wtorek, 31 marca 2015

Podsumowanie marca + stosik



Marzec zawsze był dla mnie jednym z najbardziej i najmniej lubianych miesięcy w roku. Z jednej strony okropna pogoda, która nie może się zdecydować na nic pewnego: śnieg, deszcz, grad, słońce, trąby powietrzne...? i ostatnie tygodnie nauki: w końcu w kwietniu już są Święta, w maju matury, w czerwcu wystawienie ocen. Z drugiej strony coraz bliżej nam do wakacji, a 21 dnia kładziemy grubą kreskę pod nazwą zima i zaklinamy w duchu, by wróciła najwcześniej w listopadzie. Niestety ogromna skala przeziębień i nie tylko ogarnęła całą Polskę, w tym i mnie, dlatego podsumowanie może wydać się nieskładne i chaotyczne, bo gorączka chyba naprawdę mnie lubi... Ale już nie przedłużając: zobaczcie, co takiego przeczytałam w tym miesiącu:

- Posłaniec - Markus Zusak
- Cała nadzieja w Paryżu - Deborah Mckinlay
- Utrata - Rachel Van Dyken
- Makbet - William Szekspir
- Black Ice - Becca Fitzpatrick
- Dom nad kanałem - Agata Christie
- Girl Online - Zoe Sugg
- Złodzieje nieba - Peter Prange

Łącznie przeczytałam 2584 strony (ok. 83 strony dziennie) i jestem nieco rozczarowana tym wynikiem, bo założyłam sobie czytać przynajmniej 100 stron dziennie i do marca ściśle trzymałam się tego postanowienia. No cóż, czasami choroba nie wybiera...
Osiem książek to też dużo, dlatego nie załamuję się i wybieram sobie kolejny ambitny cel na kwiecień: 9 książek! Ponadto koniec z kupowaniem i wypożyczaniem powieści: od teraz do wakacji nie nabywam żadną drogą, pieniężną lub nie, książek, zanim nie przeczytam wszystkiego, co nagromadziło się w mojej biblioteczce. Jak myślicie, ile wytrzymam? :)

Stosik, czyli co przywędrowało do mnie w marcu

 Wybaczcie - jakość papieru toaletowego ._.
 
Od lewej: Pęknięte odbicie wraz z Zatoką o północy oraz Milczącą siostrą przywędrowały do mnie z Matrasa, bo naprawdę nie mogłam się powstrzymać, by ich nie zamówić. Bóg zawsze znajdzie ci pracę podarowała mi moja najukochańsza kuzynka bez okazji, a Grę Endera wypożyczyłam z miejskiej biblioteki. Utratę, Jesienną różę i Czerwoną królową mam z dyskontu książkowego - Aros.pl, Black Ice pożyczyłam od koleżanki, a Zagadki przeszłości kupiłam za śmieszną cenę w antykwariacie. Prochy dostałam jako bardzo spóźniony prezent urodzinowy, obydwie części Bridget Jones również upolowałam w antykwariacie, a przedpremierowy egzemplarz Girl Online otrzymałam od Aim Media.

A jak Wam minął marzec? :)

wtorek, 24 marca 2015

Przegląd seriali #1

   Dzisiaj przychodzę do Was z dwoma serialami, które oglądam/oglądałam i kocham/uwielbiam/składam hołd (niepotrzebne skreślić). Nie jestem osobą poświęcającą nie wiadomo ile czasu na seriale (chociaż nie, jednak jestem), ale z jakiegoś powodu obie produkcje przekonały mnie do siebie na tyle, bym obejrzała wszystkie dotychczasowe (wyemitowane) odcinki i z niecierpliwością oczekiwała na kolejne (te, które są zapowiedziane, bo Glee już niestety się skończyło). Zapraszam!

1. Gra o Tron/Game of Thrones (5 sezon od 12 kwietnia)

Amerykański serial fantasy, którego podstawą jest cykl powieści autorstwa George'a R. R. Martina "Pieśń Lodu i Ognia". Już nie pamiętam, co zaczęłam jako pierwsze, serial czy książkę, jednak to akurat nie jest ważne, bo obie wersje pokochałam taką samą miłością. Akcja dzieje się na kontynencie Westeros; rozgrywa się tutaj, jak w tytule, krwawa gra o tron - zwycięzca może być tylko jeden. Mamy tysiąc pięćset postaci, z czego spojler alert tysiąc ginie już w pierwszym sezonie. Rada na przyszłość? Nie przywiązujcie się do żadnego bohatera. Żadnego. Jeśli pokochacie prawego, odważnego rycerza lub zwiewną, piękną, powabną damę dworu... ups i już ich nie ma. To boli. Czasami zastanawiam się, czy Martin nie siedzi w mojej głowie i nie zabija po kolei wszystkich tych, których uwielbiam. Myślą przewodnią jest zdanie Valar morghulis - wszyscy muszą umrzeć. No cóż...
Plotki krążą, że na końcu serialu/cyklu książek będzie tylko śnieg, który zasypie całą krainę, a władzę będą sprawować Inni. Nie wiem, nie znam się, nie oceniam, ale pamiętajcie, Moi Drodzy, Winter is coming. Teraz aktualnie idzie wiosna, ale to nie ma znaczenia. Winter is coming, trust me.


2. Glee (6 sezonów, zakończone)

Od tej produkcji zaczęła się moja przygoda z serialami i trzeba przyznać, że gdybym zniechęciła się na samym początku i przerwała oglądanie, prawdopodobnie teraz nie oglądałabym nic, kończąc swoje życie na książkach. O czym jest Glee? O życiu. O nastolatkach - ich problemach, wątpliwościach, decyzjach i ich skutkach - poruszane są rozmaite tematy, od homoseksualności, przez narkotyki, seks, alkohol, wybór przyszłych studiów, depresję, po kształtowanie własnej osobowości. Ktoś negatywnie nastawiony mógłby powiedzieć, że to serial o wszystkim i o niczym - owszem, ostatnie sezony są mocno przekombinowane, ale pierwsze odcinki są warte obejrzenia. Czy w ogóle wspominałam, że motywem przewodnim jest szkolny chór? Nie? No to już wspominam. Można znaleźć covery praktycznie wszystkiego, głosy aktorów zapierają dech, a muzyka... muzyka to coś cudownego. I właśnie dlatego chociażby warto zacząć oglądać. Dla pięknej, czystej, niesamowitej muzyki, która zdecydowanie za często powoduje dreszcze i łzy w oczach. W rolach głównych niezastąpieni Lea Michele i Matthew Morrison.




Oglądaliście któryś z tych seriali? Polecacie/odradzacie? Może macie inne ulubione produkcje, którymi chcielibyście się podzielić? Zapraszam do komentowania!

Pierwszy przegląd seriali już za nami, następny planuję za 2-3 tygodnie :)
Podobają się Wam takie rodzaje postów? Może wolicie same recenzje albo więcej TAG-ów? Dajcie znać!

sobota, 21 marca 2015

055. PRZEDPREMIEROWO: Girl Online





Tytuł: -
Tytuł oryginału: Girl Online
Autor: Zoe Sugg
Ilość: 368 stron
Wydawnictwo: Insignis
Premiera: 8 kwietnia 2015 roku









Zoe Sugg nie jest zwykłą debiutantką, której książka mogłaby pojawić się na rynku i zniknąć z niego po kilku dniach jak miliardy innych, zapomnianych powieści. Co sprawiło, że Girl Online była najszybciej sprzedającą się pozycją w 2014 roku? Popularność autorki, słynnej Zoelli, która na swoim kanale na youtubie ma już ponad siedem i pół miliona subskrybentów i prawie czterysta milionów wyświetleń. Jest pomysłowa, zabawna, inteligentna i bardzo inspirująca - wiem to, ponieważ jestem jedną z tych kilku milionów osób, które oglądają jej filmiki. Wiadomość, że Zoe wydaje książkę bardzo mnie zaskoczyła, ale też zaniepokoiła... Od razu nasunęło się pytanie: czy to nie kolejna komercyjna pozycja, która ma na celu jedynie dobrze się sprzedawać i ładnie wyglądać. Czy tak rzeczywiście jest?

[...]czasem trzeba stanąć twarzą w twarz ze swoim strachem, żeby zrozumieć, że tak naprawdę nie ma się czego bać.

Jak sama autorka podkreślała, książka Girl Online to nie autobiografia, tylko życie 16-letniej blogerki zapisane na kilkuset stronach. Penny prowadzi anonimowego bloga, na którym dzieli się swoimi przemyśleniami, problemami i tajemnicami z innymi użytkownikami - tylko w internecie może być w stu procentach sobą i mieć pewność, że właśnie tutaj zostanie całkowicie zrozumiana. Akceptuje siebie i swoje życie takim, jakie jest, kiedy jednak kłopoty spadają na nią jeden po drugim, niespodziewany wyjazd do Nowego Jorku wydaje się być naprawdę dobrym pomysłem. Nowe znajomości, kolejne sekrety i przyjaźń, która zostanie wystawiona na ciężką próbę - czy Penny poradzi sobie z tym wszystkim?

Czytając Girl Online nietrudno domyślić się, że to debiut - mimo to Zoe poradziła sobie naprawdę dobrze. Uwagę przykuwa prosty, lekki i łatwy w odbiorze język. Powieść skierowana jest do osób w wieku 13-15 lat, dlatego czuć od niej lekką infantylność, a jednak muszę przyznać, że losy bohaterki śledziłam z wielką ciekawością - gdybym była kilka lat młodsza, jestem pewna, że ta książka stałaby się moją ulubioną. Girl Online daje nie tylko dużo rozrywki i dobrego humoru, ale napełnia czytelników nadzieją o pięknej, spełnionej miłości, o której każdy z nas wciąż skrycie marzy.

Drugą stroną medalu są opisy miejsc i przeżyć. Nie lubię myśleć stereotypowo i jestem pewna, że większość z Was również, dlatego byłam nieco rozczarowana, że właśnie Nowy Jork, miasto pełne sprzeczności i kontrastów, zostało przedstawione w sposób, jaki postrzega je miliony osób - tak zwanych "nieamerykanów". Tłumy, nieuprzejmi taksówkarze, chłodna atmosfera... Nie byłam = nie oceniam, ale mam wrażenie, że autorka celowo właśnie tak chce ukazać Amerykę - na szczęście wszystkie "magiczne" miejsca, do których jest zabierana Penny, bronią Nowy Jork i jego specyficzny urok. Skłamałabym pisząc, że nie polubiłam tego miasta, a osoba, którą bohaterka spotyka na swojej drodze, tym bardziej mnie do Ameryki przekonała.

Co jest najbardziej ujmujące w Girl Online? Nieco przerysowane, wręcz karykaturalne sceny z życia głównej bohaterki. Bardzo trudno czytać tę książkę jednocześnie powstrzymując się przed wykrzykiwaniem słów: zrobiłabym to samo lub to chyba moja autobiografia! Polubiłam Penny nie za to, jaka próbowała być, ale za to, że była sobą. Potrafiłam utożsamić się z nią przy każdej jej wpadce i jestem pewna, że i Ty, drogi czytelniku, będziesz w stanie to zrobić. Nie ma znaczenia, czy jesteś blogerem, vlogerem, osobą, która namiętnie czyta książki czy zwykłym nastolatkiem, ponieważ ta książka jest nie tylko dla Ciebie - ona jest także o Tobie.

Cieszę się, że mogłam przeczytać debiut Zoe Sugg. Zdaję sobie sprawę, że książka nie jest wybitna, ale problemy, które porusza autorka, dotyczyły lub wciąż dotyczą każdego z nas, dlatego uważam, że każdy powinien zapoznać się z Girl Online - nieważne w jakim jest wieku. Mam nadzieję, że Zoella nie poprzestanie tylko na jednej książce, bo skoro debiut jest taki udany, co będzie z kolejnymi pozycjami? Jeśli lubicie powieści, które poruszają współczesne tematy i zapewniają dużą dawkę humoru, sięgnijcie, bo naprawdę warto.

Za książkę serdecznie dziękuję Pani Iwonie z Aim Media.

wtorek, 17 marca 2015

054. Utrata




Tytuł: Utrata
Tytuł oryginału: Ruin
Autor: Rachel Van Dyken
Ilość: 304 strony
Wydawnictwo: Feeria Young


[...] kontroluj to, co możesz kontrolować, kochaj to, co możesz kochać, a reszta... cóż, reszta to tylko reszta.





Szkoła. Park. Dom. Widzisz ukochaną osobę, słyszysz bicie jej serca, czujesz jej dotyk i uwielbiasz każdy najmniejszy fragment świata, w którym przyszło ci żyć. Mówisz sobie tak, to właśnie ten/ta jedyny/-a i nic nie jest w stanie was rozdzielić. Ale każdy, nawet najszczęśliwszy człowiek na świecie, musi przygotować się na ból. Musi przygotować się na utratę.

Życie nie jest sprawiedliwe, ale to, jak je przeżyjemy, to właśnie jest cudowne. To dar. A każdy dar jest inny, każda ścieżka jest inna. Ta z jakiegoś powodu jest nasza i im szybciej się z tym pogodzimy, tym szybciej przestaniemy płakać i zaczniemy żyć.

 Fabuła miała opierać się na schemacie - nieśmiała dziewczyna o imieniu Kiersten spotyka chłopaka, Westona, w którym prawie od razu się zakochuje. Oczywiście nie może być różowo - autorka dokłada problemy (do wyboru): rodzinne, z nałogami, zdrowotne, mroczna przeszłość i tym podobne. Spodziewamy się tematów, które najczęściej dotykają nastolatków - przemoc, seks czy narkotyki i jeszcze przed przeczytaniem pierwszego rozdziału zadajemy sobie pytanie, czy przypadkiem nie jest to miliardowa powieść z gatunku New Adult, nie wnosząca kompletnie nic i tylko ładnie wyglądająca na półce. Jak to wygląda w praktyce?

Możesz nie dostrzegać każdego fragmentu układanki, która tworzy twoje życie, możesz nie zauważać każdego ruchu wielkich szachistów, ale pamiętaj, że to On cały czas kontroluje grę. Czasami niektóre elementy zostają przestawione lub usunięte, żeby zrobić miejsce dla nowych. Czasami świat, w którym żyjemy, sprawia, że wokół nas dzieją się różne rzeczy. Ale w końcu wszystko układa się tak, jak powinno. To przyjemna perspektywa, prawda?

Utrata jest niesamowitą książką. Do teraz zastanawiam się, co skłoniło mnie do wystawienia jej tak wysokiej oceny (9/10) i wraz z kolejnymi wątpliwościami wracam do zaznaczonych fragmentów, by przypomnieć sobie wszystkie szczegóły. I wiecie co? Tej powieści nie da się nie pokochać. Pomimo faktu, że to miała być zwykła, lekka młodzieżówka, ja znalazłam w niej to, czego szukałam. Numerem jeden jest tło całej książki, które wprowadza nas w tajemniczy klimat demonów przeszłości i wspomnień, o których każdy chciałby zapomnieć. Akcja nie pędzi na łeb na szyję, dzięki czemu pozostawia miejsce na przejmujące opisy uczuć i emocji bohaterów - autorka wprowadziła narrację jednoosobową, która zmienia się w zależności od postaci - raz mamy Kiersten, raz Westona. Podoba mi się ten zabieg, bo sprawia, że fabuła nie przyćmiewa myśli i refleksji, które stanowią ważną część powieści.

 Nie zdziwiłbym się, gdyby zamiast mówić, zaczęła nagle śpiewać. Już od samego przebywania w jej towarzystwie tracę punkty IQ.

Postaci polubiłam prawie od początku historii. Z pewnością zauważyliście, jeśli również czytacie powieści New Adult, że główne bohaterki z reguły, bo nie zawsze, są bardzo irytujące - otóż w Utracie nie mamy tego problemu. Kiersten może i nie jest najlepiej wykreowaną dziewczyną na świecie, ale nie brakuje jej instynktu samozachowawczego i nie udaje biednego, skrzywdzonego dziecka. Moją ogromną sympatię zyskał jej przyjaciel, Gabe - zarówno poczuciem humoru, pewnością siebie, jak i troską o Kiersten i zaskakującą cierpliwością do swojej kuzynki, Lisy. Weston jest przykładem chłopaka - ideału, tutaj autorka niestety nie wysiliła się tworząc jego postać, chociaż nie zwracałam na to specjalnej uwagi - książka za bardzo wciągnęła mnie w swój klimat, bym musiała skupiać się na takich szczegółach.

Nie poddawaj się. Czasami myślimy, że Bóg napisał koniec, a tak naprawdę to dopiero początek.

Nie pamiętam, kiedy ostatnio potrafiłam tak wciągnąć się w fabułę jakiejkolwiek książki. Nie znajdziecie tu zaskakujących zwrotów akcji i opisów przeżyć, jak zazwyczaj to nazywam, jeden strona-jeden dzień bohatera. Jest miejsce na refleksje, jest miejsce na strach, jest miejsce na miłość i jest miejsce na nadzieję, że Jutro będzie lepsze. Czytając Utratę nie zmarnujecie czasu - nie czytając jej możecie utracić coś znacznie cenniejszego. Polecam z całego serca!

sobota, 14 marca 2015

053. Posłaniec






Tytuł: Posłaniec
Tytuł oryginału: The Messenger
Autor: Markus Zusak
Ilość: 352 strony
Wydawnictwo: Nasza Księgarnia


Wolę gonić za słońcem, niż na nie czekać.





 
 Zostajesz wybrany. To ty będziesz tym wyjątkowym, jedynym w swoim rodzaju - z pozoru jesteś szarym, nic nie znaczącym człowieczkiem, który wiedzie nudny, ograniczony żywot, ale właśnie tu, właśnie teraz, otrzymujesz od losu coś więcej niż szansę. Otrzymujesz asa. Co z nim zrobisz?

Markus Zusak - myślę, że wielu z Was bardzo dobrze zna tego autora, choćby z recenzji innych blogerów. Po fenomenalnej Złodziejce książek pojawił się Posłaniec, na którego czekałam naprawdę długo - leżał na półce i leżał, a ja wciąż zastanawiałam się sięgnąć, nie sięgnąć, może coś innego poczytam, może tę książkę zostawię sobie na inną okazję i kiedy wreszcie skończyłam odwlekać to spotkanie, przepadłam. Całkowicie, niezaprzeczalnie, osiągając największe dno i pustkę, po której nie sposób było się pozbierać. Spodziewałam się drugiej Złodziejki, a otrzymałam... co? Zobaczcie sami.

Ed Kennedy - osoba, której zainteresowania ograniczają się do gry w karty, jeżdżenia taksówką i picia kawy ze swoim psem, Odźwiernym. Brak planów na przyszłość, brak perspektyw, brak jakiegokolwiek zabezpieczenia na lepsze jutro... Los z pewnością nie jest dla naszego bohatera łaskawy - oczywiście do czasu, kiedy zsyła na niego pierwszego asa i mianuje go posłańcem. Historie, w które trudno uwierzyć i misje, którym trudno podołać: jak z tym wszystkim poradzi sobie Ed?

Jeśli miałabym opisać tę książkę jednym wyrazem, byłoby to wow. Uwierzcie mi, bo naprawdę nie ma w tym ani odrobiny przesadzenia czy fałszu. Warsztat autora, jego zabawa słowami - o których wspominałam już przy recenzji Złodziejki - oraz niesamowita lekkość i płynność czytania składają się w dynamiczną, zaskakującą powieść, od której nie można się oderwać. Najpiękniejsze w tym wszystkim jest to, że ta historia nie jest doskonała, ale właśnie ta niedoskonałość czyni ją... doskonałą. Zusak stworzył barwne, żywe postaci z charakterem, nawykami, nie pomijając nawet najmniejszego szczegółu - czytając o ich losach, masz wrażenie jakbyś znał bohaterów od dawna - ich problemy automatycznie stają się się twoimi, a ty coraz częściej przyłapujesz się na tym, że odrywasz wzrok od książki i mówisz ojej, niemożliwe albo nie może być...!

Na co warto zwrócić uwagę w tej książce? Na symbolikę. Nie ma tu nic przypadkowego, każdy nawet najmniejszy szczegół ma swoje miejsce i znaczenie, co jest naprawdę wielkim plusem. Autor udowadnia nam, że potrafi poradzić sobie z najtrudniejszymi wątkami, a narracja przebiega płynnie i bez zgrzytów - główny bohater, pomimo wielu wad, zaskakuje swoją inteligencją, a humorystyczne wstawki, chociaż jest ich bardzo mało, są ostatnim elementem układanki, która składa się na magiczną, trzymającą w napięciu powieść. Posłaniec porusza wiele problemów, od miłości rodzica, przez przemoc w rodzinie, ubóstwo, do wyznaczania w swoim życiu celów i ułożeniu w odpowiedniej kolejności priorytetów. Ja z całego serca polecam Wam tę książkę i mam nadzieję, że zaskoczy Was tak pozytywnie, jak mnie.

wtorek, 10 marca 2015

Moje słabości cz.1

Ten cykl planowałam już od dłuższego czasu i mam nadzieję, że spodoba się Wam. Znajdziecie tutaj moje spostrzeżenia, luźne refleksje lub po prostu poznacie mnie lepiej i zobaczycie, co poza wybranymi książkami skradło moje serce. Na pierwszy ogień idzie mój ulubiony zespół - ich piosenek mogę słuchać bez końca, a każda z nich jest na swój sposób piękna i wyjątkowa. Mowa oczywiście o...

źródło: tumblr

Garść informacji 
 Imagine Dragons powstało w 2008 roku w Las Vegas. Do 2011 roku nagrali razem dwie EP-ki (minialbumy) - krótko po tym z zespołu odeszło małżeństwo, Andrew i Brittany Tolman, których zastąpił obecny perkusista, Daniel Platzman. Rozgłos przyniósł im singiel It's time, który osiągnął 15 miejsce w Billboard Hot 100, jednak dopiero po wydaniu płyty Night visions stali się naprawdę rozpoznawalni. 17 lutego 2015 roku miała premierę ich druga płyta, Smoke + mirrors. 

 źródło: tumblr

Dlaczego właśnie oni?
Szczerze mówiąc, nie mam pojęcia. Po raz pierwszy usłyszałam ich chyba w październiku/listopadzie 2013 roku i pokochałam od pierwszej piosenki - It's time. Era radioactive ominęła mnie całkowicie, ale gdy przeczytałam tekst Demons, a potem przesłuchałam piosenki... To było coś niesamowitego. Jak grom z jasnego nieba. Do dziś jest to mój ulubiony utwór, nie tylko tego zespołu, ale w ogóle. Słucham ich w autobusie, na telefonie, w szkole, na okienku, podczas nauki, czytania książek, pisania recenzji, jak mi smutno, jak jestem szczęśliwa... Zawsze. Uwielbiam muzykę (głos Dana>>>>>wszystko inne), którą tworzą i jestem dumna z tego, że jestem ich fanką. Jak w końcu przyjadą do Polski, sprzedam nerkę, żeby pojechać na koncert. Mówię poważnie.

 źródło: tumblr

Wyróżnione piosenki
 Bardzo, bardzo, bardzo trudno wybrać pięć piosenek, które kocham najbardziej (bo kocham je wszystkie!), ale przesłucham ostatnio każdą z nich, zwracałam uwagę na tekst, brzmienie, melodię, chwytliwość i moje TOP 5 wygląda tak:

Piosenka nr 5
 Friction - z najnowszej płyty Smoke + mirrors: to jedna z lepszych piosenek, jakie przesłuchałam w tym roku - jej brzmienie (szczególnie początek) ma w sobie coś niesamowitego, elektryzującego... Taka niedbałość, ale utrzymana w granicach przyzwoitości. Przejście pomiędzy refrenem a drugą zwrotką - magia. Kocham ich za to.



Piosenka nr 4
Selene - trochę starsza, ale nie mniej uwielbiana piosenka - z nią mam bardzo fajne wspomnienia i często jej słucham, kiedy muszę wyciszyć się i ochłonąć po pełnym wrażeń dniu.



Piosenka nr 3
 Battle cry - ta piosenka znalazła się w rankingu nie przypadkiem - nie mam z nią żadnych wspomnień, nie podnosi mnie specjalnie na duchu, jest mocna, ciężka i przy maksymalnej głośności rozsadza mi uszy, ale jestem od niej uzależniona - raz włączę, powtarzam w kółko. Po prostu mnie przyciąga. W jaki sposób? Nie mam pojęcia.



Piosenka nr 2
 I'm so sorry - kiedy wreszcie w internecie ukazało się demo płyty Smoke + mirrors, właśnie ta piosenka stała się moją ulubioną z całej dwudziestki - nie potrafię się powstrzymać przed wykrzykiwaniem słów I'm so sorry wraz z Danem, to silniejsze ode mnie. Definicja ideału.



Piosenka nr 1
Demons - o niej nie muszę nic pisać, bo ona potrafi obronić się sama. Po prostu włączcie i słuchajcie.



Od razu zaznaczam, żeby nie było wątpliwości: z pewnością ta lista będzie się zmieniać w zależności od mojego humoru i "przesadzenia" w słuchaniu danej piosenki (wyjątkiem jest Demons), ale na ten moment wygląda właśnie tak.

Czy ktoś z Was spotkał się już z muzyką tego zespołu? Jakie Wy macie wrażenia po przesłuchaniu tych kilku utworów? Może macie inne zespoły, którymi chcielibyście się podzielić? Piszcie śmiało w komentarzu :)

sobota, 7 marca 2015

052. Cała nadzieja w Paryżu



Tytuł: Cała nadzieja w Paryżu
Tytuł oryginału: That Part Was True
Autor: Deborah McKinlay
Ilość: 272 strony
Wydawnictwo: Feeria

Może to tylko semantyka. Może po prostu potrzebujemy lepszych definicji słów, ale są sprawy, które mają w sobie duszę, i takie, które są jej pozbawione.






Jestem jedną z tych z szczęśliwych osób, którym udało się chociaż raz być w Paryżu. Mówi się o nim miasto miłości, bagietek, francuskich wypieków, osobliwości... Ja jednak zauważyłam tam coś innego - pośpiech. Jak w każdej większej aglomeracji ludzie nie potrafią tam żyć bez hektolitrów kawy, siedemnastu projektów dziennie - 5 godzin snu to maksymalna ilość, na jaką możesz sobie pozwolić. Cała nadzieja w Paryżu, a przynajmniej jej tytuł, nawiązuje do Francji i byłam niesamowicie podekscytowana, że czeka mnie kolejna, być może piękna historia miłosna w jednym z najbardziej romantycznych miejsc. Czy tak rzeczywiście było?

Książka opowiada o ludziach, którzy znajdują się w kwiecie wieku, a mimo to ich życie prywatne to jeden wielki chaos. Poznajemy Nowojorczyka Jacka Coopera, pisarza przed pięćdziesiątką oraz Eve, Brytyjkę udzielającą się charytatywnie. Pod pretekstem jednej z powieści Jacka oraz pasji do gotowania nawiązują ze sobą kontakt i wymieniają się listami. Czy coś wyniknie z tej znajomości i jaką rolę odegra w tej historii... jedzenie?

Po raz kolejny (i chyba ostatni) sięgnęłam po książkę tylko ze względu na okładkę. Miałam nadzieję na coś naprawdę dobrego i do mniej więcej dziesiątej strony było nieźle, bo wtedy natknęłam się na pierwszy błąd. Rozumiem, każdy jest tylko człowiekiem, ale kiedy pojawiają się przynajmniej trzy literówki na rozdział, to chyba coś musi być nie tak. Przykładowo: "Włosy opadały jej się na ramiona" lub "ale nigdy wcześniej się skarżyłeś" oraz cała masa literówek, m.in. "możę", które doprowadzało mnie do szału. Nie sposób było skupić się na akcji, ponieważ kiedy już się rozluźniałam i myślałam sobie kurczę, może to był ostatni raz, BUM! Jak grom z jasnego nieba spadało na mnie kolejne przeoczenie korektora. Gdyby to jeszcze była obszerna książka, być może to wszystko zgubiłoby się w tekście, ale powieść nie liczy sobie nawet 300-stu stron...

Tak naprawdę nie wiem, czy mogę za to winić te wszystkie literówki, które odciągały mnie od fabuły, ale w ogóle nie potrafiłam skupić myśli na właściwej akcji. Nie utożsamiałam się z bohaterami, ponieważ nie mieli w sobie nic z oryginalności i często irytowali mnie swoim zachowaniem. Żadna z postaci nie wyróżniła się niczym szczególnym, wszyscy byli płascy, nudni i wierzcie mi, że przebrnięcie przez tę historię kosztowało mnie bardzo dużo silnej woli i cierpliwości. Jednym z nielicznych plusów są rozmowy o jedzeniu, które całkiem miło się czytało oraz dwa przepisy na końcu książki - jeden z nich zamierzam wykorzystać już wkrótce.

Pomysł był dobry, niestety wykonanie już mniej. Na uwagę zdecydowanie zasługuje problem, który jest poruszany w powieści - o braku miłości rodziców do dzieci i vice versa. Oczywiście nie byłaby to "słodko-gorzka historia", gdyby nie pojawiło się coś więcej pomiędzy bohaterami, ale tutaj autorka nie wysiliła się zbytnio i postawiła na utarty schemat "uczucia na odległość". Całość ratuje jedynie zakończenie, bo próżno tu szukać jakiejkolwiek akcji, ciekawego romansu czy czegokolwiek związanego z Paryżem (poza tytułem). Nie polecam i nie odradzam - kto będzie chciał, ten sięgnie, ale niech czuje się ostrzeżony.

wtorek, 3 marca 2015

051. PRZEDPREMIEROWO: Will Grayson, Will Grayson








Tytuł oryginału: Will Grayson, Will Grayson
Autor: John Green, David Levithan
Ilość: 352 strony
Wydawnictwo: Penguin Books








Pana Zielonego znam od dawna - pierwsze nasze spotkanie wypadło jakoś ponad rok temu przy czytaniu Gwiazd naszych wina. Kolejne jego książki skradły moje serce, a Szukając Alaski pozostawiła coś nieuchwytnego, ulotnego, ale bardzo bolesnego, przez co stała się moją ulubioną powieścią, którą jednocześnie kocham i nienawidzę. Tym razem John Green postanowił połączyć swoje siły i wraz z Davidem Levithanem stworzyli dwóch Willów, czyli Willa Graysona, Willa Graysona, którą Bukowy Las wydaje w Polsce (premiera już jutro!). Czy tym razem autorzy podołali wymaganiom?

Poznajemy dwóch chłopaków o tym samym imieniu i nazwisku - pozornie nic ich nie łączy, mają swoje środowisko, problemy i inne spojrzenie na świat, ale za sprawą całkowitego przypadku spotykają się i wtedy ich życie obraca się o 180 stopni. Jeden Grayson zostaje nagle wyrwany ze swojego samotniczego trybu życia i staje przed wyborem, który może zmienić wszystko - drugi jest zdeterminowany, by pomóc przyjacielowi i zdobyć dziewczynę, na której mu naprawdę zależy. Co mają ze sobą wspólnego i jak w tym wszystkim odnajdą siebie?

Fabuła została nieco okrojona przeze mnie, ponieważ tak naprawdę nie wiem, ile Wam mogę zdradzić. Każdy potencjalny szczegół może być spojlerem. Willa Graysona czytało się mi zaskakująco lekko i szybko przebrnęłam przez te kilkaset stron - mój poziom angielskiego trochę dawał się mi we znaki, na szczęście ta pozycja nie była napisana w sposób poetycki, wyszukany czy skomplikowany - ot, zwykła młodzieżówka, którą przyjemnie się czyta i z wielkim zainteresowaniem śledzi losy bohaterów. Można by rzec, że to jedna z charakterystycznych cech pióra Johna Greena, ale i David Levithan pod tym względem pozytywnie mnie zaskoczył - jego poczucie humoru nawet bardziej do mnie przemówiło niż pana Zielonego.

Bohaterowie? Cóż, dużym zaskoczeniem okazał się Tiny Cooper, najlepszy przyjaciel jednego z Graysonów. Jest to dość charakterystyczna postać, która ujęła mnie swoją bezpośredniością i pewnością siebie - jako jeden z głównych bohaterów sporo namieszał w fabule i sprawił, że stała się bardziej dynamiczna, przez co jeszcze szybciej pochłaniałam kolejne strony, chcąc wiedzieć, co będzie dalej. Will #1 (pana Greena) to chłopak, którego możecie znać z innych książek autora, ponieważ wykreowany jest na wzór głównych postaci Szukając Alaski czy Papierowych miast (kto czytał, ten z pewnością będzie wiedział o czym mowa), chociaż na pierwszy rzut oka tego nie widać. Najbardziej jednak zaintrygował mnie Will #2, stworzony przez Davida Levithana. Jest on dość specyficzny - postrzega świat jako coś złego, lecz nieuchronnego i chociaż często narzeka, wydaje się pogodzony z życiem, jaki dotychczas wiódł. Losy dwóch Willów splatają się wręcz idealnie, co świadczy o dobrym warsztacie obu autorów i pokazuje, jak świetną współpracę nawiązali podczas pisania tej powieści.

Książka naprawdę jest warta poświęconego jej czasu i uwagi, ponieważ nie tylko fabuła tworzy w niej coś wyjątkowego. Wiele fragmentów skłania do przemyśleń i refleksji, a wśród młodzieżowego słownictwa młody czytelnik odnajdzie się doskonale. Każdy z Graysonów uczy nas czegoś innego - ukazuje potęgę przyjaźni, miłości i postrzegania samego siebie w otaczającym nas świecie. Jestem niesamowicie szczęśliwa, że dzięki mojemu przyjacielowi z Islandii mogłam przeczytać tę powieść w oryginale i doświadczyć tego pięknego uczucia, kiedy słowa Johna Greena w połączeniu z Davidem Levithanem tworzą idealną mieszankę humoru, smutku, napięcia, łez i szczęścia. A koniec... Koniec był zaskakujący, ale nie wyobrażam sobie innego. Polecam bardzo, bardzo gorąco!

poniedziałek, 2 marca 2015

Podsumowanie lutego, stosik i garść pomysłów



 Ferie się skończyły, nauka zadomowiła się u mnie na stałe, a tu już nadszedł marzec! Luty minął mi (nie)zaskakująco szybko, i chociaż ostatni tydzień był ciężki i trwał wieczność, wczoraj rozpoczęły się kolejne 31 pięknych, niezapełnionych bieganiną i pośpiechem dni - kolejny start i to od nas zależy, jak go zaczniemy! Zanim jednak z czystym sumieniem oddamy się początkom wiosny, wróćmy na chwilkę do lutego. Jak w tym roku wypadł czytelniczo?

Przeczytane książki:
- Więzień nieba - Carlos Ruiz Zafon
- Kolacja z wampirem - Abigail Gibbs
- Wołanie kukułki - Robert Galbraith
- Miniaturzystka - Jessie Burton
- Wróć, jeśli pamiętasz - Gayle Forman
- Czysty obłęd - Mark Lamprell
- Love, Rosie - Cecelia Ahern
- Kłamstwa - Diane Chamberlain
- Motyl - Lisa Genova
- Losing hope - Colleen Hoover
- Szukając Kopciuszka - Colleen Hoover
- Will Grayson, Will Grayson - John Green, David Levithan

Razem przeczytałam 4776 stron (ok. 170 dziennie!). W lutym zaniedbałam pisanie recenzji, ale w marcu postaram się nadrobić chociaż część z poprzedniego miesiąca i na bieżąco dodawać nowe teksty. Przeglądałam już kalendarz i mam zadziwiająco dużo wolnych/luźniejszych dni, więc spróbuję się sprężyć i na pewno dam radę!

Tak prezentuje się najcudowniejszy na świecie lutowy stosik:



Na samej górze znajduje się wyczekiwana od kilku miesięcy płyta moich ukochanych Dragonsów (więcej w "garści pomysłów"), którą nie mogłam się nie pochwalić, bo kocham ją na równi z książkami. Niżej mamy Dom nad kanałem Agaty Christie z biblioteki, Losing Hope Colleen Hoover (którą już przeczytałam i pokochałam!) i Prawo matki Diane Chamberlain - obie zamówione w księgarni internetowej aros.pl. Joyland i Przebudzenie Stephena Kinga wraz z Weronika postanawia umrzeć Paulo Coelho udało mi się dostać w antykwariacie za grosze, Ps Kocham Cię Cecelii Ahern i Cała nadzieja w Paryżu Deborah McKinlay również wypożyczyłam z biblioteki, a Trafny wybór J.K.Rowling dostałam od mojej najwspanialszej kuzynki.

Garść pomysłów

Dzisiaj przychodzę do Was nie tylko z powodu tych pięknych zdobyczy książkowych i nudnych statystyk - postanowiłam wprowadzić nieco zmian i urozmaicić tego bloga tak, by czytało Wam się łatwiej, przyjemniej i ciekawiej, dlatego mam dla Was dzisiaj garść pomysłów:
- "moje słabości" - będą to tematyczne posty dodawane właśnie pod takim tytułem. Mogą dotyczyć moich ulubionych książek czy autorów, ale również zespołów muzycznych (Imagine Dragons już wkrótce!), piosenkarzy, filmów, aktorów, a nawet herbaty. Znajdziecie tam na pewno wiele ciekawostek na temat, o którym będę pisać oraz będziecie mieli okazję, żeby mnie lepiej poznać :)
- recenzowanie filmów - myślałam nad tym już od dłuższego czasu i w końcu postanowiłam - bo dlaczego nie? Będą to czysto subiektywne "opinie" i nie zamierzam podchodzić do ekranizacji jako krytyk, do którego mi daleko, ale jako fan dobrych produkcji i hejter całej reszty badziewia. Mam nadzieję, że takie posty również przypadną Wam do gustu.
- subiektywne spojrzenie na świat - to będzie czysta abstrakcja i jeszcze nie wiem, czy uda mi się całkowicie wdrożyć ten pomysł w funkcjonowanie bloga, ale próbować zawsze warto, a chętnie podzielę się swoimi przemyśleniami, bo zdecydowanie łatwiej jest je napisać niż męczyć się z nimi w nocy.

A Wy? Jak zapatrujecie się na te pomysły? Może macie jakieś koncepcje, prośby o zrecenzowanie książki lub wątpliwości w jakiejkolwiek kwestii? Piszcie śmiało pod postem, jakie pozycje udało Wam się dostać czy kupić w tym miesiącu, czy czytaliście coś ze stosiku i co polecacie przeczytać jako pierwsze :)

niedziela, 1 marca 2015

050. Wołanie kukułki






Tytuł: Wołanie kukułki
Tytuł oryginału: The cuckoo's calling
Autor: Robert Galbraith
Ilość: 452 stron
Wydawnictwo: Wydawnictwo Dolnośląskie







Bycie modelką musi być niesamowicie trudne. Rzesze paparazzi śledzących Twój krok o każdej porze dnia i nocy, szerzące się plotki, patrzenie na Ciebie jedynie przez pryzmat urody - kiedy jeszcze dochodzi do tego presja otoczenia i szokujące wiadomości o Twoich koleżankach po fachu, trudno wytrwać dłużej niż rok. A czasami korzyści, które wynikają z tej pracy, mogą niespodziewanie obrócić się przeciwko Tobie.

Dziś chciałam Was zaprosić na recenzję książki, która, jak podejrzewam, jest większości dość dobrze znana. Rozsławiona dzięki magicznemu nazwisku Rowling, Wołanie kukułki pojawiła się u wszystkich Potterhead na liście must-read, a wątek kryminału, którym autorka debiutuje właśnie w tej powieści, jeszcze bardziej rozbudził ciekawość i nadzieje na naprawdę dobrą lekturę. Czy oczekiwania nie były zbyt wygórowane?

Skoro jest kryminał, musi być oczywiście i niespodziewana śmierć.
Ciało Luli Landry zostaje odnalezione pod oknem balkonu jej londyńskiej rezydencji. Policja stwierdza samobójstwo, ale brat celebrytki w to nie wierzy, dlatego zatrudnia prywatnego detektywa, Cormorana Strike’a. Jest on weteranem wojennym, podczas służby w Afganistanie ucierpiał i fizycznie i psychicznie. Ma kłopoty finansowe i właśnie rozstał się z kobietą swojego życia. Sprawa Luli jest dla niego szansą na odbicie się od dna, ale im bardziej detektyw wikła się w skomplikowany świat wyższych sfer, tym większe grozi mu niebezpieczeństwo.*
*opis z okładki książki

Uwielbiam każdą powieść, która wyjdzie spod pióra pani Rowling, choć nie jestem pewna, czy to nie jedynie sentyment i przyzwyczajenie, ponieważ praktycznie wychowałam się na Harrym Potterze. Sięgając po Wołanie kukułki miałam mieszane uczucia - a jeśli to tylko kiepski kryminał z dobrą reklamą? I po części byłam nieco rozczarowana, bo chciałam czegoś innego, ale... to, co dostałam, wcale nie było złe. Cormoran Strike nie zyskał mojej sympatii i czasami irytowało mnie jego zachowanie, natomiast reszta postaci nie wyróżniała się na tyle, bym mogła o nich opowiedzieć coś więcej. Jak patrzę na tę książkę pod kątem bohaterów, czuję się oszukana, bo spodziewałam się barwnych, żywych kreacji, a otrzymałam... coś zwykłego, przereklamowanego - całkowicie pospolitego.

Co nie znaczy, że nie ma plusów, bo Wołanie kukułki ma wielki potencjał. Intryga wciąga czytelnika tak, by ten nie mógł się oderwać, klimat Londynu można odczuć w każdym, nawet najmniejszym akapicie, a pomysł na historię jest dość niekonwencjonalny, dzięki czemu książka bardzo zyskuje w moich oczach. Niestety przyłapywałam się na ciągłym porównywaniu tej powieści z serią o słynnym czarodzieju, co było wielkim błędem. Myślę, że autorka specjalnie użyła pseudonimu, bo chciała odciąć kryminał od literatury dla dzieci i młodzieży i przez to zyskała uznanie również w oczach dorosłych czytelników, którzy z Harrym Potterem nie mieli nic wspólnego.

Czy polecam? Oczywiście, że tak! To nie jest powieść wybitna, która skłoni wszystkich czytelników do przemyśleń i refleksji czy pozycja z niesamowicie barwnymi, nietuzinkowymi postaciami, ale jest warta przeczytania, choćby ze względu na fabułę i pomysł. Pozycja obowiązkowa dla Potterhead, a i dla fana kryminału z pewnością będzie to całkiem miła lektura :)