poniedziałek, 24 sierpnia 2015

076. Wielki Błękit



Tytuł: Wielki błękit
Tytuł oryginału: Into the Still Blue
Autor: Veronica Rossi
Tłumacz: Małgorzata Kafel
Ilość: 368 stron
Wydawnictwo: Moondrive




To już trzecie i ostatnie spotkanie z Arią i Perrym. Ponad tysiąc stron śledzenia losów głównych bohaterów, kilka prychnięć irytacji, niedowierzania, nieliczne pomyślne próby zaciekawienia mnie akcją i niezliczona ilość razy przewracania oczami. Wielki Błękit już za mną i przyznam się, że chociaż prawie skreśliłam tę trylogię po pierwszej przeczytanej części, tak nie potrafię z pełną świadomością powiedzieć, że poznanie całej historii było czasem zmarnowanym. 

Odpuszczę Wam kilka zdań związanych z fabułą, bo tylko zaspojlerowałabym wszystkim, co wydarzyło się w poprzednich tomach. Jeśli ktoś jest zainteresowany zarysem historii, odsyłam do recenzji pierwszej części, Przez burzę ognia (klik). Sama nie spodziewałam się, że dokończę tę trylogię, ale moja masochistyczna natura zwyciężyła - ponadto nienawidzę niedokończonych serii, cykli czy sag i kiedy wiem, że inne części czekają na mnie, trudniej jest mi się skupić na aktualnie czytanych książkach. Chciałam, naprawdę chciałam!, podejść do Wielkiego Błękitu z dystansem, ale nie mogłam jednocześnie odpuścić sobie tej iskierki nadziei, że może zakończenie będzie właśnie idealnym zwieńczeniem trylogii. Czy dobrze na tym wyszłam?

Wiesz, jak trudno o ludzi godnych zaufania. Właściwie tacy ludzie nie istnieją. Wszyscy zdradzają z najbłahszych powodów. Za posiłek gotowi są zniszczyć przyjaźń. Dla ciepłego płaszcza wbijają drugiemu nóż w plecy. Kradną. Kłamią i oszukują. Pożądają tego, czego nie mogą mieć. To, co mają, im nie wystarcza. Jesteśmy słabymi, chciwymi istotami. Nie sposób nas zadowolić.

I tak, i nie.  Z jednej strony mamy irytujących bohaterów, którzy wyszli na prostą, zaczynają przypominać prawdziwych ludzi i tak, doceniam wysiłki autorki, by zrobić z nich osoby godne dobrej książki, ale... i tu nie ma żadnych ale. Jest lepiej. Nie idealnie, nie bardzo dobrze, ale lepiej niż w poprzednich częściach i podoba mi się to. Niezbyt dokładnie pamiętam Przez burzę ognia, jednak cieszę się z tego, bo w Wielkim błękicie mogłam odkrywać uniwersum, w którym Veronica Rossi umiejscowiła akcję swoich książek, od nowa. Jednakże kto śledzi uważnie recenzje i mojego bloga, wie, że lubię opisy i pełne zobrazowanie sytuacji, żeby dobrze wczuć się w historię, o której czytam. Tutaj nie brakowało takich wstawek, ale opornie szło mi czytanie ich, bo autorka niestety nie ma lekkiego pióra, a i proste dialogi, przeplatane ze skomplikowanymi objaśnieniami lub długimi akapitami przedstawiającymi krajobraz, nie były tym, co mogło mnie zadowolić.

Ciężko nie zwrócić uwagi na zakończenie. Jest przewidywalne, są momenty napięcia i strachu (a przynajmniej autorka stara się je zbudować), ale wszystko przechodzi bez echa. Od początku pisałam o tym i powtórzę ten ostatni raz: zabrakło mi emocji. Czegoś, co by mogło mnie poruszyć, nawet jeśli byłby to zły do szpiku kości czarny charakter albo przerysowana postać żeńska, irytująca do granic wytrzymałości. Tak, Aria była poniekąd taką bohaterką, ale w tym wszystkim nudziła mnie swoją postawą, zachowaniem i działaniami. Zamiast krzyczeć, przewracałam oczami z irytacją. Powinnam szaleć z niepokoju - jedynie wzruszałam ramionami. Myślę, że to największa zbrodnia, jaką autorka zrobiła tej historii: nie przelała na nią swoich uczuć.

Kiedy przychodzi mi pisać ostatni akapit, mam w głowie mętlik, bo nie potrafię jednoznacznie stwierdzić, czy ta książka była zła. Zdarzały się chwile czegoś lepszego, później znowu powiewało nudą, i znowu coś, co mnie lekko zaskoczyło, i znowu brak czegokolwiek interesującego przez kolejne kilkadziesiąt stron. Brak emocji, czegoś zaskakującego i nijacy bohaterowie to najgorsze wykorzystanie potencjału i żałuję, że Veronica Rossi zmarnowała to, bo z takim światem i pomysłem mogło wyjść coś wielkiego. Szkoda, że nie wyszło.



Książka bierze udział w wyzwaniach:
Czytam Opasłe Tomiska