sobota, 3 stycznia 2015

[1] Fenomen Władcy Pierścieni - książki

 Dzisiaj trochę o klasyce w książkach - niedługo spodziewajcie się podobnego postu o filmie, mam nadzieję, że się Wam spodoba.

Życie Hobbita musi być cudowne. Jesz, pijesz, egzystujesz w zgodzie z naturą. Może nie jesteś zbyt mądry, ale who cares? Dziennie zjadasz kilkanaście posiłków, a i tak nikt nie zwraca na to uwagi -  niziołki, jak często nazywają ich ludzie lub elfy, są bardzo spokojną i kulturalną rasą; stronią od zmian, rzadko też wybierają się dalej niż poza granicę swojego małego kraiku, jednak... Czasem trafia się wyjątek. Czasem trafiają się nawet dwa.
 
 Wszystkie obrazki pochodzą z tumblra, (wyjątki mają podane źródło poniżej)

Władca Pierścieni: Drużyna Pierścienia, Dwie wieże i Powrót Króla bardzo często jest określana jako trylogia. Nic bardziej mylnego. Z pióra niesamowitego Johna Ronalda Reuela Tolkiena wyszło zdecydowanie więcej książek uzupełniających i znacznie poszerzających historię Śródziemia, jednak to właśnie te trzy powieści traktowane są jako najważniejsza część całej twórczości autora (poza sławnym Hobbitem) i to głównie z tego powodu przychodzę do Was dzisiaj. Dlaczego pisać sztywną, schematyczną recenzję, kiedy mogę nieco rozluźnić post i stworzyć coś takiego? :)


 Miałam okazję przeczytać Władcę Pierścieni jeszcze w tamtym roku (niespełna tydzień temu kończąc Powrót króla, ale to wciąż 2014) i przyznam się szczerze, że... było ciężko. Do cyklu zabierałam się trzy lata, w każde Święta Bożego Narodzenia zaczynając i przerywając w połowie/na końcu trzeciej lub czwartej księgi. Czułam, że to jeszcze nie to, męczyłam się, przewracając kolejne kartki, a wewnętrzny głosik szeptał mi wciąż: nie czytaj tego, sięgnij po coś, co wciągnie cię do tego stopnia, że nie będziesz liczyć stron do końca, a ja w końcu opierałam się mu i odkładam niedokończoną książkę na półkę ze słowami kiedyś do ciebie wrócę. To kiedyś nadeszło właśnie tu, właśnie teraz i wierzcie lub nie, ale przeczytanie tych powieści
 uważam za swój życiowy sukces. Jakie wrażenia?


Wspominałam już, że skończenie całości (sześciu ksiąg) nie przyszło mi łatwo i się tego nie wstydzę. Zrozumiałam, że klasyk gatunku fantasy nie jest dla mnie, a szkoda bo autor napisał go naprawdę dobrze, tylko to ja nie potrafiłam się przełamać i polubić całość na tyle, na ile zasługuje. Było lepiej niż w poprzednich latach i nawet podczas czytania zauważyłam w sobie zmiany, których wcześniej nie dostrzegałam - opisy krajobrazów podnosiły mnie na duchu i przenosiły w czasie, a dowcip Hobbitów poprawiał humor. Zdarzały się rozdziały, w których uśmiechałam się do postaci, ich tekstów oraz zabawnych sytuacji, nawet jeśli wiedziałam, że to wszystko nie wydarzyło się naprawdę, jedynie na chwilę pojawiło w mojej głowie, a potem zniknęło zastąpione przez rzeczywistość. W takich momentach miałam ochotę nigdy nie kończyć Władcy i na zawsze pozostać w krainie Elfów, Dużych Ludzi czy Entów, które zdobyły moje serce. Niemniej jednak jestem bardzo zadowolona, że dobrnęłam do Powrotu króla, ponieważ zarówno pod względem treści jak i przekazu, ta część była najbardziej wartościowa (choć Dwie wieże były ciekawsze) i dostarczyła wielu rozmaitych emocji, z których nie mogłam się otrząsnąć.


Wisienką na torcie są wiersze i piosenki postaci ułożone przez samego autora, które utrzymują świetny klimat powieści (i bardzo fajnie śpiewa się je pod prysznicem).

Z pewnością przekład nie jest taki sam jak oryginał, mimo to tłumacz zdobył moje uznanie i podziw, wiernie przekładając każde zdanie (niektóre cytaty porównywałam z angielskim pierwowzorem), ale zachowując pewne nazwy własne, z czego bardzo, bardzo się cieszę. Gdybym miała tutaj opisywać dokładniej styl i język autora, blogger zawiesiłby się od zbyt dużej ilości słów. Nie kłamię. Niektórzy nie czytając żadnej książki Tolkiena, mówią: co on ma takiego, czego nie ma autor przeciętnych powieści fantasy? Taaak, moi drodzy, właśnie w takich chwilach mam ochotę wziąć 1000-stronicowy słownik i rzucić komuś na głowę, niestety zwykle ograniczam się do słów: przeczytaj, to się dowiesz.

Co mnie denerwowało? Postaci. Hobbici nie zdobyli mojej największej sympatii, chociaż mam słabość do Bilba i Pippina. Najbardziej irytującą osobą został Sam, a najbardziej godną zainteresowania - Aragorn. Pomimo swojej dumy, jako bohater bardzo mnie do siebie przekonał, szczególnie na wyróżnienie zasługuje jego wielka odwaga i rozsądek w chwilach, kiedy wszyscy inni go potracili. Ponadto jest wiernym przyjacielem, dobrym wojownikiem oraz, co chyba najważniejsze, nie jest wyidealizowany (czego nie mogę powiedzieć o pewnych postaciach). Ogólnie nie zraziłam się do nikogo na tyle, by go skreślać - nawet Sam miał swoje zalety.

Podsumowując moje wywody - czy warto sięgać po Władcę Pierścieni? Tak, tak i tak! Nawet jeśli nie uda Wam się przeczytać całości za jednym razem, róbcie kolejne podejścia. Nie mówię tu już tylko o satysfakcji, jaka płynie z ukończenia, ale przede wszystkim o dobrej zabawie podczas czytania i delektowania się językiem, którego wśród współczesnych autorów można ze święcą szukać (a i tak nie znajdziesz, nawet jeśli podpalisz siano, wywołując pożar w stodole i oświetlając okolicę na kilka kilometrów, trust me). Nawet jeśli nie lubicie fantasy, Władca Pierścieni może się Wam spodobać :)