piątek, 25 marca 2016

Romanse, młodzieżówki, kiepska fantastyka



     Dawno nie było u mnie żadnego tekstu okołoksiążkowego, a co za tym idzie: dyskusji, które tak lubię i cenię, więc oto jestem. Temat na ten post chodził za mną od dobrych kilku miesięcy, a ostatnimi czasy stał mi się jeszcze bliższy przez książki, które czytam, dlatego postanowiłam, że napiszę o nim na blogu. Na pewno większość z Was już po tytule domyśliła się, o co chodzi, ale gdyby ktoś miał wątpliwości, już śpieszę je rozwiać (polecam przygotować sobie coś ciepłego do picia, bo nie jest to jeden akapit na krzyż).

     Romanse, młodzieżówki, kiepska fantastyka. Gdyby dołożyć do tego jeszcze wszelkiego rodzaju schematyczne Young Adult bądź New Adult, można by stworzyć całkiem pokaźną stertę wstydu (lub winy, jak kto woli). Książki, które nie powinny były ujrzeć światła dziennego. Książki, na które zmarnowano papier. Książki oburzające samym swym istnieniem szanowaną społeczność poważnych, dojrzałych czytelników, którzy kierują w ich stronę spojrzenia pełne pogardy. Wyedukowani specjaliści w każdej dziedzinie, w autobusie patrzący z pobłażliwością i kręcący ze zrezygnowaniem głową na widok Zmierzchu leżącego na twoich kolanach. Uczeni, intelektualiści czy profesorowie, zaczytujący się w Dickensie, Dostojewskim, Mickiewiczu i Kafce - wyobrażacie sobie pokazać im Niezgodną? Igrzyska śmierci? Harry'ego Pottera? Akademię Wampirów? Już słyszę ich prychnięcia i widzę przewracanie oczami.

     Istnieje pewna grupa ludzi, którzy nie mają czasu ani ochoty na rozrywkę. Nie interesuje ich nic banalnego, schematycznego, lekkiego. Jednym słowem: nie-wybitnego. Pragną zgłębiać tajemnice literatury-arcydzieła, szukać dna w dnie, metafor i symboli, smakować kunszt pisarza i delektować się wysublimowanym słownictwem. I nie, nie widzę w tym nic złego. Co kto lubi, przecież ja nie bronię! Denerwuje mnie jednak fakt, że inne gatunki, te mniej wymagające i nie aż tak dopracowane, traktują jak najgorsze ścierwo, nie warte nawet sekundy uwagi. 

     Tu odzywa się we mnie hipokryzja, bo ja też jakiś czas temu zraziłam się do powieści młodzieżowych, a od słabej fantastyki trzymam się z daleka od ładnych paru lat (w każdym razie staram się) i zdarza mi się, powtarzam, ZDARZA MI SIĘ, patrzeć ze zdziwieniem na osoby, które zaczytują się w takich książkach. Wtedy najczęściej pytam się, co takiego widzą w danej lekturze, skoro pozornie nic nie wnosi do ich życia, a oni tracą na nią tylko czas. Robię to nie dlatego, że ich oceniam lub/i krytykuję, ale kieruje mną zwykła, ludzka ciekawość, co mi odpowiedzą - nie interesuje mnie odpowiedź sama w sobie, ale konkretne podejście danej osoby do czytania takich książek. Bo prawda jest taka, że ja odpowiedź znam. Cały styczeń i trochę lutego czytałam Lalkę Prusa, a gdy tylko ją skończyłam, sięgnęłam czym prędzej po tanie romansidło, zawinęłam się w koc i przepadłam na kilka wieczorów. A potem miałam poczucie winy. I to źle. Bardzo źle.

     Nauczyłam się, że czytanie dla przyjemności jest niewłaściwym czytaniem. Przyłapywałam się na tym, że wybierając kolejną książkę, kierowałam się prestiżem, ilością czytelników na Lubimy Czytać, otrzymanymi nagrodami, oceną i recenzjami tych dojrzałych ludzi, krytyków literatury. To z jednej strony dobrze, bo pogłębiam swoją miłość do klasyków, poznaję wybitne dzieła i zaczynam rozumieć, dlaczego ludzie po tylu latach wciąż zachwycają się Anną Kareniną czy Wichrowymi Wzgórzami. Z drugiej strony boję się wyjść na ulicę ze schematyczną młodzieżówką, bo mi, poważnemu człowiekowi, recenzentowi!, nie przystoi. Poprawka: bałam się, bo od lutego moje podejście nieco się zmieniło. 
     
     Dlaczego romans nie może być dobrą książką? Dlaczego mam się wstydzić czytania prostych i lekkich antyutopii dla nastolatków? Dlaczego zgłębianie uniwersum innego niż to, które wykreował Tolkien, ma być hańbą dla całej społeczności wielbicieli fantastyki?

  
     Wcześniej nie lubiłam tego uczucia, że marnuję czas na coś niezobowiązującego, skoro mogłabym w tym momencie czytać takiego Nabokova lub Dickensa. I wciąż zdarza się, że cichy głosik w mojej głowie, ten odpowiedzialny za rozsądek i organizację planu zajęć, szepcze mi zostaw to, niczego się z tego nie nauczysz, ale wtedy biorę się w garść i tłumię go, czerpiąc przyjemność z lektury już bez poczucia winy. Czytam to, co mnie się podoba, nawet jeśli są to bajki dla dzieci lub powieści erotyczne. Choćbym nie wiem jak obrażała romanse czy młodzieżówki, kiedy już wciągnę się w historię z tego gatunku, nie oderwiecie mnie od niej siłą. Klasyka i wybitna literatura to jedno, ale miłość do czytania może przejawiać się w każdej formie.

PS Książka kucharska też się liczy!

 
A jak to wygląda u Was z czytaniem niezobowiązujących książek? Sięgacie, nie sięgacie? Macie z tego powodu poczucie winy? A może należycie do grupy osób, które od tej gorszej literatury trzymają się z daleka? Zapraszam do dyskusji!



Gdzie mnie znajdziecie: 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz