Tytuł: Cała nadzieja w Paryżu
Tytuł oryginału: That Part Was True
Autor: Deborah McKinlay
Ilość: 272 strony
Wydawnictwo: Feeria
Może to tylko semantyka. Może po prostu potrzebujemy lepszych definicji słów, ale są sprawy, które mają w sobie duszę, i takie, które są jej pozbawione.
Jestem jedną z tych z szczęśliwych osób, którym udało się chociaż raz być w Paryżu. Mówi się o nim miasto miłości, bagietek, francuskich wypieków, osobliwości... Ja jednak zauważyłam tam coś innego - pośpiech. Jak w każdej większej aglomeracji ludzie nie potrafią tam żyć bez hektolitrów kawy, siedemnastu projektów dziennie - 5 godzin snu to maksymalna ilość, na jaką możesz sobie pozwolić. Cała nadzieja w Paryżu, a przynajmniej jej tytuł, nawiązuje do Francji i byłam niesamowicie podekscytowana, że czeka mnie kolejna, być może piękna historia miłosna w jednym z najbardziej romantycznych miejsc. Czy tak rzeczywiście było?
Książka opowiada o ludziach, którzy znajdują się w kwiecie wieku, a mimo to ich życie prywatne to jeden wielki chaos. Poznajemy Nowojorczyka Jacka Coopera, pisarza przed pięćdziesiątką oraz Eve, Brytyjkę udzielającą się charytatywnie. Pod pretekstem jednej z powieści Jacka oraz pasji do gotowania nawiązują ze sobą kontakt i wymieniają się listami. Czy coś wyniknie z tej znajomości i jaką rolę odegra w tej historii... jedzenie?
Po raz kolejny (i chyba ostatni) sięgnęłam po książkę tylko ze względu na okładkę. Miałam nadzieję na coś naprawdę dobrego i do mniej więcej dziesiątej strony było nieźle, bo wtedy natknęłam się na pierwszy błąd. Rozumiem, każdy jest tylko człowiekiem, ale kiedy pojawiają się przynajmniej trzy literówki na rozdział, to chyba coś musi być nie tak. Przykładowo: "Włosy opadały jej się na ramiona" lub "ale nigdy wcześniej się skarżyłeś" oraz cała masa literówek, m.in. "możę", które doprowadzało mnie do szału. Nie sposób było skupić się na akcji, ponieważ kiedy już się rozluźniałam i myślałam sobie kurczę, może to był ostatni raz, BUM! Jak grom z jasnego nieba spadało na mnie kolejne przeoczenie korektora. Gdyby to jeszcze była obszerna książka, być może to wszystko zgubiłoby się w tekście, ale powieść nie liczy sobie nawet 300-stu stron...
Tak naprawdę nie wiem, czy mogę za to winić te wszystkie literówki, które odciągały mnie od fabuły, ale w ogóle nie potrafiłam skupić myśli na właściwej akcji. Nie utożsamiałam się z bohaterami, ponieważ nie mieli w sobie nic z oryginalności i często irytowali mnie swoim zachowaniem. Żadna z postaci nie wyróżniła się niczym szczególnym, wszyscy byli płascy, nudni i wierzcie mi, że przebrnięcie przez tę historię kosztowało mnie bardzo dużo silnej woli i cierpliwości. Jednym z nielicznych plusów są rozmowy o jedzeniu, które całkiem miło się czytało oraz dwa przepisy na końcu książki - jeden z nich zamierzam wykorzystać już wkrótce.
Pomysł był dobry, niestety wykonanie już mniej. Na uwagę zdecydowanie zasługuje problem, który jest poruszany w powieści - o braku miłości rodziców do dzieci i vice versa. Oczywiście nie byłaby to "słodko-gorzka historia", gdyby nie pojawiło się coś więcej pomiędzy bohaterami, ale tutaj autorka nie wysiliła się zbytnio i postawiła na utarty schemat "uczucia na odległość". Całość ratuje jedynie zakończenie, bo próżno tu szukać jakiejkolwiek akcji, ciekawego romansu czy czegokolwiek związanego z Paryżem (poza tytułem). Nie polecam i nie odradzam - kto będzie chciał, ten sięgnie, ale niech czuje się ostrzeżony.
Ahh, ta sławna książka!
OdpowiedzUsuńNie dla mnie.
OdpowiedzUsuńNiespecjalnie mnie ciągnie do tej książki, więc raczej nie sięgnę :D
OdpowiedzUsuńLiterówki zapewne irytowałyby mnie jeszcze bardziej niż Ciebie, więc od razu mówię, że dla własnego zdrowia - nie sięgnę :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam! :D
Czytałam, faktycznie było kilka wkurzających literówek, ale jakoś przez nie przebrnęłam. Mi się książka w miarę podobała, spędziłam z nią relaksujący czas :)
OdpowiedzUsuńJa niestety jeszcze nie byłam w Paryżu, ale bardzo bym chciałam. Na razie muszę się zadowolić książką o tym mieście.
OdpowiedzUsuń