niedziela, 15 czerwca 2014

010. Requiem






Tytuł: Requiem
Język oryginału: angielski
Autor: Lauren Oliver
Ilość: 392 strony
Wydawnictwo: Otwarte









Requiem jest ostatnią częścią jednej z najlepszych trylogii przeczytanych przeze mnie w tym roku. Muszę przyznać, że po skończeniu jej mój światopogląd prysnął jak bańka mydlana, a wszystko obróciło się do góry nogami. Pani Oliver potrafi naprawdę zamotać w głowie i pozostawić czytelnika roztrzęsionego i zagubionego we własnej świadomości. Rozbicie. Tak chyba mogę jednym słowem opisać uczucie, które towarzyszyło mi po skończeniu powieści.

Jak ktoś może mieć taką moc, by sprawić, że drugi człowiek rozpada się na tysiąc kawałków albo doświadcza uczucia pełni?

Lena żyje w świecie, w którym miłość jest chorobą. W trzeciej i ostatniej części dziewczyna przechodzi niesamowitą metamorfozę, z nieśmiałej, trzymającej się zasad w konsekwentną, pełną wiary i niezachwianego przeczucia, że wie co robi. Ma przed sobą najważniejszą w swoim życiu decyzję do podjęcia, a serce wcale jej tego nie ułatwia rozdarte pomiędzy dwoma chłopakami. Rewolucja, oddziały rządowe, Odmieńcy... Każdy krok może przyczynić się zarówno do zwycięstwa, jak i do klęski. Jak w tym wszystkim odnajdzie się główna bohaterka?

Taka jest właśnie przeszłość: unosi się, potem osiada i gromadzi warstwami. Jeśli się straci czujność, pogrzebie cię.

Bohaterowie...? Wszyscy byli cudowni. Poza tym, że Julian skradł moje serce swoją prostotą i uczuciem, tak zawsze będę całą duszą za Alexem.  Był irytujący, jego sposób bycia czasami stawał się nie do zniesienia, jednak jemu można wszystko wybaczyć; to jeden z bohaterów książkowych, którego kocha się za wszystko i pomimo wszystko. Na uwagę na pewno też zasługuje Raven, jedna z lepszych postaci w powieści - zaskakiwała mnie z każdą stroną, linijką, słowem, literą. Jak główna bohaterka była dobra, tak ona stała się wzorem, podręcznikowym przykładem idealnego wykreowania. To za nią dziękuję przede wszystkim pani Oliver, bo bez Raven ta trylogia nie byłaby tym, czym jest.

Nie przestaje mnie zdumiewać, że ludzie są nowi każdego dnia. Że nigdy nie są tacy sami. Trzeba ich ciągle wymyślać. Zresztą oni też muszą ciągle wymyślać samych siebie.

Styl pani Oliver z każdą książką coraz bardziej mnie intryguje. Nie jest szczególnie plastyczny czy kwiecisty w swych opisach, ale odzwierciedla rzeczywistość, ograniczając się do całkowitego minimum, co... jest wystarczające. Próżno tu szukać malowniczych krajobrazów, pięknych zatoczek i majestatycznych budowli, więc i zobrazowanie świata przedstawionego nie jest rozbudowane, jednak czytając tę książkę nie jest odczuwalny żaden brak... czegokolwiek. Powiem więcej, wszystkie elementy są ze sobą złączone w sposób wręcz idealny, niczym puzzle. Ta cudowna harmonia pomiędzy bohaterami, miejscem, czasem akcji, językiem oraz (tak, wiem, że nie powinnam o tym wspominać, ale...) okładką. Bardzo podoba mi się to zestawienie kolorów, według mnie jest zdecydowanie lepsze od Delirium i troszeczkę ładniejsze od Pandemonium. Już sama oprawa zachęca do czytania, czyż nie?

To właśnie robią ludzie w tym chaotycznym świecie, świecie wolności i wyboru: odchodzą, kiedy chcą.

Wciąż zastanawiam się, co mogłabym umieścić w minusach tej książki i nie mogę nic znaleźć. Pomimo tego, że wątek miłosny jest prawie na pierwszym miejscu, nie zabraknie tu knucia, intryg, dreszczyku emocji i odczuwalnego napięcia. Niezbyt przypadło mi do gustu podzielenie książki na dwie części: jeden rozdział z perspektywy Leny, kolejny już przeskakuje do Hany, przez co jednocześnie możemy poznawać perypetie obu dziewczyn. Nie wiem dlaczego, ale podczas czytania trochę mnie to irytowało.

Może jednak szczęście wcale nie tkwi w wyborze. Może leży ono w iluzji, w udawaniu, że gdziekolwiek skończyliśmy, tam właśnie chcieliśmy być przez cały czas.

Reasumując: Requiem jest idealnym zwieńczeniem jednej z lepszych trylogii, jakie miałam okazję poznać. Pomimo trójkąta miłosnego, na który jestem uczulona, czyta się lekko i przyjemnie. Gwarantuję, że nie będziecie mogli oderwać się od tej książki, przenikając do świata Leny oraz jej przyjaciół, razem z nimi odczuwając smutek, radość, gniew czy uniesienie. Najbardziej ujęło mnie zakończenie, ponieważ nie jest bezpośrednie i zamknięte - mogę je analizować na dowolny sposób. Pani Oliver, wykonała pani kawał dobrej roboty! :)

Wy wszyscy, gdziekolwiek jesteście: wy w strzelistych miastach i wy w małych wioskach. Znajdźcie w sobie to, co najtwardsze, kamienne bryły, żelazne pręty i ogniwa, i wyrzućcie precz. Umówmy się tak: zrobię to, jeśli i wy to zrobicie, teraz i na zawsze. Zburzcie mury.

Moja ocena: 10/10

 Zrecenzowane części: 
 Delirium | Pandemonium | Requiem

4 komentarze:

  1. Delirium to jedna z moich najukochańszych książek i choć doceniam z całego serca Requiem to finałowej części nie zaliczę do tego zaszczytnego grona. Tak, tak, wiem o tym, że Oliver idealnie zakończyła trylogię pozostawiając otwarte zakończenie, ale... Tam był Julian. I w Pandemonium też był Julian, a ja go nie cierpię. Więc jak Delirium byłam w stanie przeczytać dwa razy (i na ten miesiąc zaplanowany jest trzeci, bo powieść kojarzy mi się z czerwcem), tak w przypadku dwóch następnych części nawet nie chcę o tym myśleć. A styl Lauren... nie zgodzę się z Tobą. Jest właśnie jednym z najbardziej kwiecistych z jakimi się spotkałam, potwierdzają to cudowne fragmenty i cytaty. Wydaje mi się, że autor nie musi niczego dokładnie opisywać, aby stworzyć w głowie czytelnika najpiękniejsze obrazy. ;)

    Pozdrawiam ciepło. ;>

    OdpowiedzUsuń
  2. Och, uwielbiam "Delirium"! Dwie pierwsze części już przeczytałam, a przede mną ostatnia część, mam nadzieję, że będzie równie dobra jak poprzedniczki :) No, i ja też uwielbiam styl pani Oliver, jest niesamowity.

    OdpowiedzUsuń
  3. Mam wielką ochotę na tę serię :))

    OdpowiedzUsuń
  4. Przeskakiwanie z rozdziałów Hany do Leny i na odwrót było irytujące, ale i... fajne? Podobała mi się możliwość poznania trochę lepiej osób po zabiegu, wyleczonych. No i trochę się u Hany działo, to trzeba przyznać.
    Z drugiej strony naprawdę nieznośne było przerywanie jakiejś naprawdę szybkiej, ciekawej i kluczowej dla książki akcji rozdziałem, w którym dostaniemy tylko, załóżmy, dialog. Zdarzało mi się, że przeskakiwałam kilka stron, czytałam następny rozdział, a potem wracałam do tego opuszczonego.
    Ale okładka Requiem... Ech, jest s t r a s z n a. Bardzo mi się nie podoba ta postać, która wygląda jak córka diabła umieszczona w szpitalu psychiatrycznym czy whatever. Właściwie to sama nie wiem, co dokładnie mi tu nie pasuje XD

    OdpowiedzUsuń