z każdą kolejną zachwalającą opinią blogerek urosły do rangi to musi być powieść zmieniająca życie, miażdżąca uczucia i wgniatająca w fotel. Szkoda, że w moim przypadku tak nie było. Powód jest jeden: przewidywalność. Nawet nie potrzeba iście sherlockowej dedukcji, by wywnioskować, co się wydarzy, jak się wydarzy i, co najbardziej mnie zabolało, jakie będzie zakończenie. Im więcej czytam powieści z tego gatunku, tym coraz trudniej jest mi znaleźć książkę, która mnie zaskoczy i żałuję, że Oddam ci słońce nie miała w sobie tego czegoś.

To taki człowiek, że gdy wchodzi do pokoju, walą się ściany.

Skupmy się jednak na zaletach tej powieści i tutaj będę miała trochę więcej do powiedzenia. Na pierwszy ogień idą bohaterowie i przyznaję, z miejsca zapałałam do nich sympatią. Jude ma czarne serce, rozmawia z duchami i stroni od chłopaków. Nie jest idealizowana - to po prostu zagubiona w dorosłym świecie nastolatka, co sprawia, że jeszcze łatwiej jest mi się z nią utożsamić. A Noah... Noah to postać, która od teraz w moim prywatnym rankingu zajmuje jedno z najwyższych miejsc. Wrażliwy, skryty i zakochany w sztuce chłopak, który przechodzi po kolei wszystkie bolesne etapy dojrzewania, a czytelnik towarzyszy mu w tej podróży, odbierając jego emocje, porażki i sukcesy jak swoje. I tu ogromny ukłon w stronę autorki...

...ponieważ książkę czyta się zaskakująco szybko. Język jest lekki, plastyczny i wolny od wymuszonych kwiecistych opisów, których bardzo się obawiałam. W prosty, ale skuteczny sposób wzbudza emocje w czytelniku, a w trakcie i po skończeniu lektury skłania do refleksji. Każe się zastanowić nad wyborami, jakich dokonujemy. Porusza temat homoseksualizmu, akceptacji społeczeństwa i pokazuje, że zawsze można zacząć wszystko od nowa - że nigdy nie jest za późno na zmianę.

Nikt nam nie mówi, jak bardzo kogoś nie ma, kiedy go nie ma, ani jak długo to trwa.

Oddam ci słońce nie jest idealną książką, ale cieszę się, że ją przeczytałam. Zrobiła to, co do niej należało, czyli wzbudziła we mnie szeroką gamę emocji, szkoda jedynie, że nie tylko tych pozytywnych. Świetny motyw sztuki, Noah i przewijający się przez całą książkę temat zagubienia to już trzy powody, dla których powinniście sięgnąć po tę powieść, jednak jeśli one Was nie przekonują, nie czytajcie - świat się przez to nie zawali.

niedziela, 31 stycznia 2016

Podsumowanie stycznia + stosik


Witajcie!
Ostatnio jestem tutaj rzadziej, nie mam też czasu na czytanie Waszych postów i komentowanie ich, ale mam nadzieję, że wkrótce wyjdę na prostą i wrócę na stałe. Dzisiaj mam dla Was podsumowanie czytelnicze stycznia oraz stosik książek, które w tym miesiącu przywędrowały do mnie. Jesteście ciekawi?

Przeczytane książki:
- Tango - Sławomir Mrożek
- Serce nie sługa - Rachael Herron (recenzja)
- Czarne skrzydła - Sue Monk Kidd  (recenzja)
- Wilk - Marek Hłasko

Nie pamiętam, kiedy ostatni raz przeczytałam tak mało. Moim jedynym usprawiedliwieniem jest to, że ponad dwa tygodnie męczyłam się z Lalką, której i tak jeszcze nie skończyłam. Aż wstyd przyznawać, ile stron pochłonęłam w ciągu tych czterech tygodni, więc pozostawię to bez komentarza i przejdę do przyjemniejszej części postu.
Stosik:
Lot nad kukułczym gniazdem Ken Kesey
Jedno małe kłamstwo K.A.Tucker
Cztery sekundy do stracenia K.A.Tucker
Parabellum. Głębia osobliwości Remigiusz Mróz
Norwegian Wood Haruki Murakami
Zniknięcie słonia Haruki Murakami

Czytaliście coś z mojego stosu? Jeżeli coś polecacie/odradzacie, koniecznie dajcie mi o tym znać w komentarzu i nie zapomnijcie napisać, jak Wam minął styczeń (nie tylko pod względem przeczytanych książek).
Zaczytanego lutego!

piątek, 22 stycznia 2016

095. Czarne skrzydła



 Tytuł: Czarne skrzydła
Tytuł oryginału: The invention of wings
Autor: Sue Monk Kidd
Tłumacz: Marta Kisiel-Małecka
Ilość: 485 stron
Wydawnictwo: Wydawnictwo Literackie




XIX wiek, Karolina Południowa. 11-letnia córka sędziego sądu najwyższego, Sara Grimké, "dostaje" na urodziny czarnoskórą Hetty, zwaną również Szelmą. Sara jest przeciwna niewolnictwu, ale nie może przeciwstawić się rodzinie - przyjmuje "prezent", jednocześnie przysięgając sobie, że zrobi wszystko, by Hetty stała się wolnym człowiekiem. Tak rozpoczyna się powieść o niespełnionych marzeniach i upadających ideach - o losach sióstr Grimke, które swą wiarą i determinacją poruszyły całą XIX-wieczną Amerykę oraz o historii niewolnicy Szelmy, której jedynym pragnieniem była wolność.

Sue Monk Kidd zaskoczyła mnie już od pierwszych stron. Obawiałam się trochę o narrację, ponieważ z reguły te prowadzone w pierwszej osobie mnie denerwują, ale na szczęście tutaj udało się tego uniknąć. Myślę, że to zasługa świetnej kreacji Sary i Szelmy, które na przemian opowiadają nam całą historię i którym mogę zarzucić wiele rzeczy, bo idealne nie były, ale z pewnością nie mogę odmówić im odwagi do wyrażania własnych opinii, szczególnie w czasach niesprzyjających kobietom. Przez cały okres czytania Czarnych skrzydeł z łatwością potrafiłam się z nimi utożsamić. Współczułam im, płakałam razem z nimi i cieszyłam z każdego mniejszego lub większego sukcesu. Byłam tam wśród nich, przeżyłam to i wróciłam bogatsza o nowe doświadczenia, mimo że lektura sama w sobie nie jest lekka i przyjemna.

To przede wszystkim historia ludzi, którzy zdecydowali się  c o ś  zrobić, nie poprzestając na pustych słowach. Autorka porusza problem niewolnictwa w XIX wieku, pokazując jednocześnie na siostrach Grimke, jak ważna jest równość każdego z nas, niezależnie od koloru skóry czy posiadanego majątku. Bardzo spodobały mi się również relacje Szelmy i jej matki i chociaż wyobrażałam sobie, że potoczą się nieco inaczej, z efektu końcowego jestem naprawdę zadowolona.

Zachowanie milczenia w obliczu zła również jest złem samym w sobie.

 Nie podejrzewałam, że tak wciągnę się w fabułę i z zaciekawieniem będę śledzić losy bohaterek. Zwykle książki z akcją osadzoną w XVIII-XIX wieku nie wzbudzają we mnie tak skrajnych emocji, ale Czarne skrzydła są inne. Może to styl pisania Sue Monk Kidd, w którym zakochałam się od pierwszego rozdziału? Może to silne główne postaci? A może rosnąca w czytelniku z każdą stroną nadzieja, towarzysząca nam do ostatniej kropki? Czymkolwiek by to nie było, mnie kupiło całkowicie. Polecam gorąco wszystkim nieco starszym odbiorcom i mam nadzieję, że uda wam się sięgnąć po tę powieść nie tylko dla rozrywki, ale i wartości, o których w niej mowa.

Książka bierze udział w wyzwaniach:
Czytam Opasłe Tomiska

wtorek, 12 stycznia 2016

Wyniki konkursu "Wygraj wymarzoną książkę"!



Wyniki miały pojawić się już wczoraj, ale miałam ogromny problem z wyborem najlepszego zgłoszenia - wybaczcie mały poślizg. Przede wszystkim chcę wam podziękować za wszystkie odpowiedzi. Wierzcie mi, gdybym mogła, obdarowałabym każdego z was lub waszych bliskich książką, którą wybraliście. Niestety zwycięzca jest tylko jeden i tym razem jest to:

 Agnieszka Zet 
 
Serdeczne gratulacje! Bardzo proszę, abyś do końca tygodnia wysłała na e-maila dane do wysyłki (natala286@interia.pl), a pozostałym uczestnikom życzę szczęścia w kolejnych konkursach, które niebawem się pojawią (następny prawdopodobnie pod koniec lutego).

Miłego wieczoru!

sobota, 9 stycznia 2016

094. Serce nie sługa



Tytuł: Serce nie sługa
Tytuł oryginału: How to knit a heart back home
Autor: Rachael Herron
Tłumacz: Krzysztof Mazurek
Ilość: 392 strony
Wydawnictwo: Prószyński i S-ka




Są książki złe - takie, w których nic do siebie nie pasuje, akcja stoi w miejscu a bohaterowie tylko głupio się szczerzą albo napinają muskuły. Są książki złe, w których młoda dziewczyna jest irytująca, nieodpowiedzialna, a jej zachowanie całkowicie irracjonalne. Są książki złe, gdzie mamy trójkąty, czworokąty, a każdy zakochuje się w każdym po kilka razy na rozdział. I wreszcie: są książki złe, które pozornie wnoszą wiele dobrego, ale pozostawiają czytelnika w najgorszym stanie - rozczarowanego.

Cała historia kręci się wokół dwójki głównych bohaterów: Lucy, która prowadzi księgarnię i jest członkinią ochotniczej straży pożarnej w swoim mieście oraz Owena, byłego policjanta, który po wielu latach wraca do miejsca, w którym spędził dzieciństwo. Nie zgadniecie, ale przez przypadek drogi tych dwojga przecinają się, a z dalszych rozdziałów wynika, że już w młodości nastąpiło ich pierwsze spotkanie...

P r z e w i d y w a l n o ś ć . Nie spodziewałam się schematów, w których już po kilku stronach wiedziałam, co się zdarzy za trzy rozdziały. Mam wrażenie, że autorka poszła drogą swojej pierwszej książki, która może nie zachwycała aż tak bardzo, ale mam po niej same miłe wspomnienia (recenzja Kocha, nie kocha). Tym razem wszystko mnie denerwowało, zaczynając od poczynań bohaterów, przez akcję, której nie ma, po najgłupsze możliwe rozwiązania. Najlepszym tego przykładem jest parowanie każdego bohatera ze sobą. Nie mam słów.

Książka nie byłaby do niczego, gdyby chociaż bohaterowie mieli coś do powiedzenia, ale... nie mają. Owen jest zagubionym, małym szczeniaczkiem, którego ulubionym słowem jest cholera, a Lucy to przykład naprawdę złej kreacji głównej bohaterki. Zachowuje się jak nastolatka, jest tak niedojrzała jak postaci książek młodzieżowych i ma pretensje do całego świata, bo tak. Bo może. Powieść ma przede wszystkim wzbudzać emocje, rozumiem to, szanuję i jak najbardziej popieram, ale tyle razy kręciłam głową z politowaniem nad głupotą Lucy, że do teraz mam wrażenie, jakbym nadwyrężyła sobie coś w szyi. Zapowiadało się coś dobrego, a wyszło gorzej niż przeciętnie. Szkoda.

Nie muszę już nic dodawać - jeśli wciąż macie nadzieję, że ta powieść jest dobra, porzućcie ją. Już dawno tak się nie męczyłam przy czytaniu czegokolwiek, nawet podręcznika do historii. Nie potrafiłam utożsamić się z bohaterami, nie rozumiałam ich przemian i wewnętrznych rozterek, a brak akcji jeszcze bardziej podsycał moją irytację. W teorii Serce nie sługa traktuje o miłości, o tym, jak wiele można dla kogoś poświęcić i o tym, by przestać się bać i otworzyć się na uczucie kogoś innego. Tylko co z tego, skoro rynek wydawniczy jest zasypany takimi pozycjami i to o niebo lepszymi? Absolutnie nie polecam, nawet miłośniczkom romansu i niezobowiązujących pozycji. Będziecie tylko żałować.

sobota, 2 stycznia 2016

Podsumowanie grudnia + stosik


Nadszedł ten czas! Początek 2016 roku, nowy start, nowe możliwości... ale nie przyszłam Was tutaj zanudzać. Podsumujmy razem grudzień i przywitajmy styczeń. Zapraszam!

Przeczytane książki:
- Lolita - Vladimir Nabokov (recenzja)
- Zorkownia - Agnieszka Kaluga (recenzja)
- Podaruj mi miłość. 12 świątecznych opowiadań - wydanie zbiorowe
- Dopóki śpiewa słowik - Antonia Michaelis
- Kordian - Juliusz Słowacki
- Prochy - Ilsa J. Bick
- Bridget Jones. Szalejąc za facetem - Helen Fielding
- Pamiętniki wampirów. Tom I-III - L. J. Smith
- Pamiętniki wampirów. Tom IV-V - j. w.

Łącznie przeczytałam 3769 stron, co daje ponad 120 stron dziennie. Jestem bardzo dumna z takiego wyniku, szczególnie że koniec grudnia był bardzo leniwy pod względem czytania. Snułam się z kąta w kąt, jadłam, chodziłam na spacer, jadłam, spałam, znowu spacer... Ale absolutnie nie narzekam i nie żałuję - Święta bardzo pozytywnie mnie zaskoczyły, jak i Sylwester oraz pierwszy dzień nowego roku. Powtórkę poproszę!

Stosik:

Księgi Jakubowe - Olga Tokarczuk
Nędznicy. Tom I i II - Victor Hugo 
Zatopione miasta - Paolo Bacigalupi
Gorączka i krew - Sire Cedric
Jeden dzień - David Nicholls
E.E. - Olga Tokarczuk
Zabić drozda - Harper Lee
Wilk - Marek Hłasko
Maggie: a girl of the Streets - Stephen Crane
Tango - Sławomir Mrożek
Rycerz Siedmiu Królestw - G. R. R. Martin
Człowiek nietoperz - Jo Nesbo
Karaluchy - Jo Nesbo

A co do Was przywędrowało w grudniu?