czwartek, 31 marca 2016

100. Światła września



Tytuł: Światła września
Tytuł oryginału: Las luces de septiembre
Autor: Carlos Ruiz Zafon
Tłumacz: Katarzyna Okrasko, Carlos Marrodan Casas
Ilość: 256 stron
Wydawnictwo: Muza




Francja, rok 1936. Gdy mąż Simone Sauvelle umiera, kobieta zostaje sama z dwójką dzieci i brakiem środków do życia. Dzięki pomocy sąsiada udaje jej się dostać pracę w rezydencji Lazarusa Janna, wynalazcy i właściciela fabryki zabawek, w Normandii. Simone, nieświadoma tego, co może ją czekać, przeprowadza się tam wraz z dwójką dzieci, 14-letnią Irene i młodszym Dorianem. Rodzina bardzo dobrze odnajduje się w klimacie małego, nadmorskiego miasteczka wśród życzliwych sąsiadów i wszechogarniającej ciszy do czasu tragedii, która wstrząsa tym miejscem i jego mieszkańcami. Nikt nie wie, co dokładnie się stało i Irene, jako jedyna, przy pomocy nowo poznanego Ismaela postanawia rozwikłać tę zagadkę. Jak potoczą się dalej ich losy i co wspólnego z tym wszystkim ma właściciel zabawek?

Po ostatniej części Trylogii Mgły nie obiecywałam sobie za wiele. Nie zachwyciły mnie poprzednie części, ale ponieważ Zafon jest autorem mojej ulubionej książki, Cienia wiatru, musiałam poznać całą jego twórczość, by swobodnie móc się o niej wypowiadać (poza tym naprawdę nie lubię zostawiać niedokończonych serii). Przyznam, że Światła września już na początku bardzo miło mnie zaskoczyły. Po przeczytaniu zaledwie kilku stron od razu wciągnęłam się w opisywaną historię, chłonąc każdy akapit z wciąż narastającym apetytem na więcej.

256 stron to mało. Zdecydowanie za mało, by rozwinąć większość wątków. Autor skupił się jedynie na tym głównym, na którym opiera się cała opowieść, nie poświęcając innym tyle miejsca, na ile zasłużyły. Szkoda, bo w Światłach września mamy, dajmy na to, wiele obiecujących bohaterów, ale co z tego, skoro są to zaledwie szkice postaci, bez głębszej analizy i charakterystyki. Zaczynając od Irene, ładnej, sympatycznej dziewczyny, przez młodego, odważnego Ismaela, którego miłością jest morze i żegluga, Hannah i jej ojca, którzy pojawiają się niestety tylko w jednej lub dwóch sytuacjach, po samego Lazarusa Janna, prawie do końca historii stanowiącego dla czytelnika zagadkę. Przez ostatnie strony odczuwałam frustrację, bo ilość informacji, jaką otrzymałam o bohaterach, była dla mnie niewystarczająca. Chciałam się z nimi utożsamić, poznać i zrozumieć, ale niestety nie dane mi było tego doświadczyć.

Samotność jest czasem drogą, która pozwala osiągnąć wewnętrzny spokój.

Powieść kierowana jest głównie do młodszych czytelników, ale to nie znaczy wcale, że nie dostarczy rozrywki i nie nauczy czegoś również starszych. Światła września poruszają przede wszystkim bardzo poważny problem samotności, objawiającej się w różnych sytuacjach i prędzej czy później dotykającej każdego z nas. To historia o miłości pokonującej wszelkie granice, ale również o tej niebezpiecznej strefie uczucia, gdzie szaleństwo i desperacja skłaniają człowieka do czynów, które mogą mieć fatalne skutki w przyszłości. W dobie internetu ucieczka w inny świat jest czymś coraz częściej spotykanym, czymś powszechnym. Śledząc losy bohaterów możemy zauważyć, jak zgubna jest to droga i jak wiele możemy stracić, otaczając się substytutami prawdziwego życia.

Niektórzy ludzie, podobnie jak niektóre zabawki, przychodzą na świat ze skazą. W pewnym stopniu jesteśmy podobni do zepsutych zabawek.

Zafon przenosi nas do świata, gdzie legendy i zasłyszane opowieści zawierają w sobie więcej niż jedno ziarno prawdy: gdzie tajemnice wychodzą na jaw, a ludzie okazują się nie być takimi, za jakich się podają. Autor tworzy magię słowa, która przenika kartki i sprawia, że czytelnik nie widzi niczego innego poza światem książkowym. Klimat, rosnące napięcie, budzące dreszcz emocje i zwroty akcji: Światła września to przygoda, o której szybko nie zapomnę i którą będę wspominać z uśmiechem na ustach. Polecam zarówno młodszym, jak i tym nieco starszym - czuję, że się nie zawiedziecie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz